Samorządy nakładają na obywateli zawyżone opłaty za podłączenie do kanalizacji. Każą im płacić za budowę części sieci. To bezprawne
Jednostki pilnie muszą dostosować się do unijnych przepisów i położyć rury ściekowe w wyznaczonych rejonach. Mają na to jeszcze niespełna dwa lata. Niektóre już wiedzą, że nie zdążą. Aby uniknąć kary, podejmują uchwały, które wskazują, że na wcześniej wskazanym terenie kanalizacja nie jest jednak potrzebna.
– Oznacza to, że te rejony nie będą nią objęte. Tamtejsi mieszkańcy nadal będą pozbywać się problemu na własną rękę i zanieczyszczać środowisko. Wracamy do epoki Pawlaka i Kargula – mówi Edward Szupryczyński, burmistrz Głuchołaz (woj. opolskie).

Pośpiech wskazany

Do 31 grudnia 2015 r. gminy muszą wywiązać się z unijnej dyrektywy z 21 maja 1991 r. dotyczącej oczyszczania ścieków komunalnych (91/271/EWG). Nakłada ona na nie obowiązek zapewnienia zbiorczego odbioru nieczystości zgodnie z normami UE, np. przez założenie kanalizacji. Gminy nie mają jednak na to wystarczających środków, więc obciążają kosztami mieszkańców. Taka sytuacja miała miejsce np. w Głuchołazach. Wodociągi wystawiły właścicielom posesji rachunki za podłączenie do sieci. Opiewały nawet na 12 tys. zł.
– Okazało się jednak, że gmina naliczyła koszty nie tylko za przyłączenie do kanalizacji, lecz także za budowę części sieci, a za to powinien zapłacić samorząd – mówi mieszkaniec Głuchołaz, proszący o anonimowość.
Sprawa trafiła do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK). Ten przyznał rację mieszkańcom. W decyzji z 31 grudnia 2013 r. (nr RKT-52/2013) uznał, że Wodociągi w Głuchołazach nadużyły pozycji dominującej na lokalnym rynku zbiorowego odprowadzania ścieków na terenie gminy. Narzuciły uciążliwe warunki przyłączenia do kanalizacji. UOKiK stwierdził, że nałożenie na osoby ubiegające się o przyłączenie do sieci obowiązku poniesienia kosztów budowy urządzeń kanalizacyjnych przyniosło samorządowi nieuzasadnione korzyści.
UOKiK nałożył na gminę 16 tys. zł kary i nakazał zaniechanie stosowania tej praktyki.
– Odwołaliśmy się od tej decyzji, ale mimo to zwracamy mieszkańcom zakwestionowaną część pieniędzy – mówi Edward Szupryczyński.
Dodaje, że jeśli Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów przyzna gminie rację, to wystąpi ona do właścicieli domów o ponowną zapłatę.
To niejedyny przypadek, kiedy UOKiK karze gminę za przekładanie kosztów kanalizacji na mieszkańców. Podobne zarzuty dotyczyły Wągrowca (woj. wielkopolskie) czy Krakowa.
– Decyzji w sprawie nadużyć ze strony gmin, jeśli chodzi o dostarczanie wody i odbiór ścieków, wydajemy kilka miesięcznie – przyznaje Paweł Borecki z departamentu współpracy z zagranicą i komunikacji społecznej UOKiK.

Potrzebny wkład

– Żeby spełnić unijne wymogi, naszą gminę budowa kanalizacji będzie kosztowała 160 mln zł. W tym wkład gminy to ok. 90 mln zł. To ogromny koszt – mówi Edward Szupryczyński.
Ewa Kamieńska, zastępca dyrektora departamentu ochrony i gospodarowania wodami Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, przyznaje, że fundusze na wsparcie gmin w oczyszczaniu ścieków stanowią największą część jego wydatków. – W zależności od projektu dotujemy ok. 60 proc. inwestycji, resztę kosztów musi pokryć jednostka – wyjaśnia.
Już wiadomo, że w niektórych gminach nie ma możliwości zrealizowania planowanych inwestycji.
– Zapadają uchwały w tej sprawie i wycofują się z pierwotnych planów. Wiadomo bowiem, że będą ukarane, jeśli nie wywiążą się z tego obowiązku – zaznacza Edward Szupryczyński.
Ministerstwo Środowiska podkreślało bowiem, że nałożone na Polskę przez UE sankcje za niewywiązanie się z dyrektywy (np. w listopadzie 2013 r. Luksemburg został za to ukarany kwotą 2 mln euro, musi też zapłacić 2,8 tys. euro za każdy dzień zwłoki od 2006 r.) poniosą te samorządy, które są temu winne.
Na terenach, gdzie gminy wycofują się z budowy kanalizacji, mogłyby powstać przydomowe oczyszczalnie ścieków. – Nie wszędzie jednak jest to możliwe, np. niektóre rejony objęte są strefą ochrony wody pitnej i wtedy założenie przydomowej oczyszczalni nie jest możliwe – wskazuje Edward Szupryczyński.
Jego zdaniem decyzje o rezygnacji z kanalizacji będą skutkować tym, że zamiast oczyszczania ścieków na poziomie wymaganym przez UE, mieszkańcy dalej będą pozbywać się problemu na własną rękę.
– Nadal będą korzystać z własnych, prowizorycznych szamb. To, ile z tych nieczystości jest wywożonych do oczyszczalni, a ile trafia np. do rzeczki, trudno gminie sprawdzać – mówi Edward Szupryczyński.