Samorządy mają problem z odzyskiwaniem milionów złotych ze źle rozliczonych dotacji. Chodzi o dotacje pobrane niesłusznie przez organizacje i instytucje pożytku publicznego. Gminy domagają się, by minister finansów przywrócił im upoważnienie do ściągania ich decyzją administracyjną, które zlikwidował w zeszłym roku.
Teraz miasta muszą o zwrot pieniędzy ubiegać się w sądzie, co sprawia, że egzekucja gminnych pieniędzy coraz mniej się opłaca.
Co roku miasta zapisują w budżetach środki na wypłatę dotacji, np. dla niepublicznych domów pomocy społecznej, instytucji oświatowych i kulturalnych,
policji i straży miejskiej, na poradnictwo i promocję zdrowia czy remonty budynków.
Problem pojawia się, gdy dotacje zostały pobrane w nadmiernej wysokości lub wykorzystane niezgodnie z przeznaczeniem. Samorządy mają obowiązek takie środki odzyskać, by nie naruszyć ustawy o naruszeniu dyscypliny
finansów publicznych.
2 mln zł zwrotu takiej kwoty domaga się łącznie 6 największych miast wypłacających dotacje (Warszawa, Kraków, Katowice, Łódź, Toruń, Poznań)
Ale zdaniem lokalnych władz jest to prawie niemożliwe, bo znowelizowane przepisy ustawy o finansach publicznych dyskryminują
samorządy i faworyzują administrację centralną.
Punktem zapalnym okazał się art. 152 ustawy. Przewiduje on możliwość odzyskiwania niesłusznie pobranych dotacji w trybie administracyjnym – ale taką możliwość przewidziano tylko dla środków wypłaconych z
budżetu państwa. – Jednostki samorządowe nie mają kompetencji do odzyskania w trybie administracyjnym niesłusznie pobranych dotacji, więc muszą to robić w postępowaniu cywilnym – podkreśla przewodniczący Związku Miast Polskich i prezydent Poznania Ryszard Grobelny.
10 – 11 mln zł tyle rocznie wydaje Toruń na różnego rodzaju dotacje
Jak twierdzą samorządowcy, taka niekorzytna dla nich sytuacja pojawiła się po ostatniej nowelizacji ustawy o finansach publicznych. Teraz chcą, by minister finansów
Jacek Rostowski przywrócił im poprzednie uprawnienia.
Na szali jest co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych w skali kraju. Największe sumy dotyczą dużych miast. Poznań domaga się zwrotu blisko 736 tys. zł źle rozliczonych dotacji, Warszawa i Katowice – po 0,5 mln zł, Kraków – ok. 150 tys. zł, a Łódź prawie 127 tys. zł (z czego same odsetki to 24 tys. zł). Problem dotyczy każdej większej gminy w Polsce.
Samorządowcy powtarzają, że przy coraz trudniejszej sytuacji budżetowej i coraz większej liczby zadań nakładanych na nie przez rząd każda złotówka ma znaczenie.
Ale chodzi nie tylko o sumy pieniędzy do odzyskania, lecz także o sposób, w jaki samorządy to robią. Bo procedura odzyskiwania źle rozliczonych dotacji sprawia, że w przypadku niewielkich kwot przestaje się to samorządom opłacać.
– Dochodzenie tych należności na drodze cywilnoprawnej jest skomplikowane i czasochłonne – przyznaje skarbnik Torunia Magdalena Flisykowska-Kacprowicz.
95 mln zł tyle wydała Łódź w 2011 r. na dotacje celowe
Poważne problemy są także z dochodzeniem innych należności, np. w przypadku odpłatności za pobyt w domu pomocy społecznej. Jeśli pensjonariusz nie ma środków, to zgodnie z prawem powinnygo alimentować dzieci.
Ale dzieci też nie płacą, gdyż twierdzą, że ich na to nie stać. Zdaniem skarbnik Torunia w rzeczywistości to kłamstwo. – Korzystają z mieszkań rodziców, często te mieszkania wynajmują na czarno, a gmina nie ma możliwości egzekucji z majątku – mówi Flisykowska-Kacprowicz. Zaznacza, że gmina nie może też należności administracyjnych zgłaszać do rejestru długów, co jest istotnym problemem np. w kontekście wprowadzanej opłaty śmieciowej.
Choć eksperci rozumieją zastrzeżenia samorządowców, to jednak wskazują, że często jest tak, że to same gminy tworzą wewnętrzne procedury dochodzenia należności, które okazują się kosztowne i nieefektywne. – Znam przypadki gmin, w których zanim sprawa np. o uregulowanie czynszu trafiła do sądu, wezwanie do zapłaty było wysyłane czterokrotnie.
To niepotrzebne wydłużanie procedur i marnowanie pracy urzędnika, który te wezwania musi wielokrotnie przygotowywać – uważa Maciej Rapkiewicz, ekspert od finansów samorządowych z Instytutu Sobieskiego.
Ale nie należy się obawiać o zmęczenie materiału ludzkiego. W końcu od 2008 r. liczba urzędników wzrosła w Polsce o 150 tys. i przekroczyła już milion osób. Rąk do pracy nie zabraknie, nawet jeśli trzeba ją bezsensownie powtarzać.