Śmieciarki zablokują ulice Rzeszowa – tak samorządy z Podkarpacia będą protestować przeciwko dotkliwym skutkom ostatniej reformy śmieciowej. Domagają się zmian, które pozwolą zahamować drastyczny wzrost cen.
Trwa spór między władzami Rzeszowa a działającą na terenie miasta spalarnią należącą do PGE Energia Ciepła. Ci pierwsi zostali na lodzie z odpadami, które do tej pory odbierano od nich po 260 zł za tonę. Było to jeszcze przed nowelizacją ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach (t.j. Dz.U. z 2019 r. poz. 2010 ze zm.), która zniosła regionalizację i zasadę przypisania gminy do jednej instalacji. Dziś gospodarka komunalna działa już na zasadach wolnorynkowych. Spalarnia nie ma więc obowiązku przyjmować w pierwszej kolejności odpadów z miasta, może otworzyć się na oferty z innych ośrodków.
I tak też zrobiła, bo w ostatnich tygodniach koszt utylizacji śmieci – z powodu braku instalacji i nadmiaru problematycznych frakcji odpadów – drastycznie wzrósł. Nowe oferty opiewają dziś na kwoty niemal trzykrotnie wyższe niż wcześniej. W ogłoszonym niedawno przetargu zgłosiło się jednak 30 innych gmin z całej Polski, gotowych płacić za zagospodarowanie ich śmieci ponad 720 zł.

Byleby przebić

To zła wiadomość dla Rzeszowa, który znalazł się pod ścianą i musiał drastycznie podwyższyć swoją ofertę. Zaproponował 721 zł, czyli 1 zł więcej, niż wynosiła najwyższa zgłoszona kwota. Dla mieszkańców będzie to oznaczało podwyżkę opłaty o ponad 100 proc.
Sęk w tym, że nawet tak wysoka kwota nie gwarantuje wygrania przetargu. Jak ustaliliśmy, postępowanie wciąż trwa. Możliwe więc, że ostateczna cena będzie jeszcze wyższa, jeżeli spalarnia nie przyjmie oferty miasta. W takim przypadku Rzeszów zostanie bez odbiorcy śmieci i będzie musiał szukać go poza granicami województwa podkarpackiego. A to oznacza, że do ceny doliczyć trzeba będzie jeszcze koszty transportu.

Blokada ulic

Nie ma też gwarancji, że poza regionem będzie lepiej. Kwoty, których instalacje życzą sobie „na bramie”, rosną w galopującym tempie i już wkrótce – jak słyszymy od przedstawicieli branży – mogą dojść do 1 tys. zł za tonę. Dwa lata temu zagospodarować odpady można było za niecałe 200 zł.
Rzeszów nie jest odosobnionym przypadkiem. W jeszcze gorszej sytuacji znajdują się mniejsze okoliczne gminy, które w otwartym rynkowym wyścigu nie mają szans na wygraną z dużymi i bogatymi samorządami (do instalacji w Rzeszowie mogą trafić śmieci np. z Łodzi lub Warszawy).
Na ostatnim spotkaniu przedstawicieli spółek komunalnych z Podkarpacia padł pomysł akcji protestacyjnej. Na ulice Rzeszowa miałoby wyjechać kilkadziesiąt śmieciarek, które zablokowałyby drogi i spowolniły ruch. Wstępnie strajk zaplanowano na 9 grudnia.
Pod koniec ubiegłego tygodnia decyzję o zaangażowaniu się w akcję podjął też sam Rzeszów. Miasto solidaryzuje się tym sposobem z sąsiednimi gminami.

Powrót regionalizacji?

Najazd śmieciarek na ulice Rzeszowa to element szerszej strategii samorządów, które aktywnie lobbują za przywróceniem podziału na regiony. Trasa śmieciarek ma być tak zaplanowana, by nie mogli jej zignorować w Podkarpackim Urzędzie Marszałkowskim, który przed ostatnią reformą śmieciową odgrywał kluczową rolę w kształtowaniu gospodarki komunalnej, opracowując wojewódzki plan gospodarki odpadami.
I chociaż marszałek nie ma mocy sprawczej, by zaprowadzić stary porządek, to – jak przekonują inicjatorzy akcji – może wspomóc samorządy, lobbując za zmianami w ministerstwie.
Powrót do starych zasad jest jednak mało realny. Odkręcanie ostatniej reformy mogłoby być fatalne w skutkach. Co by miały wtedy począć samorządy i firmy, które już podpisały umowy na odbiór i zagospodarowanie odpadów poza swoim regionem – pytają eksperci. Skutkiem byłby jeszcze większy chaos i potencjalne postępowania sądowe z powodu utraconych korzyści.

Na ratunek spalarnia?

Samorządowcy apelują też o poluzowanie restrykcyjnych zasad dotyczących krótszego czasu magazynowania odpadów, który mocno winduje ceny. Problematyczne frakcje można bowiem przetrzymywać już nie trzy lata, a rok. Po tym czasie samorządy czekają kary, które mogłyby nawet doprowadzić do zamknięcia zakładów przez inspekcję ochrony środowiska. Efekt jest taki, że przy ograniczonych możliwościach technicznych instalacji samorządy muszą bić się, by ktokolwiek wziął od nich te odpady.
Między innymi z tych powodów coraz więcej samorządów upatruje szans na rozwiązanie kryzysu w budowie własnej, komunalnej spalarni. Ze wstępnych szacunków włodarzy z podkarpackich gmin wynika, że taka inwestycja kosztowałaby ok. 300 mln zł i powstałaby najwcześniej za trzy lata. Niewykluczone, że później z powodu protestów mieszkańców i aktywistów przeciwnych budowie nowych spalarni. Problem zaś daje się we znaki już teraz.
Nad podobnym rozwiązaniem myślą samorządowcy z Mazowsza, gdzie opłaty za odpady od mieszkańców niebezpiecznie zbliżają się do najwyższych dopuszczalnych poziomów określonych w ustawie. Z ustaleń DGP wynika, że wśród zainteresowanych samorządów jest zgoda co do konieczności budowy własnej instalacji, która obsługiwałaby gminy z regionu. Sprawa rozbija się o ustalenie lokalizacji.