Aktywizować obywateli czy dać im święty spokój? Samorząd jest dla nich patronem czy partnerem? Rozwiązania tych dylematów poszukiwali uczestnicy debaty „Od męczybuły do cennego zasobu”.
Aktywizować obywateli czy dać im święty spokój? Samorząd jest dla nich patronem czy partnerem? Rozwiązania tych dylematów poszukiwali uczestnicy debaty „Od męczybuły do cennego zasobu”.
Z biegiem lat zmieniają się oczekiwania mieszkańców i w związku z tym wyzwania stojące przed samorządami. To także efekt migracji – do niewielkich, podmiejskich gmin ściągają mieszkańcy szukający wytchnienia od zgiełku wielkiego miasta. Przy okazji przenoszą w nowe miejsca oczekiwania poziomu życia (infrastruktury, oferty społecznej) podobnego do tego w mieście. Coraz więcej obywateli organizuje się w różnego rodzaju stowarzyszenia, by wspólnie naciskać na lokalnych włodarzy i forsować swoje pomysły. W którym momencie mamy do czynienia z pozytywistyczną współpracą na linii mieszkaniec – samorząd, a kiedy staje się ona trudna do wytrzymania? Z takimi pytaniami zmierzyli się uczestnicy panelu dyskusyjnego „Od męczybuły do cennego zasobu” zorganizowanego w trakcie kongresu „Perły Samorządu” w Gdyni.
Już sam tytuł debaty wzbudził dyskusje pomiędzy panelistami.
– Nie zgadzam się z tezą, że mieszkaniec kiedykolwiek był męczybułą. Rzeczywiście proces poprawy relacji na linii urząd – obywatel pod wpływem pewnych przemian społeczno-gospodarczo-politycznych nabrał rozpędu, ale punktem wyjścia do tego procesu nigdy nie było to, że mieszkańców się nie słuchało – oceniła Katarzyna Gruszecka-Spychała, wiceprezydent Gdyni ds. gospodarki.
Wtórował jej Jacek Lipiński, burmistrz Aleksandrowa Łódzkiego.
– Samorząd dlatego jest najbardziej udaną z reform, że widać rewolucję jego filozofii. Gdy tworzyliśmy samorząd w 1990 r., powstawały urzędy, poprawa jakości życia mieszkańców była dla urzędników starego pokolenia pewną abstrakcją. Z czasem jednak nauczyliśmy się tej samorządności i dziś skuteczniej zabiega się o mieszkańca. Od roku 2002, gdy wprowadzono bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, mamy kreatorów i wizjonerów, którzy są lokalnymi liderami. I dziś potrzebna jest konkretna wizja. W małych miejscowościach łatwiej i szybciej jest generować pewne zmiany. Pamiętajmy też o starszych mieszkańcach, bo to też jest ważny zasób, dzięki któremu poprawiamy filozofię życia całości populacji – przekonywał burmistrz.
– Mieszkańcy Poznania to na pewno nie są „męczybuły”, natomiast na przestrzeni ostatnich 10–15 lat sami mieszkańcy sprowadzali się do tej roli – ocenił z kolei Bartosz Guss, wiceprezydent Poznania. Jak dodał, dziś mieszkańcy chcą partycypować we wszystkich decyzjach, nawet jeśli chodzi o wycinkę pojedynczych drzew.
– Na terenie miasta mamy cztery akweny w formie jezior lub sztucznych zbiorników. Dlatego konsekwentnie inwestujemy w jakość przestrzeni, a to powoduje problemy ze zrównoważeniem budżetu. Formalnie mieszka u nas około 530 tys. osób płacących tu podatki, kolejnych 100 tys. mieszka i nie utożsamia się z miastem, a kolejne 70 tys. realizuje się tu zawodowo. Zadanie, przed jakim stoimy, to nie tyle licytowanie się na programy socjalne i społeczne, ile przekonanie mieszkańców, by partycypowali w każdej możliwej decyzji i jednocześnie dawali nam komfort finansowy do zapewnienia możliwości realizacji ich potrzeb – wskazał wiceprezydent.
Krzysztof Wolny, burmistrz Międzychodu, przyznał, że pojęcie „męczybuły” można by było przypisać tylko niektórym obywatelom.
– Zupełnie inne potrzeby mają mieszkańcy gmin wiejskich i miejsko-wiejskich, a zupełnie inne mieszkańcy dużych miast. Gdy ci drudzy przeprowadzają się do takich gmin jak moja, zapominają, że jednak to gmina miejsko-wiejska, gdzie może brakować jeszcze ścieżek rowerowych czy innych udogodnień. Na szczęście takich męczybuł nie ma aż tylu, by odgrywało to jakąś kluczową rolę – stwierdził Krzysztof Wolny, burmistrz Międzychodu.
Inny punkt widzenia przedstawił Cezary Obracht-Prondzyński, kierownik Zakładu Antropologii Społecznej na Uniwersytecie Gdańskim.
– Mieszkańców się ma, obywateli trzeba wykreować. Jeśli chcemy mieć aktywnych obywateli, trzeba w nich zainwestować nie tylko budżetami obywatelskimi, ale działaniami systemowymi. Dziś w Polsce, żeby być aktywnym społecznie, obywatel musi mieć ogromną determinację, ponieważ w system funkcjonowania społecznego wpisanych jest mnóstwo mechanizmów budujących bariery dla aktywności obywatelskiej – stwierdził Obracht-Prondzyński.
Jego zdaniem są trzy role, które może przyjąć samorząd wobec mieszkańca: policjanta (związana z nadzorem i kontrolą), patrona (nastawienie, że urzędnik wie lepiej, a mieszkaniec sprowadzany jest do roli klienta) lub partnera (najtrudniejsza i najbardziej pożądana rola).
Zdaniem wiceprezydent Gdyni Katarzyny Gruszeckiej-Spychały dialog z obywatelami utrudnia „fatalna tendencja centralizacyjna”.
– W ostatnim czasie bardzo nasilona, choć nie zaczęła się dopiero niedawno, lecz znacznie wcześniej. Staramy się dążyć do relacji partnerskiej z obywatelami. Szukamy obywateli, szanując jednocześnie takie osoby, które chcą być mieszkańcami, najlepiej przez nikogo nieniepokojonymi. Nie można przecież każdego zmusić do tego, by wykazywał pełną aktywność obywatelską – stwierdziła wiceprezydent.
Zdaniem samorządowców uczestniczących w panelu dyskusyjnym nowoczesne społeczeństwo obywatelskie polega na skutecznym wykorzystaniu potencjału twórczego mieszkańców.
– I to nowoczesne samorządy robią. Współpraca z mieszkańcami polega na tym, że traktujemy zgłaszane przez nich pomysły podmiotowo. I pewnie każdy z nas ma takich fajnych mieszkańców. Ale jeśli jest osoba, która w ciągu tygodnia zadaje sto pytań w trybie dostępu informacji publicznej, paraliżując tym samym pracę urzędu, zaprzecza to normalnej demokratycznej debacie publicznej – zwrócił uwagę burmistrz Aleksandrowa Łódzkiego Jacek Lipiński. Przyznał też, że postępująca obecnie centralizacja państwa „odbiera samorządom możliwości działania”.
Bartosz Guss przyznał, że Poznań wdraża model „patronacko-partnerski”.
– W mieście działa wiele organizacji społecznych, które często zgłaszają wzajemnie sprzeczne dezyderaty czy pomysły niemożliwe do zbilansowania ekonomicznego w perspektywie 5–10 lat. Dlatego przyjęty przez nas model jest potrzebny, choćby ze względu na uregulowania prawne czy odpowiedzialność, jaka na nas, samorządowcach spoczywa – zwrócił uwagę wiceprezydent.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama