W dobie olbrzymiego postępu lokalne władze muszą sobie odpowiedzieć na pytanie: jakie rozwiązania potrzebne są im już dziś, a z wdrożeniem których można się wstrzymać
Jak technologia zmienia samorządową codzienność, mogą się przekonać mieszkańcy Nowego Jorku. W tamtejszym urzędzie oprócz wydziałów zajmujących się komunikacją miejską czy sprawami komunalnymi działa również biuro chief technology officer (CTO), czyli dyrektora ds. technologii. Burmistrz miasta Bill de Blasio doszedł bowiem do wniosku, że potrzebne jest stanowisko, które zepnie różne aspekty refleksji dotyczącej technologii i ich wpływu na jakość życia w mieście w jednym miejscu.

Inwestycje z sensem

Nie każdy samorząd potrzebuje swojego CTO, ale każdy z pewnością potrzebuje refleksji dotyczącej zapotrzebowania na technologię. Jak ona wygląda obecnie we władzach lokalnych i jakie technologie mogą niedługo trafić do polskich gmin, można było się przekonać podczas debaty „Przyszłość jest już teraz, czyli nowe rozwiązania na nowe czasy” podczas kongresu Perły Samorządu.
Jak mówił Bartosz Bartoszewicz, wiceprezydent Gdyni ds. jakości życia, w jego urzędzie każde nowe rozwiązanie rozważane jest pod trzema aspektami.
– Po pierwsze, czy wpłynie realnie na jakość życia mieszkańców, biorąc pod uwagę położenie i specyfikę miasta. Drugi to budżet, czyli czy niesie ze sobą jakieś oszczędności, nawet jeśli miałyby się realizować pod postacią przyspieszenia procedur administracyjnych. Po trzecie, aspekt promocyjny, czyli pokazanie Gdyni jako ośrodka, który nie boi się innowacji – tłumaczył Bartoszewicz.
Prezydent Opola Arkadiusz Wiśniewski wskazywał, że efektem takiej analizy czasami bywa odrzucenie danej technologii.
– Parę miesięcy temu w Opolu odbyła się dyskusja na temat zakupu drona antysmogowego. Miasto korzysta z dronów, chociażby przy planowaniu przestrzennym, ale w tym przypadku udało nam się przekonać mieszkańców, że taka inwestycja nie miałaby sensu. Urządzenie kosztuje 200 tys. zł, a każdą pobraną przez nie próbkę i tak trzeba wysłać się do laboratorium. Wszystko po to, żeby na końcu można było wysłać patrol straży miejskiej, który wystawi mandat na 40 zł – mówił włodarz.

W nowej roli

Samorząd przestaje być odbiorcą nowoczesnych technologii, staje się ich współtwórcą.
– Kiedyś urzędy po prostu dostarczały technologie zapewniane przez producentów. Później urzędy zaczęły same decydować o tym, czego potrzebują, i zaczęły takie właśnie rozwiązania zamawiać. Teraz to mieszkańcy poprzez swoje działania dają nam informację, co ich interesuje i czym tak naprawdę urząd powinien się zająć – powiedział Jarosław Kowalski, dyrektor ds. produktów cyfrowych w Infor IT.
Wtórował mu Bartosz Bartoszewicz.
– Bardzo zależy nam na tym, żeby wszystkie obiekty oświatowe na terenie miasta, a jest ich około 60, połączyć wspólnym systemem zarządzania energią elektryczną, ciepłem i mediami. Wiemy, że takie rozwiązania istnieją na świecie, ale są to raczej pojedyncze implementacje, dlatego cały czas prowadzimy z potencjalnymi partnerami dialog w tej sprawie – mówił wiceprezydent Gdyni.

Krępujące prawo

Jak zgodzili się uczestnicy debaty, innowacyjność samorządu nie jest wyłącznie kwestią odpowiedniego nastawienia, chęci czy zasobów finansowych – to także otoczenie prawne i różne inne ograniczenia.
– Jak robić przetarg na coś, co dopiero ma powstać, czego jeszcze nie ma. W najlepszym wypadku do takiego zamówienia zgłosi się jeden oferent, a nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, jakie to wzbudza podejrzenia. Przetargi w końcu są po to, żeby wprowadzać konkurencyjność – mówił prezydent Opola.
Jaskółką zmian w tym zakresie jest rządowy program GovTech Polska, w którym podmioty publiczne – w tym jednostki samorządu terytorialnego – mogą ogłaszać konkursy na konkretne, jeszcze nieistniejące rozwiązania. Zainteresowane firmy składają wówczas kilkustronicowy dokument, w którym określają, jak widzą realizację danego zlecenia. Spośród przedsiębiorstw, które złożą taki zarys wybierani są finaliści. Ci konstruują prototyp. Samorząd wybiera zwycięzcę, którego specyfikację wpisuje się do warunków przetargu. W ten sposób i wilk jest syty, i owca cała: oferent jest jeden, ale przy zachowaniu konkurencyjności procedury.
Oprócz procedur samorządowcy mogą mieć jeszcze inny, dość niespodziewany problem z innowacjami – a mianowicie nie zawsze jest komu je obsługiwać.
– Codziennie borykam się z jednym problemem: barierą kwalifikacji. W miastach tego nie odczuwacie, ale w mniejszych ośrodkach jesteśmy narażeni na odpływ ludzi wykształconych i musimy pracować z tym zasobem, który mamy, a raczej… którego nie mamy. To jest podstawowy problem innowacji poza dużymi miastami – skarżył się Roman Łożyński, zastępca burmistrza Giżycka.
Za zbyt małą innowacyjność samorządów odpowiadają również procedury administracyjne.
– Bardzo chętnie pozbylibyśmy się z urzędu papieru, ale niestety przepisy wymagają od nas np. archiwizacji dokumentów, co pociąga za sobą milionowe koszty, a co gorsza, wymaga pracy wysoko kwalifikowanych urzędników, którzy mogliby zająć się czymś innym – mówił Wiśniewski.
Innowacja w samorządzie nie oznacza koniecznie instalacji w urzędzie sztucznej inteligencji – może to być np. nowatorskie podejście do inwestycji komunalnych, tj. crowdfunding.
– Kiedyś, żeby otworzyć browar, trzeba było mieć kilka milionów złotych. Teraz te pieniądze można zdobyć dzięki crowdfundingowi. Dzięki tej samej metodzie można wspomóc klub sportowy, tak jak stało się to z Wisłą Kraków. Już w tej chwili rozmawiamy z paroma gminami w kraju. Jeśli dotychczas, kredytując swoje działania, dawały zarobić bankom, dlaczego nie miałyby dać zarobić swoim mieszkańcom na obligacjach? – pytał Łukasz Zgiep, dyrektor operacyjny platformy crowdfundingowej Beesfund.