Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju zdecydowanie przyspieszyło prace nad projektem ustawy o dostępności. W zasadzie można powiedzieć, że w ostatnim czasie nabrały one iście sprinterskiego tempa, bo po trwającym blisko pół roku etapie konsultacji i uzgodnień, nowe przepisy dostały w ubiegłym tygodniu zielone światło od komitetu stałego Rady Ministrów i w następny wtorek mają się nim zająć członkowie rządu.
Pośpiech o tyle nie dziwi, że to już końcówka prac obecnej kadencji Sejmu. Zostało więc mało czasu na uchwalenie ustawy, zanim zacznie się gorączka kampanii wyborczej, a jest to przecież jeden z sztandarowych projektów MIR. W końcu sam resort mówi, że to pierwsza tak kompleksowa ustawa, której celem jest poprawa warunków życia i funkcjonowania obywateli narażonych na dyskryminację w przestrzeni publicznej z uwagi na wiek czy niepełnosprawność.
Jednak to, co pierwotnie było zapowiadane jako wielka rewolucja, przypomina teraz raczej ewolucję. Świadczy o tym nowa treść projektu, która w porównaniu do pierwotnej wersji uległa istotnym przeobrażeniom. Należało się zresztą tego spodziewać, skoro do MIR wpłynęło blisko 500 uwag i opinii na temat zawartych w projekcie propozycji. Część z nich budziła duże kontrowersje. Zdecydowany sprzeciw wobec ich wprowadzenia zgłaszały zwłaszcza samorządy i nie ma w tym nic zaskakującego, bo to na nowych, licznych zadaniach dla nich koncentrowały się nowe przepisy. Oczywiście dodatkowe obowiązki – zwłaszcza wtedy, gdy projekt milczy na temat tego, ile będą kosztować i z jakiego źródła będą sfinansowane – nigdy nie spotykają się z entuzjastycznym przyjęciem ze strony władz lokalnych. Tyle że w tym przypadku w ustawie znalazło się również wiele rozwiązań typowo formalnych i administracyjnych, których sensowność stała pod znakiem zapytania.
Najbardziej jaskrawym tego przykładem była propozycja certyfikacji dostępności. Miała ona polegać na tym, że podmioty należące do szeroko rozumianej sfery budżetowej, czyli ponad 65 tys. urzędów i instytucji, miały podlegać weryfikacji pod kątem tego, czy są pozbawione barier dla osób niesamodzielnych i to nie tylko w zakresie architektonicznym, lecz także cyfrowym. To, czy dany urząd spełnia te wymogi, miały sprawdzać organizacje dysponujące specjalną akredytacją. One też wydawałyby potwierdzający ten fakt certyfikat. Jego uzyskanie podlegałoby opłacie, natomiast brak certyfikatu groziłby nałożeniem kary finansowej. Abstrahując już od tego, że takie rozwiązanie byłoby przede wszystkim źródłem dochodu dla podmiotów prywatnych dysponujących akredytacją, to mało prawdopodobne było, aby w ciągu dwóch lat (bo taki termin widniał w projekcie), udało się przeprowadzić certyfikację w tak dużej liczbie instytucji. Ostatecznie MIR postanowił więc zrezygnować z tego pomysłu. Pójściem na rękę samorządom jest też na pewno zawężenie do 3,5 tys. grupy urzędów, które będą musiały wyznaczyć pracownika – koordynatora ds. dostępności. A także dodanie przepisów powołujących Fundusz Dostępności, z którego będzie można otrzymać pieniądze na dostosowanie do ustawowych standardów.
I chociaż zdaniem niektórych organizacji wspierających osoby niepełnosprawne ministerstwo poczyniło zbyt duże ustępstwa, które mogą spowodować, że trudniej będzie wyegzekwować od organów administracji przestrzeganie wymogów dostępności, to wydaje się, że obecny kształt przepisów jest rozsądnym kompromisem między oczekiwaniami samorządów oraz osób niepełnosprawnych i reprezentującego ich trzeciego sektora.