Na łamach Dziennika Gazety Prawnej z 29 marca Piotr Zaremba odniósł się do projektu Zdecentralizowanej Rzeczpospolitej, wyrażając opinię, że nigdy dość rzeczowej dyskusji o zmianach ustrojowych. Na taką debatę liczymy. Ten umiarkowanie krytyczny głos pokazuje, że nawet nie zgadzając się, można dyskutować o konkretach. Można polemizować bez ustawiania przeciwnika na z góry upatrzonych, wygodnych dla krytykującego pozycjach, które niewiele mają wspólnego z realnymi postulatami.

Piotr Zaremba zadaje pytanie o motywacje twórców projektu. Motywacją do poszukiwań nowych rozwiązań instytucjonalnych jest dla mnie diagnoza sytuacji. W sprawach strategicznych dla państwa polskiego – obrona narodowa, bezpieczeństwo wewnętrzne, fundamenty zabezpieczenia społecznego jesteśmy, posługując się kategoriami polemisty, spójnym państwem narodowym. Zdecentralizowana Rzeczpospolita na tym buduje i tę część wzmacnia. W kwestiach dotyczących tego, jakie wartości są priorytetowe w naszym codziennym życiu, my, obywatele Rzeczpospolitej Polskiej bardzo się różnimy. Te różnice nie znikną. Nie zmusi się obywateli siłą, by wyrzekli się swoich marzeń i wyobrażeń o tym, jak chcą żyć. To argument empiryczny.

Jest też argument etyczny: uważam, że państwo nie powinno tych ideałów dobrego życia obywatelom narzucać. To obywatele, realizując swoje ideały dobrego życia tworzą wspólnotę. A wspólnota żyje dyskusją o tym, jaki model dobrego życia jest słuszny. Tylko taka wspólnota jest żywa i tylko taka wspólnota potrafi ze swojego wewnętrznego zróżnicowania wydobyć mądrość i siłę. Zdecentralizowana Rzeczpospolita, na poważnie biorąc obywateli, nie traktując ich protekcjonalnie, ani paternalistycznie jako przysłowiowy „ciemny lud” czy "bezmyślne lemingi", tworzy konieczne warunki do budowy takiej wspólnoty.

Pożywką nasilającej się wojny polsko-polskiej są fantazje o Polakach z drugiej strony barykady. Można się bać swoich współobywateli zwłaszcza oglądając i czytając mainstreamowe media z prawa i lewa. Prawdą jest, że w codziennym życiu Polek i Polaków widać te różnice – odmienny jest w różnych regionach odsetek par, które decydują się zawrzeć związek małżeński i, co z tym po części związane, odsetek dzieci ze związków pozamałżeńskich, a także rozwodów. To tylko niektóre charakterystyki opisujące codzienne życie naszych współobywateli. To jest rzeczywistość.

W ostatnich trzech miesiącach odwiedziłam 14 województw i spotkałam ponad 200 samorządowców, aktywistów społecznych, intelektualistów i zaangażowanych społecznie obywateli. Rozmawiałam z nimi o Zdecentralizowanej Rzeczpospolitej i te spotkania zdecydowanie potwierdziły, że w różnych regionach występują odmienne wrażliwości w sprawach tego, czym jest dobry model rodziny, jaka powinna być rola Kościoła w życiu publicznym, a także tego, kiedy należy pracować, a kiedy odpoczywać (i kto powinien o tym decydować). Dużym zaskoczeniem był jednak zasadniczy rozdźwięk pomiędzy radykalnym wizerunkiem oponenta, jakim karmi się debata toczona w Warszawie, a tym, co ujawniają osobiste spotkania i wielogodzinne rozmowy. Radykalizm pojawia się dopiero wtedy, gdy do głosu dochodzi strach, że „ci inni” narzucą nam obce dla nas wartości, podepczą nasz ideał dobrego życia. Nasuwa się zatem pytanie: czy paradoksalnie centralizacja i walka polityczna w logice “zwycięzca bierze wszystko” aby nie osłabia spójnego państwa narodowego, o którym pisze Piotr Zaremba?

Od półtora roku systematycznie przeczesuję Polskę, rozmawiając z ludźmi o różnych poglądach ideowych, reprezentującymi rozmaite środowiska w poszukiwaniu lepszych odpowiedzi na wyzwania, o których napisałam. Jeśli zgadzamy się co do diagnozy, szukajmy tych odpowiedzi wspólnie. Piotr Zaremba przywołuje w swoim tekście wypowiedzi Bartłomieja Radziejewskiego i Piotra Trudnowskiego. To dobrze poinformowane osoby, bowiem od wczesnych etapów prac nad Zdecentralizowaną Rzeczpospolitą obaj byli przez nas zaproszeni do stowarzyszenia i do dyskusji. Nasze propozycje wykuwały się nie za zamkniętymi drzwiami gabinetów i eksperckich think tanków, do czego nas nawiasem mówiąc nie raz zachęcano, a w otwartym procesie, w który zaangażowanych było kilkadziesiąt osób, a o którym wiedziało kilkaset. Inkubator Umowy Społecznej jest przedsięwzięciem od początku międzyśrodowiskowym i tworzą je osoby, które wcześniej nie znały się, nie pracowały ze sobą. Jesteśmy żywym organizmem łączącym różne wrażliwości i różne poglądy ideowe. Wspólnie poszukujemy ram ustrojowych, w których byłoby miejsce dla nas wszystkich takimi, jakimi jesteśmy.

W dyskusjach obok wielu rozmaitych pomysłów, pojawiała się też idea federacyjna i, jak słusznie podejrzewa Piotr Zaremba, pochodziła ona z kręgów części liberałów w naszym gronie, przy czym w Inkubatorze z zasady przestrzegamy równowagi ideowej między zwolennikami prawicy, centrum i lewicy. Ja osobiście od samego początku byłam jej przeciwna. I podobnie jak wielu naszych członków, nie z powodów instrumentalnych, co sugeruje autor polemiki.

Redaktor Zaremba pisze, że trudno mu zrozumieć propozycje instytucji zaproponowanych w naszym projekcie. Wyjaśnijmy zatem. Autor nie zauważa bardzo rozbudowanej sekcji naszego projektu dotyczącej centralnego nadzoru nad samorządem, który proponujemy ulokować w urzędzie Prezydenta RP. Prezydent ma w naszej propozycji cały wachlarz narzędzi dyscyplinujących województwa, które łamałyby Konstytucję lub ustawy, łącznie z uchylaniem aktów prawa miejscowego, złożeniem z urzędu Marszałka i skróceniem kadencji Sejmiku -- i to, w uzasadnionych przypadkach, ze skutkiem natychmiastowym. Te elementy naszej propozycji wyraźnie wskazują na unitarny charakter Rzeczpospolitej w naszym projekcie. To kompetencje do decydowania w sytuacjach wyjątkowych, nadzwyczajnych, szczególnie w tradycji konserwatywnej, utożsamiane są z usytuowaniem suwerenności, która w naszym projekcie należy wyłącznie do Narodu Polskiego.

Elementem innowacyjnym w naszym projekcie jest natomiast bez wątpienia szerokie wykorzystanie samorządów do podziału i równoważenia władzy w państwie (ale nie suwerenności). I nie chodzi nam tylko o przeniesienie na niższy poziom kompetencji, ale -- być może przede wszystkim -- o włączenie województw w proces zabezpieczania centralnych instytucji państwa. Naszą ideą jest na przykład to, by województwa brały udział (m.in. poprzez nową formułę Senatu RP, jako izby samorządowej) w wyborze władz niezależnych instytucji, takich jak KRS czy PKW, a być może i TK, NBP czy NIK. I ta część propozycji jest wyjściem naprzeciw postulatom konserwatystów, którzy chcą, by te instytucje miały silniejszy mandat demokratyczny. W naszej propozycji mandat ten nie pochodzi od aktualnej większości parlamentarnej, tylko jest mandatem “rozłożonym” (choć wciąż demokratycznym, a nie np. czysto korporacyjnym), opartym o zróżnicowane politycznie województwa.

Idea podziału władzy jest w oczywisty sposób różna od podziału suwerenności. W naszej propozycji, województwa są bardziej niezależne od rządu, tak jak niezależne od rządu są (lub powinny być) np. Narodowy Bank Polski czy Komisja Nadzoru Finansowego. Nikt poważny nie powie jednak, że istnienie tych instytucji i ich ogromne kompetencje są dowodem podziału suwerenności Rzeczypospolitej -- na tę ulokowaną na Wiejskiej i na Placu Powstańców Warszawy.

Trudno mi zgodzić się z przytoczoną wypowiedzią Piotra Trudnowskiego sugerującą, że na poważnie założyliśmy istnienie tożsamości wojewódzkiej. Jeśli stwierdzenie to jest wywiedzione z analizy zaproponowanej przez nas Karty wojewódzkiej (www.ZdecentralizowanaRP.pl), to oznacza ono bardzo pojemne rozumienie pojęcia tożsamości.

To, czy się posyła do szkół sześciolatki czy siedmiolatki, handluje w niedzielę czy odpoczywa, uczy religii w szkole czy w sali katechetycznej, a nawet legalizuje związki partnerskie czy nie, to nie są sprawy tożsamości.

To są rozwiązania w zakresie polityk publicznych odzwierciedlające bardziej liberalne, bardziej lewicowe lub bardziej konserwatywne wartości. Nie każda różnica wytwarza tożsamość. Tożsamość jest współcześnie tak popularna w rozmaitych dyskursach i ma wyjaśniać tak wiele, że trudno o granice tego pojęcia. Prowadzi to nie tylko do absurdalnych konsekwencji, ale też czyni tożsamość koncepcją wyjaśniającą wszystko, a zatem nic.

Możliwość zapisania w Karcie wojewódzkiej wartości bliskich województwu służyć ma większej zgodności polityk publicznych realizowanych przez administrację samorządową w regionie z aksjologią obywateli. To wyraźniejsze operowanie aksjologią jest dziś tendencją powszechną w organizacjach różnego typu a promowane jest szczególnie przez teoretyków zarządzania o konserwatywnych poglądach. Swoją specyficzną wizję, misję i wartości komunikuje dziś niemal każda firma prywatna, a także wiele instytucji publicznych (np. wspomniana wcześniej Komisja Nadzoru Finansowego. Fakt, że np. deklaracja ideowa Prawa i Sprawiedliwości inaczej rozkłada akcenty niż np. preambuła do obowiązującej Konstytucji z 1997 roku, nie jest przecież przejawem podziału narodowej tożsamości ani suwerenności, tylko po prostu różnic w rozumieniu dobrego życia w ramach demokratycznego, pluralistycznego społeczeństwa, szczególnie wyraźnego w erze po upadku liberalnego “końca historii”.

Wśród pozawarszawskich recenzentów naszych pomysłów, brak silnych tożsamości wojewódzkich jest zazwyczaj dodatkowym argumentem za naszą propozycją -- ze względu na brak ryzyka separatyzmów. Niewątpliwie nasz pomysł wykorzystania ustrojowych plusów konstytucyjnej decentralizacji bez odwoływania się czy szukania regionalnych tożsamości jest w zachodniej historii ustrojowej niemal bezprecedensowy. Ale to przecież prawica zawsze powtarza, że Polska powinna wychodzić poza neokolonialne podejście imitacyjne i szukać własnej, oryginalnej drogi. Argumentów typu "tego nie ma i w RFN" spodziewałabym się raczej ze strony środowiska Gazety Wyborczej.

Ustawienie przez red. Zarembę sporu o decentralizację w optyce walki PO – PiS to znak czasów. Czasy te nie sprzyjają uważnemu spojrzeniu na historię Polski po 1989 roku i skłaniają do zapominania o tym, że sukces polskich reform decentralizacyjnych sprzed 20 lat należy zapisać na konto prawicy. Ciekawe jest, że Popierająca PiS Polska przeszła w tym czasie na pozycje wcześniej zajmowane przez postkomunistów, a związane z dziedzictwem PRL-owskiego "centralizmu demokratycznego". Tematem na osobne rozważania jest, dlaczego tak się stało. Można przyjąć tu wyjaśnienie czysto instrumentalne, że w latach 90-tych decentralizacja była po prostu dobrym sposobem na pozbycie się postkomunistycznego aparatu terenowego, podczas gdy dziś może być odbierana jak niepotrzebne dzielenie się należącą do prawicy władzą w Warszawie.

Pouczające w tym zakresie są rozmowy z samorządowcami, dla których recentralizacja jest tym, co łączy czasy Premiera Donalda Tuska i czasy Prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli samorządowcy mają rację, nie będzie łatwo przekonać Platformę Obywatelską do takich zmian, jakie proponujemy. A to dlatego, że pokusa kontroli z Warszawy jest zawsze duża. Zdaję sobie w pełni sprawę, że taka odważna decyzja dotycząca zmiany ustrojowej i samoograniczenia się w imię zakończenia wojny polsko-polskiej wymaga cech godnych męża stanu. Obóz polityczny, który umiałaby postawić długofalową pomyślność Rzeczypospolitej ponad krótkowzrocznym interesem partyjnym przejdzie do historii. Bez względu, czy odbędzie się to w oparciu o nasz pomysł, czy inny, lepszy, który się dopiero pojawi.

Równie frapujący jest argument red. Zaremby dotyczący amerykańskiego Sądu Najwyższego, jako pozytywnego przykładu instytucji spajającej państwo poprzez ujednolicanie codziennego życia obywateli. Wszakże na gruncie amerykańskim to prawica od lat dąży do pozostawienia kwestii światopoglądowych na poziomie stanowym, a głównymi tematami sporu w tzw. wojnach kulturowych są właśnie decyzje SN federalizujące (na liberalną modłę) kwestie małżeństw homoseksualnych i prawa do przerywania ciąży. Dyskurs konserwatywny zarówno w USA, jak i w Europie nieustannie oskarża liberałów i lewicę o zbytnią ekspansywność i forsowanie za pomocą rozmaitych instytucji swojego ideału dobrego życia. A konserwatywni prawnicy w USA protestują przeciwko tzw. aktywizmowi sędziowskiemu.

Środowiska ideowe w ramach polskiej prawicy zdają się tę diagnozę podzielać, o czym świadczą m.in. liczne wypowiedzi prof. Andrzeja Zybertowicza. Wydawałoby się zatem, że akurat ten aspekt naszego projektu powinien do prawicy przemawiać, a być trudny do przyjęcia dla środowisk chcących na siłę oświecić inaczej myślących! Czyżby i tutaj teoria pragmatyczna była najlepszym wytłumaczeniem: na centralistyczny aktywizm sędziowski zaczynamy patrzeć cieplej, gdy zwiększa się grupa “naszych”, konserwatywnych sędziów? Czyżby w miejsce wiary w wartości i w moc przykładu była to tylko kolejna postmodernistyczna narracja?

Piotr Zaremba ma słuszność opatrując swój tekst programowo brzmiącym tytułem “Racje stoją za państwem”. Naszym zdaniem to decentralizacja jest racją - racją stanu i odpowiedzią na potrzebę silnego, merytorycznego, ale nie omnipotentnego rządu centralnego.

Dr hab. Anna Wojciuk, na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW zajmuje się badaniem siły państw na arenie międzynarodowej