W tym tygodniu gmina Bełchatów składa wniosek o zmianę granic. Chce przejąć od najbogatszego w Polsce Kleszczowa tylko jeden rejon geodezyjny – ale za to jaki! Ten z Elektrownią Bełchatów. Jeśli się to uda, ponad 50-milionowy zastrzyk gotówki zasili borykającą się dzisiaj z kłopotami finansowymi gminę. Co na to Kleszczów? Zamierza się przed takim przejęciem bronić, choć praktycznie nie ma jak. Z obu stron, z którymi rozmawialiśmy, pada wiele argumentów, ale oczywiście najistotniejszym są pieniądze, z czym przedstawiciele Bełchatowa i Kleszczowa się nie kryją. A akurat możliwość przejęcia terenu z tego powodu wcale nie wynika z przepisów o samorządzie gminnym.





DGP
Konrad Koc: Tereny kopalni czy elektrowni, jak i same podmioty na nich zlokalizowane, są dobrem wszystkich. Osiąganie korzyści tylko przez jedną gminę jest po prostu niesprawiedliwe
Kazimierz Hudzik: Wysokie dochody Kleszczowa to też rodzaj zadośćuczynienia za uciążliwości wynikające z funkcjonowania kopalni oraz za składowanie dziesiątek milionów ton odpadów po węglu spalonym przez elektrownię
Zainicjowanie takiego postępowania nie jest jednak prostą sprawą i nie gwarantuje wstrzymania zmian terytorialnych
Nie można zmusić samorządów przejmujących tereny innej gminy, by jednocześnie stały się stroną zaciągniętych zobowiązań, np. kredytów na inwestycje. I nie ma znaczenia, że te ostatnie zostaną wchłonięte wraz z terenem, na którym stoją

Nasi mieszkańcy tu pracują i nie mają z tego korzyści

Konrad Koc wójt gminy Bełchatów
Dlaczego gmina Bełchatów dąży do zmiany granic i przejęcia od gminy Kleszczów elektrowni?
Nie chcemy odebrać Kleszczowowi całej elektrowni, wszystkich działających tam spółek. Chcielibyśmy, by w naszych granicach znalazł się tylko jeden obręb geodezyjny – Wola Grzymalina. Znajduje się tam część elektrowni stanowiąca 2/3 jej całości. Nie ukrywam, że aspekt ekonomiczny ma tutaj znaczenie. Chcemy pokazać i uwypuklić, jakie dysproporcje istnieją pomiędzy gminami powiatu bełchatowskiego. W szczególności widoczne są one w przypadku porównania dochodów, jakie uzyskuje gmina Kleszczów, a jakimi dysponują pozostałe gminy. Gmina Bełchatów, podejmując kroki mające na celu zmianę granic, chce zwrócić uwagę na system podziału środków publicznych, który nie jest prawidłowy. Tereny kopalni czy elektrowni, jak i same podmioty na nich zlokalizowane, są dobrem wszystkich. Osiąganie korzyści wyłącznie przez jedną gminę jest po prostu niesprawiedliwe.
Co zatem konkretnie przemawia za przejęciem elektrowni akurat przez państwa gminę?
Kopalnia i elektrownia oddziałują negatywnie nie tylko na gminę Kleszczów, pyły czy lej depresyjny nie znają granic administracyjnych. W Kleszczowie mieszka niespełna 6 tys. osób, a w naszej gminie ponad dwukrotnie więcej. A przecież w sąsiedztwie tych zakładów jest kilka innych gmin, w sumie to kilkadziesiąt tysięcy osób. I są jeszcze biedniejsze od nas – np. Kluki dysponujące raptem 18-milionowym budżetem czy Wierzbice. Budżet Kleszczowa jest zaś taki, jak w średniej wielkości mieście. Mieszkańcy wszystkich tych gmin pracują w elektrowni czy kopalni, codziennie tam dojeżdżają i nic z tego nie mają. Gdyby udało nam się zmienić granicę, to obiecujemy, że będziemy te samorządy dotować.
Ale w Kleszczowie mówią, że problemy finansowe gminy Bełchatów wynikają raczej z niegospodarności niż z braku środków, bo są przecież uboższe od was samorządy.
To prawda, że nie spełniamy wskaźnika do janosikowego, czyli nie należymy do najbiedniejszych. I rzeczywiście, choć jestem wójtem pierwszą kadencję, musiałem wdrożyć program naprawczy. Ale to oznacza jeszcze mniej inwestycji. A pieniądze na nie bardzo by się przydały. Jak w rzeczywistości wyglądają różnice, wie każdy, kto mieszka lub był w tych okolicach. Kleszczów ma wszystko, o czym sobie zamarzy – wszystkie media, idealne drogi, chodniki, wysokie becikowe, dopłaty do wycieczek szkolnych, bezpłatny basen i mnóstwo pieniędzy na koncie. Nieprzypadkowo zwany jest polskim Kuwejtem. Jak wyjeżdża się z stamtąd do którejś z okolicznych gmin, to jakby przekraczać granicę Polski z Białorusią. Nam potrzebne są podstawowe inwestycje – sieć gazowa, kanalizacja, remonty dróg, poprawa połączeń komunikacyjnych, i właśnie o wyrównanie tych szans walczymy. Zmiana granic przysporzyłaby nam ok. 50 mln zł rocznie.
Tyle też straciłby Kleszczów?
To nie jest tak. Kleszczów straciłby zdecydowanie mniej, bo mniejszą kwotę odprowadzałby jako janosikowe. Nadal pozostałby najbogatszą lub jedną z kilku najbogatszych gmin w Polsce. A pieniądze zostałyby w rejonie zanieczyszczanym przez kopalnie i elektrownię i bardzo potrzebującym tego wsparcia.
Występowali państwo o dotacje od Kleszczowa?
Wcześniej nie, ale jak objąłem stanowisko wójta, wystąpiłem z kilkoma wnioskami, m.in. o dotowanie oczyszczalni ścieków. Żaden z tych wniosków nie został zaakceptowany.
Są więc państwo zdecydowani na złożenie wniosku o zmianę granic?
Tak, robimy to w tym tygodniu. Przeprowadziliśmy konsultacje i dodatkowo sondaż. Składamy porządnie opracowany przez ekspertów wniosek. W jego tworzeniu uczestniczyli historycy, geodeci, planiści, finansiści. Z ich opinii wynika, że nie robimy nic niezgodnego z prawem. Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Mimo że od lat Kleszczów jest najbogatszą gminą w Polsce, to stosunkowo wolno przybywa tam mieszkańców, bo ze względu na nienajlepszą jakość środowiska ludzie nie bardzo chcą tam mieszkać. W gminie Bełchatów w wielu miejscach są znacznie lepsze tereny do zamieszkania – ale żeby przyciągnąć tam mieszkańców, trzeba mieć z czego zainwestować.
Czy gmina jest skłonna przejąć teren wraz ze zobowiązaniami?
Teren przejmiemy zgodnie z przepisami prawa – odsyłam do ustawy o samorządzie gminnym (art. 4eb), a zatem gmina Bełchatów wstąpi we wszystkie prawa i obowiązki gminy na tym obszarze, w tym wynikające z zezwoleń, koncesji oraz innych aktów administracyjnych.

Jesteśmy bogaci, ale dużo oddajemy na janosikowie

Kazimierz Hudzik sekretarz gminy Kleszczów
Gmina Bełchatów występuje w tym tygodniu o zmianę granic. Chce przejąć teren, na którym znajduje się największa w Polsce elektrownia…
Gmina Bełchatów chce przejąć najlepiej zagospodarowane tereny gminy Kleszczów. Oprócz elektrowni są tam siedziby wielu innych firm. Tylko kopalnia miałaby pozostać na naszym terenie. Wysokość podatku od nieruchomości, który waży na wysokości gminnego budżetu, liczona dla kopalni i elektrowni, jest dość zbliżona. Musimy jednak pamiętać, że elektrownia będzie działała dłużej niż kopalnia. Węgiel można do niej dostarczać także z innych miejsc. Nawet jeśli elektrownia znalazłaby się w gminie Bełchatów, to nadal na terenie naszej gminy będą składowane – tak jak dotychczas – odpady ze spalania węgla, czyli popiół i żużel. Ich składowiska zajmują łącznie kilkaset hektarów. Dodatkowo jest budowany zbiornik o powierzchni 180 ha na gips, który powstaje przy odsiarczaniu spalin w elektrowni.
A w jaki sposób sąsiad argumentuje potrzebę tego przejęcia?
W uchwale, jaką przyjęła Rada Gminy Bełchatów, nie ma żadnych argumentów. Natomiast w wypowiedziach, wywiadach wójta gminy wybija się jedna przesłanka – chodzi o kleszczowskie pieniądze, które mają być przeznaczone na inwestycje w gminie Bełchatów. Ustawa o samorządzie gminnym w art. 4 ust. 3 przewiduje, że za zmianą granic mogą przemawiać więzi społeczne, osadnicze czy kulturowe. W przypadku terenów, które chce przejąć gmina Bełchatów, nie ma mowy o żadnej z tych przesłanek, bo na tym obszarze mieszka zaledwie kilka osób. W konsultacjach, które w gminie Bełchatów odbyły się we wrześniu zeszłego roku, uczestniczyło raptem 6,5 proc. mieszkańców. Dodatkowo kilkanaście dni temu został przeprowadzony sondaż, czyli coś, czego prawo w takich sytuacjach w ogóle nie przewiduje. W konsultacjach, które przeprowadziliśmy w styczniu tego roku, wzięło udział 34 proc. uprawnionych mieszkańców. 100 proc. opowiedziało się za pozostawieniem terenów z elektrownią w granicach gminy Kleszczów.
Bełchatów zarzuca wam, że choć macie olbrzymie pieniądze, to nie wspomagacie sąsiadów, także Bełchatowa, który ma kłopoty ze zrównoważeniem budżetu.
To nieprawda. Przez kilka lat gmina Bełchatów nie składała wniosków o finansową pomoc, więc jej nie otrzymywała. Sąsiednie gminy niejednokrotnie wspomagaliśmy dotacjami na konkretne inwestycje, jeśli o to występowały. Kwota pomocy dla jednej gminy wynosi zwykle od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych. W tym roku gmina Bełchatów zwróciła się do nas o wsparcie, ale rozstrzygnięcie tej prośby Rada Gminy Kleszczów przesunęła na później. Trudno oferować taką pomoc w momencie, gdy to właśnie ta gmina występuje o odebranie nam najcenniejszego terenu należącego obecnie do Kleszczowa, przez co nasze dochody mogą znacząco spaść.
Jednak jeśli patrzy się na dochody państwa gminy i sąsiedniej – Bełchatowa – to różnica jest olbrzymia. U was według danych GUS za 2017 r. to ok. 47 tys. zł na osobę, w Bełchatowie to tylko 4,4 tys. zł na osobę. Można powiedzieć: przepaść.
To nie do końca prawda. Trzeba pamiętać, że Kleszczów odprowadza do budżetu bardzo wysokie janosikowe (ponad 50 mln zł). Podobną kwotę (ponad 52 mln zł) oddajemy także do Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Łodzi. W efekcie budżet, którym rozporządzamy, wynosi ok. 160 mln zł. Jest to około trzy razy więcej niż w gminie Bełchatów. Bełchatów wśród gmin wiejskich wcale nie wypada najgorzej. Nie mnie oceniać, skąd się biorą ich kłopoty finansowe. Może to wynik sposobu zarządzania? Są gminy z niższym budżetem, które radzą sobie lepiej. Wysokie dochody Kleszczowa to też rodzaj zadośćuczynienia za uciążliwości wynikające z funkcjonowania kopalni oraz za składowanie dziesiątek milionów ton odpadów po węglu spalonym przez elektrownię. Mało kto wie, że jest to 70 proc. wszystkich odpadów, jakie powstają w województwie łódzkim.
Ale Bełchatów podnosi, że pyły spadają także na ich gminę, tak samo jak państwo mają do czynienia z lejem depresyjnym.
Z tego, co wiem, kopalnia finansowała budowę wodociągów w obrębie leja depresyjnego, a więc również na terenie gminy Bełchatów. U nas do uciążliwości dochodzi jeszcze pylenie ze składowisk popiołów zlokalizowanych na naszym terenie. Akurat o nie Bełchatów nie występuje. Przy suchej pogodzie i zachodnim wietrze z odległości 1,5 km nie widać wiatraków na górze Kamieńsk. Inwestycje, które zrealizowaliśmy w gminie, rekompensują w pewnym stopniu niedogodności mieszkania tutaj.
Jak więc zamierzacie się państwo bronić przed przejęciem?
Staramy się przejęciu zapobiec na drodze argumentacji prawnej i faktycznej. Negatywną opinię wydała Rada Gminy Kleszczów, która na 19 stronicach czarno na białym wykazała, dlaczego wszystko przemawia za pozostawieniem terenu z elektrownią w naszej gminie.

Dziś sprawę mógłby rozstrzygnąć tylko TK

Anna Kudra prawnik w dziale prawa administracyjnego Kancelarii Prawnej Dr Krystian Ziemski & Partners
Co roku w marcu wznawiana jest w środowiskach samorządowych dyskusja o modelu prawnym przeprowadzania zmian granic gmin. Do końca miesiąca możliwe jest bowiem wystąpienie z wnioskiem o przeprowadzenie takiej zmiany przez zainteresowaną nią gminę. Obowiązujące przepisy przewidują możliwość korekty przebiegu granic pomiędzy gminami przy spełnieniu konstytucyjnie i ustawowo określonych warunków. Mimo że z regulacji tych wynika, iż zmiana granic gmin powinna mieć miejsce jedynie w wyjątkowych i szczególne uzasadnionych przypadkach, praktyka pokazuje, że korekty terytorialne omawianego rodzaju przeprowadzane są w Polsce relatywnie często. Wyliczenia korporacji samorządowych pokazują, że przez 29 lat funkcjonowania samorządu gminnego zmian takich było już blisko 500.
Ingerencja w przebieg granic gmin jest ze swej istoty konfliktogenna. Jej tło stanowi kolizja interesów wspólnot samorządowych, których zmiana terytorialna dotyczy, zwłaszcza gdy obejmuje ona obszary atrakcyjne inwestycyjnie lub gospodarczo. W ostatnich latach coraz częściej w debacie publicznej podnosi się, że zmiany granic pomiędzy gminami dokonywane są w sposób doraźny, służąc realizacji celów politycznych i ekonomicznych. Nie oceniając w tym miejscu konkretnych zmian już przeprowadzonych, a także zmian postulowanych z początkiem najbliższego roku, uznać należy, że obowiązujące przepisy cechuje wiele luk i niedoskonałości. Jedną z poważniejszych bolączek jest brak gwarancji prawnych realnego uczestnictwa gminy, której zmiana granic dotyczy, w postępowaniu poprzedzającym podjęcie rozstrzygnięcia terytorialnego. Obecne przepisy nie wyposażają gmin, których terytorium ma ulec pomniejszeniu, w żadne skuteczne instrumenty obrony ich interesu prawnego. Zgodnie z ustawą z 8 marca 1990 r. o samorządzie gminnym (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 994 ze zm.) rada gminy, której zmiana terytorialna dotyczy, przeprowadza konsultacje z mieszkańcami w przedmiocie tej zmiany, a następnie wyraża swoją opinię co do zasadności złożonego wniosku. Jednak zarówno opinia, jak i wynik przeprowadzonych z mieszkańcami konsultacji nie mają charakteru wiążącego dla Rady Ministrów, która rozstrzyga w drodze rozporządzenia o przeprowadzeniu zmiany terytorialnej. Ustawodawca nie nałożył na Radę Ministrów również obowiązku uzasadnienia odmowy uwzględnienia wyrażonego przez radę gminy i mieszkańców stanowiska.
Do procedury przeprowadzenia zmian terytorialnych nie znajdują zastosowania gwarancje ochrony podmiotów prawa przewidziane w kodeksie postępowania administracyjnego. Gmina, której terytorium ma zostać pomniejszone, nie jest formalnie stroną postępowania granicznego. W konsekwencji nie może uruchomić żadnej oficjalnej ścieżki weryfikacji prawidłowości czy legalności złożonego przez gminę sąsiednią wniosku o zmianę granicy, opinii sformułowanych przez organy uczestniczące w procedurze terytorialnej czy sposobu i wyniku przeprowadzonych przez inicjatora zmiany terytorialnej konsultacji społecznych. Paradoksalnie gmina, której terytorium ma zostać pomniejszone, nie ma nawet bezpośredniego wglądu w dokumentację postępowania o zmianę przebiegu granicy. W praktyce jego uzyskanie następuje najczęściej na ogólnych zasadach dostępu do informacji publicznej. W konsekwencji poza możliwością wyrażenia formalnego stanowiska co do proponowanej zmiany terytorialnej w drodze uchwały zainteresowanym gminom pozostają wyłącznie nieformalne instrumenty wpływania na proces decyzyjny Rady Ministrów, takie jak aktywizowanie społeczności lokalnej do wyrażania sprzeciwu, zainteresowanie mediów toczącym się sporem granicznym oraz przedkładanie opinii własnych lub eksperckich w zakresie oceny proponowanych zmian terytorialnych ‒ bezpośrednio lub za pośrednictwem organizacji samorządowych, których dana gmina jest członkiem. Skuteczność tych działań bywa różna – w praktyce można bowiem spotkać przypadki rozstrzygnięć terytorialnych, w których Rada Ministrów odmówiła dokonania zmiany terytorialnej z uwagi na stanowisko społeczności lokalnej, oraz takie, gdy pomimo zdecydowanego sprzeciwu mieszkańców gminy pomniejszanej wniosek o dokonanie zmiany terytorialnej został uwzględniony.
Oddzielnym problemem prawnym związanym z obroną interesu gminy, której zmiana terytorialna dotyczy, jest model kontroli niekorzystnego dla niej rozstrzygnięcia terytorialnego. Zgodnie z obowiązującymi przepisami jedyną ścieżką weryfikacji legalności przeprowadzanej rozporządzeniem rządowym zmiany granicznej jest jej zaskarżenie do Trybunału Konstytucyjnego. Zainicjowanie tego postępowania nie jest jednak łatwe z uwagi na wysoki formalizm. Procedura kontrolna trwa kilka lat, a samo wystąpienie do trybunału z wnioskiem o jej przeprowadzenie nie wstrzymuje dokonania zmiany terytorialnej. W konsekwencji ewentualne korzystne rozstrzygnięcie TK stwierdzające nielegalność zmiany przebiegu granicy pomiędzy gminami może się okazać dla zainteresowanej gminy jedynie pyrrusowym zwycięstwem.
Nie ulega wątpliwości, że obserwowane w ostatnich latach, nasilające się konflikty graniczne wymagają podjęcia debaty publicznej na temat rewizji obowiązującego modelu prawnego przeprowadzania zmian terytorialnych. Brak reakcji ustawodawcy na postulaty samorządowców może skutkować tym, że nawet obiektywnie słusznie przeprowadzone zmiany terytorialne będą prowadzić do silnego skonfliktowania na długie lata sąsiednich gmin i ich społeczności. Nie służąc żadnej ze stron sporu granicznego.

Gdy inwestycje przejmuje sąsiad, dług zostaje w gminie

Marcin Nagórek radca prawny
W przypadku umów kredytów czy pożyczek mamy zawsze dwie strony, mianowicie – podmiot udzielający jej (np. bank) oraz beneficjenta środków z tych umów, czyli w omawianej kwestii jednostkę samorządu terytorialnego. Z punktu widzenia ww. umów bank (wierzyciel) co do zasady zawsze będzie miał roszczenie wobec tego samego podmiotu, któremu udostępnił środki finansowe. Obojętne będą dla wierzyciela różne zmiany następujące po stronie dłużnika ‒ czy to strukturalne, kapitałowe, czy choćby majątkowe. Pierwotny dłużnik będzie bowiem nadal miał zobowiązanie wobec kredytującego/pożyczkodawcy. A JST, która zawarła umowę kredytu/pożyczki, nie utraci statusu dłużnika wskutek zmienionych okoliczności. Z założenia można więc mówić o trwałości i tożsamości stron tych umów (por. np. wyrok Sądu Apelacyjnego w Szczecinie z 14 listopada 2013 r., sygn. akt I ACa 507/13).
Może mieć to również znaczenie w kontekście ewentualnych zmian w strukturze terytorialnej gmin (zmiany granic gmin) i skutków tego dla inwestycji finansowanych kredytami/pożyczkami, które następują na terenach przejętych przez inną gminę niż gmina kredytobiorca/pożyczkobiorca. Przepisy nie wskazują, jak należy rozstrzygać takie problemy, co nie oznacza, że nie można wywieść pewnych wskazówek z ogólnej systematyki innych regulacji prawnych.
Polski ustawodawca podejmował już problematykę związaną z przejmowaniem zobowiązań JST przez inne podmioty, co niejako stanowi wyłom od zasad trwałości zobowiązań. W tym względzie można np. odnieść się do ustawy z 10 maja 1990 r. – przepisy wprowadzające ustawę o samorządzie terytorialnym i ustawę o pracownikach samorządowych (Dz.U. nr 32, poz. 191 ze zm.) oraz ustawy z 5 lipca 2018 r. o szczególnych rozwiązaniach dotyczących gminy Ostrowice w województwie zachodniopomorskim (Dz.U. z 2018 r. poz. 1432). Jakkolwiek stany faktyczne uregulowane w tych aktach prawnych są różne, to oba zawierają regulacje prawne, które dotyczą losów istniejących zobowiązań przejmowanych przez inne podmioty. W pierwszej z wymienionych ustaw w art. 36 ust. 1 postanowiono, że: „Zobowiązania i wierzytelności rad narodowych i terenowych organów administracji państwowej stopnia podstawowego stają się, z dniem wejścia w życie ustawy o samorządzie terytorialnym, zobowiązaniami i wierzytelnościami właściwych gmin, z zastrzeżeniem ust. 3 pkt 2”. W ust. 4 pkt 1 tego artykułu postanowiono z kolei, że: „Przejęcie przez Skarb Państwa zobowiązań i wierzytelności, o których mowa w ust. 3 pkt 2, polega na: 1) spłacie kredytów bankowych zaciągniętych przez spółdzielnie mieszkaniowe i gminy na finansowanie realizacji inwestycji infrastrukturalnych”. W drugiej z wymienionych ustaw na uwagę zasługują zapisy m.in. art. 3 ust. 1‒3. Z tych regulacji wynika, że:
„1. Gmina albo gminy, które nabyły mienie gminy Ostrowice, nie ponoszą odpowiedzialności za jej zobowiązania.
2. Za zobowiązania gminy Ostrowice, powstałe przed dniem jej zniesienia, odpowiedzialność ponosi Skarb Państwa, reprezentowany przez wojewodę zachodnio pomorskiego.
3. Zobowiązania gminy Ostrowice, istniejące na dzień 31 grudnia 2018 r., są zaspokajane ze środków budżetu państwa, z części, której dysponentem jest wojewoda zachodniopomorski”.
Zatem z istoty tych unormowań wynika, że zmiana po stronie dłużnika w sferze jednostek sektora finansów publicznych może być możliwa, przy czym kwestia ta wymaga uregulowania na poziomie ustawowym. Wydaje się, że koncepcja przeniesienia ciężaru ekonomicznego zobowiązania mogłaby mieć również zastosowanie przy zmianach terytorialnych gmin, które wiążą się z przejęciem terenu inwestycyjnego finansowanego środkami kredytu/pożyczki przez gminę inną aniżeli gmina – kredytobiorca/pożyczkobiorca. Jednak bez specjalnych uregulowań w tym zakresie dłużnikiem pozostaje w takich sytuacjach nadal gmina, która pierwotnie zaciągała zobowiązania.
Warto jednak rozważyć, czy nawet przy braku takich szczególnych przepisów gmina pozbawiona terenu inwestycyjnego, którą to gminę nadal obciążają pierwotnie zaciągnięte przez nią zobowiązania – ma jakąkolwiek możliwość pozyskania środków od tej, która zyskała terytorialnie i ekonomicznie jej kosztem. W tym aspekcie na uwagę zasługuje ustawa z 27 sierpnia 2009 r. o finansach publicznych (t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 2077 ze zm.). Dotycząc pomocy finansowej czy rzeczowej, pozostaje ona w funkcjonalnym związku z ustawą z 8 marca 1990 r. o samorządzie gminnym (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 994 ze zm.). W ustawie o finansach publicznych w art. 220 ust. 1 i 2 postanowiono, że z budżetu JST może być udzielona innym JST pomoc finansowa w formie dotacji celowej lub pomoc rzeczowa. Podstawą udzielenia pomocy, o której mowa w ust. 1, jest umowa. Z kolei w ustawie o samorządzie gminnym postanowiono, że gminy, związki międzygminne oraz stowarzyszenia jednostek samorządu terytorialnego mogą sobie wzajemnie bądź innym jednostkom samorządu terytorialnego udzielać pomocy, w tym finansowej. Co istotne, owa pomoc może być przeznaczona jedynie na zadania własne danej gminy, co ma dodatkowo potwierdzenie w art. 47 ustawy z 13 listopada 2003 r. o dochodach jednostek samorządu terytorialnego (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1530 ze zm.). Ten aspekt jest zaś szeroko akcentowany w orzecznictwie nadzorczym regionalnych izb obrachunkowych. Można tu odnotować np. stanowisko podane w uchwale Kolegium Regionalnej Izby Obrachunkowej w Warszawie z 29 maja 2012 r. (nr 11.169.2012), w którym podkreślono m.in., że gminy mogą sobie wzajemnie bądź innym JST udzielać pomocy, w tym pomocy finansowej. Pomoc ta, zarówno rzeczowa, jak i finansowa, może być udzielana wyłącznie na realizację zadań własnych jednostki samorządowej, do której jest ona kierowana, i nie może dotyczyć zadań zleconych.
Marcin Nagórek radca prawny / DGP
Kazimierz Hudzik sekretarz gminy Kleszczów / DGP
Konrad Koc wójt gminy Bełchatów / DGP