Samorządy nie odnajdują się w roli tzw. spadkobierców przymusowych i unikają brania na siebie biurokratycznych obciążeń związanych z dziedziczeniem majątku, po który nikt się nie zgłosił. Wśród włodarzy pokutuje przekonanie, że przejęte tym sposobem nieruchomości to tylko niepotrzebny balast, a jest zgoła odwrotnie, bo korzyści są realne i pozytywnie wpływają na gminny budżet – przekonuje Najwyższa Izba Kontroli.

Brak chęci

W najnowszym raporcie NIK przedstawia wyniki kontroli działań podjętych przez 18 samorządów w sprawie dziedziczenia majątku. Izba konkluduje, że były one marginalne, bo gminy ani nie rozpoczynały postępowań spadkowych z własnej inicjatywy, ani później nie dbały odpowiednio o przekazane jej mienie. Tymczasem wartość odziedziczonego majątku tylko w połowie jednostek wyniosła blisko 8 mln zł i była wyższa od długów spadkowych o ponad 4,5 mln zł. Innymi słowy, gminy, które podjęły wysiłek uregulowania spraw spadkowych, wychodziły na tym na plus. Mimo to spośród prawie 1,3 tys. rozpoczętych postępowań spadkowych tylko 220 zainicjowały samorządy.
NIK wyjaśnia, że na taki impas złożyło się kilka czynników. Pierwszym jest brak zaangażowania samych samorządów. Przykładowo w dwóch urzędach nie podjęto dalszych działań w odniesieniu do pięciu nieruchomości. W dwóch kolejnych na jakikolwiek ruch samorządu trzeba było czekać ponad dwa lata od dnia, kiedy urząd uzyskał informacje w sprawie możliwości dziedziczenia.

Brak informacji

To i tak dobrze, zważywszy, że w większości przypadków samorządy w ogóle nie dysponowały stosownymi informacjami. Częściowo z własnej winy, bo urzędy w niewielkim stopniu wykorzystywały powszechnie dostępne źródła, tj. dane zarządców nieruchomości oraz otrzymywane z banków i SKOK-ów informacje wskazujące na potencjalną możliwość dziedziczenia nieruchomości lub środków pieniężnych, znajdujących się na tzw. uśpionych rachunkach bankowych. Mowa o rachunkach bankowych, w przypadku których nastąpiło rozwiązanie albo wygaśnięcie umowy rachunku bankowego z powodu śmierci posiadacza.
Skontrolowane samorządy najczęściej nie dopełniały wszystkich obowiązków dotyczących monitorowania potencjalnych spadków. Przykładem urzędy miasta we Wrocławiu i w Krakowie. Ten pierwszy, jak wskazuje NIK, „nie prowadził rejestru/zestawienia oraz analiz nadesłanych informacji od banków i SKOK-ów, przez co miał ograniczoną wiedzę o środkach zgromadzonych na rachunkach bankowych potencjalnych spadkodawców”. W Krakowie z kolei urząd otrzymał ponad 3,4 tys. zawiadomień o rachunkach osób zmarłych, ale w ewidencji elektronicznej nie ujął ponad 530 pism.

Brak narzędzi

Sęk w tym, że zabrakło nie tylko woli do działania, ale i odpowiednich narzędzi, które mogłyby cały proces usprawnić. NIK wymienia dwa niezależne od samorządów czynniki. Po pierwsze, banki przekazują gminom niepełne informacje o możliwościach nabycia przez nie prawa do środków pieniężnych po zmarłym posiadaczu rachunku bankowego. Kolejna kwestia to długotrwały, sięgający nawet 18 miesięcy od daty złożenia wniosku, proces sporządzania spisów inwentarza przez komorników i budząca zastrzeżenia ich jakość.
Izba przekonuje, że konieczna jest reforma systemu, która nałoży większą odpowiedzialność na banki. W raporcie NIK zawarł rekomendację dla Komisji Nadzoru Finansowego, w której podkreśla konieczność „wyegzekwowania od banków jednolitego i pełnego wywiązywania się z obowiązku przekazywania informacji o »uśpionych rachunkach bankowych«”.
NIK, powołując się na „doniesienia medialne”, wskazuje, że na uśpionych rachunkach bankowych może znajdować się nawet 10 mld zł. Pieniądze te mogłyby zasilić budżety gmin. Szkopuł w tym, że próba zweryfikowania tej kwoty zakończyła się niepowodzeniem. Ze wszystkich instytucji przepytanych przez kontrolerów – m.in. Narodowego Banku Polskiego czy Krajowej Izby Rozliczeniowej – tylko jedna Krajowa Spółdzielcza Kasa Oszczędnościowo-Kredytowa dysponowała stosownymi danymi. Podała, że na zarządzanych przez nią uśpionych rachunkach znajduje się ok. 24,5 mln zł.