Ten rok będzie trudny dla samorządów, jeśli chodzi o gospodarkę odpadami komunalnymi. Bo do wciąż nierozwiązanych spraw – takich jak brak możliwości zagospodarowania wysegregowanych śmieci i zbyt małych limitów przyznanych poszczególnym instalacjom w wojewódzkich planach gospodarki odpadami – dojdzie choćby kwestia monitoringu wizyjnego.
W 2019 r. gminy powinny osiągnąć 40-proc. poziom recyklingu papieru, metali, tworzyw sztucznych i szkła. Po to, by za rok mieć wymagany przez UE pułap 50-proc. dla wszystkich krajów Wspólnoty. Na razie wiadomo jedynie, że większość z nich osiągnęła wymagany w 2017 r. 20-proc. poziom recyklingu surowców wtórnych (wynika to z opracowanego jesienią 2018 r. sprawozdania Ministerstwa Środowiska). Czy w ciągu roku zdążą to zmienić? – Będzie trudno. Wiele gmin może mieć z tym problemy w tym roku, a tym bardziej w kolejnym – mówi Tomasz Uciński, prezes Krajowej Izby Gospodarki Odpadami. Wątpliwości ma także Komisja Europejska, która wśród 14 państw mogących nie osiągnąć ustalonych przez UE w 2020 r. poziomów wymieniła Polskę. Również NIK (na co wskazują materiały dotyczące realizacji zadań gmin w zakresie zagospodarowania odpadów komunalnych z 1 czerwca 2018 r.) uważa, że JST trudno będzie to zadanie zrealizować.
Pięć worków niezgody
Remedium na poprawę recyklingu miało być rozporządzenie ministra środowiska z 20 grudnia 2016 r. w sprawie szczegółowego sposobu selektywnego zbierania wybranych frakcji odpadów (Dz.U. z 2017 r. poz. 19 ze zm.), ujednolicające sposób zbiórki śmieci w całej Polsce. I nakazujące wprowadzenie pięciopojemnikowej zbiórki najpóźniej od 1 lipca 2019 r. Ale nowelizacja tego aktu, która weszła w życie 1 stycznia br., przesunęła ten termin do końca 2019 r. Dzięki temu niektóre gminy (znaczna część wprowadziła system wcześniej) mogą przeciągnąć wprowadzenie zmian jeszcze do końca br. Najbardziej zirytowało to Warszawę, która dosłownie dzień przed publikacją nowelizacji rozporządzenia zakończyła przyjmowanie ofert w przetargu na zbieranie odpadów komunalnych na nowych zasadach. Stolica już wyliczyła koszty, które poniesie z tego powodu. – Szacujemy straty na 150–200 mln zł. Do tego dochodzą wielomiesięczne przygotowania, koszty organizacyjne, a także potencjalne straty po stronie firm odbierających odpady – czytamy w komunikacie urzędu miasta. Nie zgadza się z tym resort środowiska, który przypomina, że Rada Warszawy podjęła uchwałę o zmianie systemu segregacji w lutym 2018 r., więc jakiekolwiek „dodatkowe koszty” mogą wynikać z opieszałego działania władz stolicy. Nie tak negatywnie o nowych przepisach wypowiada się Leszek Świętalski, dyrektor generalny Związku Gmin Wiejskich RP. – Dzięki temu gminy, zwłaszcza małe, zyskają czas na lepsze przygotowanie się do zmian i nieco oszczędzą – mówi. – Ale rozumiem rozgoryczenie tych, którzy system wprowadzili wcześniej – zapewnia.
Wątpliwe spełnienie wymagań UE
Tymczasem eksperci są jednak zdania, że takie opóźnienie może się odbić na uzyskiwanych poziomach recyklingu. Zwłaszcza, że niektóre rozwiązania budzą opory mieszkańców i zanim pojawią się efekty selektywnej zbiórki, może minąć sporo czasu. Mieszkańcy bloków burzą się na segregację śmieci aż na pięć frakcji w małych mieszkaniach. Z kolei mieszkańców domków niepokoi, że odpady zmieszane będą od nich odbierane raz na dwa tygodnie. A do pojemników na te śmieci mają być wyrzucane m.in. resztki potraw mięsnych. Natomiast odpady roślinne (bio) będą sprzątane przynajmniej raz w tygodniu, co zapewne wymusi wzrost stawek za odbiór odpadów. Z jakością recyklingu mogą być więc spore kłopoty.
Chcą kompleksowych zmian
Samorządy coraz bardziej narzekają, że w kwestii odpadów komunalnych zostały zostawione same sobie. I domagają się kompleksowego rozwiązania problemu. – Magazynować odpadów długo nie można (nowelizacja ustawy skróciła ten okres z trzech lat do roku – red.) – mówi Tomasz Uciński. – Z kolei zapotrzebowanie na przyjmowane przez spalarnie odpady o kodzie 19 12 12 (z mechanicznej obróbki, czyli częściowo wysegregowane) jest niewielkie, sięga 15 proc. tego, co produkujemy – mówi ekspert. – A z tymi selektywnie zebranymi od mieszkańców też nie jest lepiej. W UE ich nie chcą, Chiny też ich nie przyjmują, w Polsce firm zajmujących się recyklingiem brakuje, bo nikt nie dba o ich rozwój – dodaje. – Nie ma co z tym zrobić – potwierdza Leszek Świętalski. – Nie ma też obowiązku, by w tworzeniu nowych produktów wykorzystywać materiały z recyklingu, jak jest w innych krajach UE i przedsiębiorcy produkujący opakowania nie biorą żadnej odpowiedzialności za odpady z nich powstające – wyjaśnia Świętalski. Dlatego strona samorządowa postuluje, by zanim dojdzie do kolejnych, nie zawsze przemyślanych zmian w przepisach, zwołać odpadowy okrągły stół.
Nie ma gdzie wywozić odpadów
Tymczasem największy problem w końcówce 2018 r. wynikał z teoretycznego braku możliwości odbierania odpadów przez odpowiednie RIPOK-i. Mają one moce przerobowe ściśle określone przez wojewódzkie plany gospodarki odpadami (WPGO) i nie mogą ich przekroczyć. Dlatego śmieci przemierzały województwa w poszukiwaniu zakładów, które jeszcze nie wyczerpały swoich limitów (pisaliśmy o tym w tekście „Nie ma gdzie oddawać śmieci. Tak źle jeszcze nie było” w tygodniku Samorząd i Administracja nr 212 z 31 października 2018 r.). Ponadto tam, gdzie odbiór był możliwy, ceny za przyjęcie śmieci rosły. Nasze przewidywania potwierdziły się – w mazowieckich gminach – Nieporęcie i Serocku firmy odbierające śmieci zerwały umowy i trzeba było szukać zastępczego wykonawcy. Oczywiście droższego. Dlatego obecnie w Serocku mieszkańcy muszą płacić dwa razy więcej niż do tej pory. Z kolei Nasielsk ogłosił, że w ostatnich dniach roku nie będzie w ogóle w gminie odbioru zmieszanych śmieci, podobnie zrobił Radzymin (choć tam ostatecznie decyzję odwołano). W 2019 r. problem może się jeszcze pogłębić (patrz rozmowa z Maciejem Kiełbusem).
Monitoring i zabezpieczenia
Ubiegłoroczna seria pożarów dzikich i oficjalnych składowisk śmieci spowodowała konieczność zmiany w przepisach. W efekcie ustawą z 20 lipca 2018 r. o zmianie ustawy o odpadach oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. poz. 1592) wprowadzono obowiązek posiadania przez prowadzących składowiska monitoringu wizyjnego i zabezpieczeń roszczeń na wypadek konieczności wykonania zastępczego, gdy np. ktoś porzuci odpady i nie będzie za co ich zutylizować. Te elementy z pewnością zwiększają koszty deponowania śmieci na składowiskach, co przełoży się zapewne na wzrost stawek dla mieszkańców. Ale, co bardzo niepokoi właścicieli instalacji, do ustawy nie wydano wciąż rozporządzeń wykonawczych (są jedynie ich projekty, które się zmieniają). Właściciele składowisk (często jednostki gminne) żyją więc w niepewności, od kiedy trzeba będzie mieć zabezpieczenie (teoretycznie już powinni je mieć). A także, jaki monitoring powinni zamontować. A tu terminy dla instalacji upływają już 22 lutego lub 5 marca. Jeśli przepisy zostaną wydane na ostatnią chwilę, będzie jeszcze drożej. A bez rozporządzenia i dokładnych informacji, co i jak ma być monitorowane nikt nie zdecyduje się przecież na tak kosztowną inwestycję.
Projekt nowelizacji bez dalszego ciągu?
Jakby problemów było mało, wciąż nie wiadomo, co z propozycją nowelizacji ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach. Przypomnijmy ubiegłoroczny projekt przewidywał rewolucyjne zmiany, m.in. objęcie nieruchomości niezamieszkanych obowiązkową zbiórką śmieci komunalnych. Ponadto stawka opłat za odpady zmieszane miałaby wynosić czterokrotność opłaty za odpady zbierane selektywnie. Do tego trzeba by dzielić przetargi – osobne miałyby być na zbieranie odpadów z nieruchomości zamieszkałych, osobne z zamieszkałych, odrębne na zbieranie, a odrębne na zagospodarowanie odpadów. Czyli gmina musiałby przeprowadzać cztery odrębne śmieciowe postępowania. Nawet w małych, w których mieszka kilka tysięcy osób. Po krytyce ze strony samorządów nie pojawiła się nowa wersja projektu. Czy i kiedy się pojawi? – zapytaliśmy resort środowiska. Niestety, jak do tej pory odpowiedzi nie otrzymaliśmy.©℗
40 proc. taki poziom recyklingu i odzysku odpadów komunalnych powinny uzyskać gminy w 2019 r.
trzy pytania
Ceny muszą wzrosnąć, ale gminy powinny kontrolować odbierających śmieci
Czy gminy muszą podnosić stawki opłat za odbieranie odpadów, czy mogą w jakiś sposób te podwyżki ograniczyć?
Niektóre gminy bardzo długo zamrażały stawki opłat, czekając na okres powyborczy. Tam na pewno muszą one wzrosnąć. Ale byłbym bardzo ostrożny przy posługiwaniu się danymi statystycznymi. Bo to, że stawka opłaty wzrasta o 80 proc. czy o 50 proc., jeśli była ustalona w 2012 r. i przez te lata nieaktualizowana, wcale mnie nie zaskakuje. Podobnie, jeśli była bardzo niska, np. 8 zł za osobę i teraz zostaje podniesiona np. dwukrotnie. To jest po prostu urealnienie stawek. Kiedyś płaciliśmy za odbiór i proste zagospodarowanie, zazwyczaj dostarczenie na zwykłe składowisko. Dziś wymagania wobec zbiórki i przetwarzania odpadów są znacznie większe, potrzebne są do tego kosztowne instalacje. Ale gminy podpisując umowy z odbierającymi śmieci, powinny pamiętać, że to one decydują o zakresie usług świadczonych na rzecz mieszkańców w ramach tzw. opłaty śmieciowej. Przykładowo, aby obniżyć koszty, mogą np. rozważyć zmianę zakresu usług w zakresie chociażby mycia pojemników. Ponadto powinny kontrolować, czy firmy odbierające odpady rzeczywiście wywiązują się z tego, co obiecały.
Ale w ostatnim czasie dużo trzeba płacić też za przewozy odpadów i za deponowanie ich na składowiskach. Wojewódzkie plany gospodarki odpadami przewidują zbyt małe limity dla instalacji odpadowych…
Aktualizacja wojewódzkich planów gospodarki odpadami to sprawa bardzo pilna. Trzeba dostosować limity przyznawane instalacjom do strumieni odpadów, jakie powstają w województwach. Bo gminy się burzą, gdyż nie mają co zrobić odpadami; zakłady, choć mogłyby przerabiać więcej, muszą albo odmawiać, albo zastanawiać się nad trudnymi czy wręcz niedozwolonymi konstrukcjami prawnymi, by takie odpady przyjąć. Ze zmianami nie można czekać do końca roku, bo w tym nie ma już zapasowych składowisk (można było na nich deponować odpady do połowy 2018 r.) i problem pojawi się wcześniej – po drugwim, najpóźniej trzecim kwartale. A to znaczy, że biorąc pod uwagę uzgodnienia z Ministerstwem Środowiska, województwa powinny przyjąć swoje wersje planów do końca pierwszego kwartału. Czyli dyskusję trzeba rozpocząć już dziś.
Znów zapowiada się zmiana przepisów związanych z gospodarką odpadami. Co najbardziej niepokoi samorządy?
Obawiam się, że to znowu dyskusję zdominuje in house. Czyli, to jakie regulacje trzeba przyjąć, by spółki komunalne mogły działać w trybie bezprzetargowym. A punktem wyjścia do dyskusji powinno być określenie możliwości tworzenia spółek komunalnych oraz dopuszczonego prawem zakresu ich działania. Co więcej, najwyższy czas zastanowić się nad wprowadzeniem realnych sankcji za naruszenie przepisów w tym zakresie. Mówiąc inaczej, in house powinien być naturalną konsekwencją zgodnego z prawem utworzenia spółki komunalnej. Bo sytuacja, gdy właściciel ma odpowiednią spółkę, a musi zrobić przetarg, w którym jego spółka nie wygra, nie jest naturalna. Z drugiej strony powinno się też znaleźć miejsce dla sektora prywatnego, z reguły bardziej mobilnego. Dlatego potrzebna jest też dyskusja nad ustawą o gospodarce komunalnej, określająca, jaka jest rola spółek komunalnych. Dyskusja ta wymaga jednak czasu i rzetelnych analiz. Przy czym na koniec chciałbym podkreślić, że nie należy utożsamiać in house wyłącznie z odpadami.