Zorganizowanie wyborów nie oznacza, że nowy kodeks wyborczy się sprawdził. Wczorajsze głosowanie pokazało, że nie nadąża on za zmieniającą się technologią. Około 46 tys. osób złożyło przez internet wniosek o dopisanie do rejestru wyborców. Część dowiedziała się w lokalu wyborczym, że głosować nie może.

Powód? Strony rządowe (ePUAP) pozwalały złożyć wniosek, ale już nie dokumenty poświadczające, że mieszka się w danym miejscu. A część gmin dokładnie to weryfikowała, sprawdzając np. umowy najmu czy rachunki za media. Niepewna, czy zagłosuje, była nawet wiceminister cyfryzacji Wanda Buk. Miała szczęście – członkowie jej komisji zadzwonili na infolinię, potwierdzili złożenie wniosku i dopisali ją do rejestru wyborców. Ale wiele osób odeszło z kwitkiem.

Najważniejsze, że głosowanie się odbyło. Ale to nie efekt perfekcyjnie przygotowanej nowelizacji, lecz tego, że PiS zrezygnował z części planowanych zmian, a PKW zdecydowała się naginać przepisy w imię wyższego dobra, czyli niezakłóconej organizacji elekcji. Z taką tezą zgadza się przewodniczący PKW Wojciech Hermeliński. – Rezygnacja z niektórych pomysłów ustawodawcy spowodowała, że przygotowania okazały się nieco prostsze, niż pierwotnie można było zakładać – mówi nam sędzia.

Koło ratunkowe rzuciła PKW, która przygotowała poprawki do kodeksu wyborczego. To wtedy wykreślono obowiązek instalacji w lokalach kamer internetowych. Poluzowano kryteria naboru urzędników wyborczych, mających pomagać gminom przy organizacji elekcji (i tak z uwagi na brak chętnych zamiast 5 tys. urzędników wyborczych, jak planowano, jest ich ok. 2,5 tys.). Skrócono procedurę sądowo-administracyjną przy rozpatrywaniu odwołań od dokonanych podziałów gmin na okręgi wyborcze (zniesiono dwuinstancyjność).

Problemem okazało się też szukanie chętnych do prac w komisjach wyborczych. Nowy kodeks wprowadził osobne komisje do przeliczania głosów, więc trzeba było znaleźć dwa razy więcej osób (ponad 480 tys.). Dlatego PKW postanowiła, że w komisjach mogą zasiadać osoby spokrewnione z kandydatem, o ile będą pracować w innej gminie niż ta, w której kandyduje ich krewny (lub w innym okręgu, jeśli gmina jest ta sama). Zasady te nie dotyczą osób spokrewnionych z kandydatem na wójta, burmistrza lub prezydenta miasta. Taka interpretacja PKW dla jednych to nadinterpretacja, a dla innych – uściślenie przepisów kodeksu wyborczego, który mówi o automatycznym wygaśnięciu członkostwa w komisji, gdy decyduje się kandydować ktoś spokrewniony.

– Uznaliśmy, że przepisy są tu zbyt rygorystyczne. Nie chcieliśmy, by stanowiły kolejną barierę w rekrutowaniu ludzi do pracy w komisjach – przyznał Wojciech Hermeliński. Jeszcze w ubiegłym tygodniu w PKW dochodziło do sporów o to, jakie głosy uznawać za ważne – to przez zmianę definicji znaku „X” i dopuszczenie dopisków na karcie do głosowania. W efekcie o ważności głosu zdecydować mogło np. to, w jaki sposób ktoś zamazał kratkę.

Tradycyjnie nie udało się zapewnić całkowitej ciszy wyborczej. – To kwestia ocenna, a dokonają jej organy kompetentne, najpierw policja, a na końcu sąd – powiedział w piątek sędzia PKW Wiesław Błuś, pytany o publikowanie cząstkowych wyników na Twitterze (np. jako ceny POmidorów i PiStacji). Po każdych wyborach PKW rozsyła memorandum z wnioskami do najważniejszych osób w państwie. Pojawią się tam wątki związane z przebiegiem kampanii i okresem prekampanii. Memoranda są jednak zwykle ignorowane. Dlatego możliwe, że tym razem PKW przedstawi ustawowe propozycje zmian.