Maciej Kiełbus: Od samego zapisania w ustawie czy rozporządzeniu określonych rozwiązań nie przybędzie z dnia na dzień nowoczesnych instalacji, nie zmienią się wskaźniki selektywnej zbiórki, ani przyzwyczajenia i nawyki mieszkańców
Jesteśmy przed drugim czytaniem nowelizacji ustawy o odpadach, która – po głośnej serii pożarów – jest procedowana w trybie pilnym. Panuje zgoda, że zmiany są potrzebne. Krytycy podnoszą jednak, że rząd wprowadza regulacje, które uderzą też w uczciwie działające firmy i dobrze gospodarujące odpadami samorządy. Podziela pan te obawy?
Ustawodawca powinien być ostrożny, bo w ostatnich latach już kilkukrotnie okazywało się, że przepisy procedowane w takim tempie muszą być później szybko nowelizowane, czego przykładem może być chociażby prawo wodne. W takim pośpiechu i przy tak skomplikowanej materii jak gospodarka odpadami nietrudno – próbując ugasić jeden pożar – nieopatrznie wzniecić nowy. Należałoby więc najpierw ustalić przyczyny obecnego stanu i dopiero wtedy proponować stosowne rozwiązania. Tymczasem odnoszę wrażenie, że rządzący traktują pożary instalacji jakby to one były przyczyną patologii, a nie jej skutkiem.
Co ma pan na myśli?
Gdyby odpady miały określoną wartość ekonomiczną – można byłoby zarobić na ich zagospodarowaniu – nikt nie dopuszczałby do ich spalenia poza instalacjami, gdyż wiązałoby się to z konkretnymi stratami. Jeśli nie skoncentrujemy się na przyczynach, wprowadzane rozwiązania niewiele zmienią. Przykładem może być skrócenie okresu magazynowania odpadów z trzech lat do roku. Trzeba najpierw zastanowić się, dlaczego odpady te są w ogóle magazynowane. Odpowiedź jest prosta: często nie ma możliwości ich dalszego zagospodarowania lub jest to zwyczajnie nieopłacalne. Wynika to w znaczącej mierze z problemów z rynkiem zbytu na surowce wtórne. Należałoby zatem pobudzać ten rynek, a przez to zwiększać popyt. Jeśli odpady będą miały być magazynowe krócej, a nie będzie możliwości ich dalszego zagospodarowania – problem nie zniknie.
To często podnoszony argument: winne obecnej sytuacji jest załamanie na rynku surowców wtórnych, za który odpowiedzialne jest embargo Chin. Czy jednak my sami nie mamy strukturalnego problemu z gospodarką odpadami?
Owszem, zrzucanie winy na Chiny, które już nie importują odpadów z Europy nie zwalnia nas z odpowiedzialności za nasze rodzime podwórko, gdzie rzeczywiście mamy do czynienia ze strukturalnym problemem. Dysponujemy bowiem odpowiednimi mocami przerobowymi, by zagospodarować więcej odpadów niż obecnie, a w związku z tym nie magazynować ich tyle i tym sposobem ograniczyć ryzyko, że ktoś zdecyduje się je podpalić z braku możliwości innego ich wykorzystania. Niestety, wiele nowoczesnych instalacji mogących ze wszelkimi wymogami środowiskowymi zagospodarować odpady komunalne jak najbliżej miejsca ich wytworzenia nie może tego uczynić z powodu ograniczeń administracyjnych wprowadzonych arbitralnie przez organy samorządu województwa.
To de facto tylko sprzyja narracji rządzących, którzy przekonują, że winne zaistniałej sytuacji są przede wszystkim samorządy. Rzekomo kierują się one tylko kryterium ceny i nie interesują się, co ze śmieciami się dalej dzieje. Ile w tym prawdy, a ile polowania na czarownice?
To oczywiście zbytnie uproszczenie. Łączenie problemów z gospodarką odpadami, której symptomami są pożary magazynów, z wysokością stawek opłat ustalanymi przez samorządy jest intelektualną drogą na skróty. O cenach decyduje rynek. Nie ma żadnych gwarancji, że więcej pieniędzy w gminach wpłynęłoby na ceny oferowane przez konkurujących między sobą przedsiębiorców. Prawdą jest natomiast, że zasady ustalania wysokości stawek opłat powinny ulec pilnej zmianie. Uważam, że dużo większą rolę mogłyby tu odgrywać regionalne izby obrachunkowe. Powinny kwestionować uchwały, w których zaproponowane stawki nie są wynikiem rzetelnie przeprowadzonych analiz.
Mówimy o kwestii finansów. A co z kontrolą?
Uważam, że organy gmin powinny ograniczyć się do kontroli umów zawieranych z przedsiębiorcami w kontekście m.in. odpowiedzialności cywilnoprawnej (w tym kontraktowej) oraz kontroli właścicieli nieruchomości oraz mieszkańców. Nie można od nich oczekiwać profesjonalnego nadzoru nad przedsiębiorcami. Główny ciężar kontroli powinien spoczywać na wyspecjalizowanych organach administracji rządowej, spośród których najbardziej predestynowana jest Inspekcja Ochrony Środowiska.
Jak pan ocenia pomysł odebrania starostom uprawnień do wydawania decyzji odpadowych?
Tego typu propozycje rodzą uzasadnione wątpliwości w kontekście konstytucyjnych zasad pomocniczości i decentralizacji. Zadania i służące ich realizacji kompetencje powinny być zlokalizowane jak najbliżej podmiotów administrowanych. Wybrzmiewają czasem zarzuty, że decyzje administracyjne wydawane są – jak to ujął minister Kowalczyk – niefrasobliwie. Ale o tym decydują przede wszystkim przepisy. A często nie pozostawiają one organom większej swobody, bo wszystko rozbija się o występowanie określonych prawem przesłanek. Innymi słowy, bez względu na to, który organ będzie w tym zakresie właściwy – czy będzie to organ administracji rządowej czy samorządowej – końcowy wynik postępowania powinien być taki sam. Stąd też, bez zmiany przepisów, o jakiejkolwiek poprawie nie będzie mowy.
Należałoby pobudzać rynek surowców wtórnych, a przez to popyt na odpady