Z powodu roszczeń do działek obywatelskie inicjatywy w Warszawie mają małe szanse na realizację.
/>
Skalę problemów uzmysłowiła dopiero nowa edycja stołecznego budżetu partycypacyjnego. Zgodnie z jego regulaminem – co logiczne – projekty zgłaszane przez mieszkańców muszą dotyczyć terenów pozostających we władaniu m.st. Warszawy oraz nieobciążonych na rzecz osób trzecich. Innymi słowy, nic nie stoi na przeszkodzie, by ze środków przeznaczonych na obywatelskie pomysły wybudować np. boisko, siłownię plenerową bądź miejsce odpoczynku od zgiełku miasta – pod warunkiem że działka, na której ma zostać zrealizowany projekt, należy do miasta. A jak się okazuje, są z tym olbrzymie problemy.
Na warszawskim Targówku, czyli obrzeżach stolicy, urzędnicy informują wnioskodawców, że szanse na realizację ich pomysłów są bardzo. Wiele gruntów zostało w ostatnich latach sprzedanych, głównie deweloperom. A te, które stoją odłogiem, najczęściej są przedmiotem toczących się postępowań reprywatyzacyjnych. – W efekcie na terenie całej dzielnicy nie ma ani jednego miejsca, w którym można by wybudować nowe boisko – żali się jeden z mieszkańców.
Obawy urzędników
Z naszych informacji wynika, że w wielu innych dzielnicach stolicy sytuacja wygląda podobnie. Choć oficjalnych danych od magistratu nie otrzymaliśmy. W mieście zresztą występuje kłopot z komunikacją. Przedstawiciele dzielnic odsyłają do władz miasta. Z ratusza jesteśmy odsyłani do włodarzy poszczególnych dzielnic.
– Rzeczywiście jest ogromny problem z reprywatyzacją i dlatego wiele projektów w budżecie partycypacyjnym może zostać ostatecznie odrzuconych – przyznaje nieoficjalnie jeden z urzędników. I dodaje, że nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za wydanie zgody na zagospodarowanie gruntu, co do którego prowadzone jest postępowanie zwrotowe.
– Gdyby za 10 lat okazało się, że roszczenie jest zasadne, lepiej oddać ziemię, niż wypłacać odszkodowanie – tłumaczy nasz rozmówca. Jego zdaniem medialna fala doniesień o reprywatyzacji spowodowała wzrost zainteresowania spadkobierców umocowanych do ubiegania się o zwrot nieruchomości. Tym bardziej że w przypadku obrzeżnych dzielnic Warszawy najczęściej chodzi nie o sprawy związane z dekretem Bieruta, lecz z wywłaszczeniami dokonanymi w latach 70. na cele publiczne. Regułą było, że urzędnicy wypłacali skromne odszkodowania warszawiakom mieszkającym na terenach, gdzie planowano utworzenie parków, szpitali czy szkół. Jeśli na danym gruncie inwestycja nie powstała – nic nie stoi na przeszkodzie, by teraz zwrócić odszkodowanie i ubiegać się o zwrot odebranej nieruchomości.
Zadania dla urzędnika
Profesor Ewy Łętowskiej, byłej rzecznik praw obywatelskich i sędzi Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, sytuacja, w której obywatelskie inicjatywy są blokowane z powodu roszczeń reprywatyzacyjnych, wcale nie dziwi. Jej zdaniem obywatele, którzy czują się lekceważeni, powinni się zastanowić, kto jest winny sytuacji. – Nie możemy oczekiwać tego, by każdy urzędnik był bohaterem. Rozumiem tych, którzy nie chcą na swoje barki brać decyzji, która za kilka lat może skutkować obowiązkiem wypłaty idącego w miliony odszkodowania. Dlatego złość obywateli nie powinna być skierowana w stronę urzędników. Nie oni są winni – wskazuje prof. Łętowska. – Winni są politycy, którzy przez ponad 25 lat nie potrafili stworzyć systemowego rozwiązania– dodaje.
Zdaniem prof. Łętowskiej urzędnicy mogą jednak zrobić coś więcej, niż tylko odrzucać wnioski obywateli. Przede wszystkim powinni sporządzać notatki dla swoich przełożonych – by ci wiedzieli, gdzie pojawiają się kłopoty. Być może znajdą się tacy, którzy bez obaw o konsekwencje podejmą decyzję np. o budowie boiska, mimo trwającej sprawy zwrotowej.
– Urzędnik powinien powiedzieć ludziom i o tej notatce, i o tym, że budżet partycypacyjny zakłada, iż mieszkańcy mają współdecydować o wydawaniu pieniędzy – ale w granicach prawa. Poprawianie złego prawa to inna bajka – konkluduje prof. Łętowska.