Sobiesiak-Penszko: Europa musi postawić na żywieniową samowystarczalność. Nawet umowa z rynkami Mercosuru nie zwiększa naszego bezpieczeństwa żywnościowego

Czy polityka gospodarcza i handlowa Donalda Trumpa już wpływa na europejskie, w tym polskie, bezpieczeństwo żywnościowe?
ikona lupy />
Paulina Sobiesiak-Penszko, prezes Instytutu Strategii Żywnościowych „Grunt” / Materiały prasowe / fot. Karolina Sobel/Materiały prasowe

Odpowiedzi trzeba szukać w interpretacji terminu „bezpieczeństwo żywnościowe”. Jeśli określimy je jako dostępność fizyczną i ekonomiczną artykułów spożywczych w sklepach, to w tej kwestii nic się nie zmieni. Nie grozi nam niedobór produktów, nawet importowanych, tym bardziej że na razie wciąż marnujemy olbrzymie ilości pożywienia – średnio każdy Polak wyrzuca ok. 100 kg jedzenia rocznie.

Natomiast pod terminem „bezpieczeństwo żywnościowe” rozumiemy też walory odżywcze i zdrowotne żywności oraz sposób jej produkcji. I tu reperkusje zmian politycznych zainicjowanych przez USA mogą być odczuwalne. Już przed serią zdarzeń globalnych ostatnich kilku lat – COVID-19, wojny w Ukrainie, czy obecnych turbulencji związanych z polityką Donalda Trumpa – system produkcji żywności na świecie był niezwykle kosztowny i pełen paradoksów. I to nie tylko w sensie kosztów wytworzenia towarów spożywczych. Światowa Organizacja ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) szacuje koszty zdrowotne i środowiskowe systemu produkcji żywności na 13 bln dol. rocznie, czyli ok. 10 proc. globalnego PKB. To koszty związane m.in. z otyłością i niedożywieniem, wylesianiem i utratą różnorodności biologicznej. Z kolei Najwyższa Izba Kontroli wyliczyła, że w 2022 r. koszty zdrowotne, jakie ponosi polskie społeczeństwo w związku z niewłaściwym odżywianiem, sięgają co najmniej 9 mld zł.

W poniedziałek dziennik „Global Times” podał, że rząd Chin rozważa wprowadzenie ceł na produkty rolne i spożywcze z USA. Co na to sektor żywnościowy?

Struktura wymiany handlowej Polski w obszarze żywności jest dla nas w tym aspekcie korzystna – 75 proc. eksportu rolnego kierujemy do krajów UE: Niemiec, Francji, Holandii, Czech, a także Wielkiej Brytanii. USA i Chiny nie są równie istotnymi partnerami, zarówno w imporcie, jak i eksporcie żywności. Wszystko, co się dzieje na świecie, wpływa jednak na destabilizację obecnego łańcucha dostaw i w pewien sposób na polski rynek. Będą cła amerykańskie, pojawią się cła zwrotne.

W tym świetle nowego znaczenia nabiera umowa handlowa UE z rynkiem Mercosuru, a Ameryka Południowa może się okazać cennym źródłem żywności dla Starego Kontynentu?

Nie dostrzegam takich szans. Zapisy umowy z rynkiem Mercosur były wprowadzone w starym duchu, stawiającym na liberalizację handlu, globalizację sieci produkcji, optymalizację kosztów, pogłębianie wzajemnych zależności. To myślenie sprzed dwóch dekad, gdy umowa się wykuwała. Kierunek, w jakim poszedł świat, pokazuje, że droga budowania globalnych więzi gospodarczych i handlowych oraz współpracy okazała się ślepą uliczką. Dziś strategicznie musimy ograniczać import żywności oraz – o czym zbyt mało się mówi – środków do jej produkcji: nawozów, energii i paszy.

Umowa z rynkami Ameryki Płd. ma dla Europy duże znaczenie pod kątem geopolitycznym, ona wpisuje się w rywalizację UE z Chinami o rynki zbytu. Jeśli jednak patrzymy na nią jedynie w kontekście importu żywności, to jest to niewłaściwy kierunek. Raz, że sytuacja polityczna i społeczna jest tam niestabilna, a dwa, że pogarszają się tam warunki produkcji żywności m.in. w związku z pustynnieniem, co będzie w dłuższej perspektywie wpływało na sektor żywnościowy. Umowa z Mercosur nie buduje bezpieczeństwa żywnościowego Europy, a nawet trochę zaciemnia obraz i odsuwa w czasie fundamentalne dla nas pytanie: jaką żywność chcemy mieć w Europie i skąd ją czerpać? Jak chcemy wspierać nasze rolnictwo?

Pani zna odpowiedź?

Jestem zdania, że powinniśmy postawić na europejską produkcję, by jak najmniej się uzależniać od produkcji globalnej – z USA, Azji czy Ameryki Płd. Trzeba postawić na samowystarczalność.

W Europie rolnictwo też jest coraz mniej efektywne, do tego społeczeństwo się starzeje, a młodzi ze wsi emigrują do miast. Kto miałby nas karmić?

To ważna kwestia i politycy UE zwracają już na nią uwagę. Bruksela buduje narrację wokół konieczności zwiększania atrakcyjności ekonomicznej zawodu rolnika i potrzeby zastępowalności pokoleń na wsi. Pojawiają się działania i programy, które mają namówić młodych do postawienia na produkcję rolną – zmniejszana jest biurokracja, dużo mówi się o skracaniu łańcuchów dostaw, bo obecnie rolnicy mają zbyt słabą pozycję, przez co pośrednicy i dystrybutorzy czerpią niewspółmiernie większe korzyści z handlu żywnością niż producenci. Są też działania zapobiegające zmianie klimatu i ochronie środowiska. Ważne też, by wypracować mechanizmy, które będą stabilizować produkcję rolną w okresach dekoniunktury i kryzysów.

Powtarza pani narrację Zielonego Ładu. Rolnicy, by powiedzieć delikatnie, nie byli tymi propozycjami zachwyceni.

Mam wrażenie, że fala protestów, którą obserwowaliśmy w I półroczu zeszłego roku, niekoniecznie była bezpośrednio związana z propozycjami polityków europejskich. Problemem nie był sam Zielony Ład, tylko coraz bardziej pogarszająca się stabilność i opłacalność produkcji. To procesy, które w rolnictwie europejskim narastają od lat, a akurat w zeszłym roku nałożyło się to z wprowadzaniem Zielonego Ładu, którego wcześniej nie skomunikowano rolnikom. Nie pokazano możliwych konsekwencji zmian i tego, w jaki sposób przełożą się one na sytuację rolników. I to było kropla przelewająca czarę. Natomiast UE pod presją rolników wycofała się z wielu rozwiązań, mamy wyraźne przesunięcie akcentów z obowiązkowości na dobrowolność. W polskich warunkach służą temu ekoschematy, które cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem rolników. ©℗

Rozmawiał Nikodem Chinowski