Faktem jest, że zalała nas produkcja rolno-spożywcza z Ukrainy. Ale ceny ziarna wcale nie są niskie. Zboże potaniało, ale tylko w porównaniu z rekordowym 2022 r.
18 marca tego roku. W Kielcach trwają targi techniki rolniczej Agrotech. Na imprezie pojawia się minister rolnictwa Henryk Kowalczyk. „Judasze, Judasze!”, „S…j, dziadu!” – rozlegają się okrzyki, a ministra i jego świtę otaczają rolnicy ubrani w kamizelki z napisem „Oszukana wieś”. – Mamy dosyć! Nie można zamiatać naszych spraw pod dywan i obiecywać nam gruszek na wierzbie! – wykrzykują protestujący, którzy od rana czekali na Kowalczyka. W końcu minister musi ewakuować się z targów w asyście policji.
Złość rolników wywołuje sytuacja na rynku zboża, za którą protestujący winią resort rolnictwa. Powód? Według polskich farmerów rynkiem zbóż zachwiał zalew produkcji z ogarniętej wojną Ukrainy. Faktycznie, otwarcie unijnego rynku na produkty rolne naszego wschodniego sąsiada spowodowało gwałtowny wzrost ich importu do Polski. W zeszłym roku sprowadziliśmy z Ukrainy 2,45 mln t zboża, gdy w latach poprzednich były to śladowe ilości rzędu 100 tys. t. Jak podkreśla Jakub Olipra, analityk rynku rolniczego z banku Crédit Agricole Polska, istotnie pogorszył nam się przez to bilans handlowy w obrocie zbożem: eksport z Polski wzrósł w zeszłym roku z 8,6 mln t do 9,1 mln t, a import – z 1,3 mln t do 3,5 mln t. Ta różnica pokazuje, że większość sprowadzanego ziarna została w Polsce.
Spadek cen
To zaś nie mogło nie skończyć się spadkiem cen, które zresztą wcale nie są niskie. Jeszcze w 2020 r. ceny pszenicy na giełdzie Matif w Paryżu kształtowały się w okolicach 180 euro za tonę. Dziś, mimo obserwowanych w ostatnich miesiącach silnych spadków, to nadal ok. 260 euro. W Polsce ceny pszenicy konsumpcyjnej zjechały w ubiegłym tygodniu poniżej 1000 zł za tonę. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce we wrześniu 2021 r. Potem ceny praktycznie cały czas rosły, by wiosną zeszłego roku przebić granicę 1600 zł za tonę. Bo też ubiegły rok był dla rynku wyjątkowy. Rosyjska agresja na Ukrainę spowodowała, że w stanie otwartej wojny znalazły się dwa kraje, które są w pierwszej dziesiątce największych producentów zbóż na świecie. Nic dziwnego, że rynki zareagowały tak gwałtownie. Na włosku zawisło bezpieczeństwo żywnościowe całego świata.
Oddech dały porozumienia o otwarciu czarnomorskich portów Ukrainy, których stronami były ONZ i Turcja oraz odpowiednio Ukraina i Rosja. Podpisano je w lipcu i początkowo przewidywały one, że z ogarniętego wojną kraju w świat popłynie 5 mln t zboża. Wtedy rynki zaczęły się stabilizować. Według Bloomberga w reakcji na porozumienie ceny pszenicy spadły o ok. 6 proc. Ułatwienia dla ukraińskich producentów w zeszłym roku wprowadziła też Unia Europejska. W zasadzie zawieszono wszystkie ograniczenia importu artykułów rolno-spożywczych od naszego wschodniego sąsiada, a liberalne przepisy na razie mają obowiązywać do czerwca przyszłego roku. Naturalnie więc zboże ukraińskie w pierwszej kolejności trafia do unijnych sąsiadów Kijowa, w tym Polski. I tu się zatrzymuje, bo problemem w ekspansji na dalsze rynki jest choćby logistyka.
– W modelowym scenariuszu obniżka cen związana z importem powinna równolegle obniżać ceny polskiego zboża i zwiększać popyt na nie. Nie mamy jednak odpowiedniej logistyki, aby wysyłać ukraińskie zboże dalej – wskazuje Olipra.
Pretensje rolników
Rolnicy mają także inne pretensje do szefa resortu rolnictwa Henryka Kowalczyka. Wypominają mu zwłaszcza ubiegłoroczną wypowiedź dla PAP. – W długotrwałej perspektywie zboże na pewno nie będzie tanie – powiedział minister w czerwcu 2022 r. Bagatelizował także znaczenie importu zbóż z Ukrainy. Zdaniem Kowalczyka miał on mieć minimalny wpływ na rynki. – W bardzo krótkotrwałym czasie, na kilka dni, mogą następować jakieś wahania cenowe – oceniał. Poniekąd miał rację – zboże faktycznie jest drogie. Tyle że dla rolników punktem odniesienia są teraz zeszłoroczne, rekordowe ceny, a nie te sprzed wojny. Tymczasem niepewność związana z agresją Rosji mocno się zmniejszyła, czy też raczej: rynek się już do niej dostosował.
– Ponadto pojawiło się oczekiwanie, że w reakcji na rekordowe ceny w zeszłym roku producenci zbóż zareagują zwiększeniem podaży. W efekcie na rynkach światowych ceny są już na poziomie tych sprzed wojny. Nie jest więc tak, że spadek cen płodów rolnych to tylko polska specyfika – zaznacza Olipra.
Przemysław Żebrowski, ekspert od rynku zboża z firmy GTC Agro, wymienia też inne problemy. – W tym roku pogoda ma sprzyjać rekordowym zbiorom, a przynajmniej takie są oczekiwania. Ponadto żywność jest atrakcyjnym towarem spekulacyjnym, zwłaszcza w erze wysokiej inflacji. Dlatego na rynek wkroczyły fundusze inwestycyjne, które obecnie grają na spadki cen zbóż – wskazuje. – Jeżeli nie pojawi się jakaś klęska, np. nagłe zakończenie obowiązywania porozumień z Rosją i Ukrainą o eksporcie, to rolnicy będą musieli zejść z ceny, choć często będzie to oznaczać sprzedaż poniżej kosztów produkcji. Nie ma tutaj rozwiązania idealnego, ale duże wahania cen to jedna ze specyfik rynku rolnego – podsumowuje Olipra. ©℗