W dobie internetu granica między nadawcą a odbiorcą dzieł kultury coraz bardziej się zaciera. Nie powinno się więc przeciwstawiać interesów autorów i użytkowników w sieci. Przeciwnie, grupy te często się przenikają
Dyskusja na temat projektowanej unijnej dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym nieco ostatnio przycichła. Zapewne jednak temat jeszcze wróci, gdyż budzi wciąż gorące spory, a do ostatecznego przyjęcia przepisów jeszcze daleka droga. Przeciwnicy dyrektywy, strasząc cenzurą internetu, próbowali zantagonizować szeroko rozumiane środowiska twórcze, które bronią tylko swoich interesów, oraz „przeciętnych internautów”, którzy na tych zmianach mają stracić. Tymczasem przeciętny internauta coraz częściej jest także… twórcą.
Weźmy choćby przykład memów, który krytycy dyrektywy umieścili na swoich sztandarach. Twierdzili, że po wejściu w życie nowych przepisów tworzenie memów będzie zakazane albo bardzo utrudnione, gdyż potrzebna będzie zgoda właścicieli praw autorskich, np. do użytego w memie zdjęcia. Internetowe obrazki z tekstem są jednak niczym innym jak utworami zależnymi. Ich tworzenie mieści się w ramach dozwolonego użytku przewidzianego w art. 291 prawa autorskiego („Wolno korzystać z utworów na potrzeby parodii, pastiszu lub karykatury, w zakresie uzasadnionym prawami tych gatunków twórczości”). I tego przepisu dyrektywa nie zmieni.
Co więcej, jak zauważa Ewa Gryc-Zerych, radca prawny z kancelarii VenaGroup, memy jako utwory zależne objęte są ochroną prawnoautorską i ich twórcy mogą dochodzić swoich praw – także na gruncie obowiązującego prawa autorskiego. Artykuł 13 dyrektywy powinien ułatwić w tym zakresie jedynie dochodzenie zawarcia uczciwej i właściwej umowy licencyjnej także od dostawcy „usług udostępniania treści online/usług społeczeństwa informacyjnego” – np. Facebooka.
– Warto zwrócić uwagę na zaproponowany przez Parlament Europejski nowy art. 14 dyrektywy, zgodnie z którym autorzy i wykonawcy mają otrzymywać sprawiedliwe i proporcjonalne wynagrodzenie za eksploatację (także internetową) ich utworów i innych przedmiotów objętych ochroną – tłumaczy prawniczka. – Jeśli przepis ten zostanie uchwalony, twórcy memów będą mogli nawet skuteczniej dochodzić swoich praw w walce choćby z wielkimi portalami powielającymi ich dzieła w galeriach memów bez jakiejkolwiek rekompensaty dla twórców – dodaje.

Równy podział zysków

Memy to jednak niejedyna forma internetowej twórczości. Obecnie bez większego wysiłku można też założyć blog czy publikować teksty i zdjęcia na profilu facebookowym. Nawet kręcenie i publikowanie filmów nie wymaga już specjalnego zachodu ani nakładów. Jest to w większości twórczość generowana przez „zwykłych internautów”, często hobbistycznie i bez nastawienia na zysk. Zarabiają jednak na tym serwisy, w których treści te są publikowane.
– Zdarza się, że duże portale udostępniają w sieci treści użytkowników, promując je, ale jednocześnie nie płacąc za treść „wrzuconą” przez danego internautę. W ten sposób zachęcają do korzystania ze swojego serwisu i zarabiają – zauważa Edyta Duchnowska, radca prawny. – Portale takie wykorzystują więc twórczość, nie płacąc za nią wynagrodzenia. Zazwyczaj taki film udostępniony jest przez użytkownika bez żadnej licencji – mówi.
Zauważa też, że jednocześnie portale te twierdzą, że nie ponoszą odpowiedzialności za treści udostępnione przez użytkownika (tłumacząc, że dostarczają tylko miejsce do przechowywania plików na swoich serwerach), ale promują takie treści (i przez to swój portal) w celach komercyjnych. Do tej pory problemy z dochodzeniem roszczeń od takich serwisów mieli producenci filmowi.
– Ograniczały się one bowiem do usuwania treści po powzięciu wiadomości o jej bezprawnym charakterze – tłumaczy Edyta Duchnowska. – W praktyce czyniły to po otrzymaniu wezwania, podnosząc, że nie mają również obowiązku monitorowania samych treści udostępnianych przez użytkowników portalu.
Efekt: znów obrywał użytkownik (to jego treść została usunięta), a portal zgarniał tylko zyski. Zarabiał bowiem choćby na reklamach przy opublikowanych filmach czy innych treściach objętych ochroną, nie dzieląc się z nikim swoim zyskiem. Natomiast rozwiązania przyjęte w dyrektywie mają zagwarantować twórcom wynagrodzenie za utwory wykorzystywane w sieci w celach komercyjnych.
Wspomniany już art. 13 zmusza ponadto portale do zawierania z posiadaczami praw autorskich umów-licencji obejmujących także treści zamieszczane przez użytkowników. Internauta będzie też miał możliwość odwołania się, gdy uzna, że jego materiały zostały bezzasadnie usunięte. Dyrektywa zabezpieczy więc również prawa „zwykłych użytkowników internetu”.

Bloger wydawcą

Duże kontrowersje wywołał też art. 11 przyznający wydawcom dodatkowe prawa pokrewne.
– Należy przypomnieć, że dyrektywa w żadnym razie nie zakaże korzystania z utworów w celach prywatnych, niekomercyjnych. Przepisy o dozwolonym użytku nie zostaną zawężone – tłumaczy Edyta Duchnowska. – Dyrektywa nie wprowadza też „podatku od linków”, o którym można było przeczytać w wielu publikacjach. Wprowadza natomiast nowe prawo pokrewne dla wydawców prasy.
Indywidualni użytkownicy będą więc dalej mogli korzystać z linków z publikacjami prasowymi, jednak nie w celach komercyjnych. Linkowanie w celach prywatnych nie będzie zakazane ani obłożone opłatami. Wydawcy uzyskają własną podstawę prawną dochodzenia roszczeń związaną właśnie z nowym prawem pokrewnym. Prawo to nie dotyczy tylko wielkich koncernów medialnych, lecz także małych blogów, jeśli zostaną zarejestrowane jako prasa, co nie jest specjalnie trudne.
Olgierd Rudak z firmy prawniczej Lege Artis uważa, że zmiany wprowadzone przez dyrektywę nie będą aż tak duże, jak się to przedstawia.
– Ot, choćby art. 11, który jest przedstawiany jako możliwość zakazania korzystania z prawa cytatu, tymczasem odesłanie prowadzi do przepisu pozwalającego na wyłączenie jednego ze sposobów eksploatacji, który nie dość, że nie jest nowością, to jeszcze sam nie wiem dlaczego, dotąd nie obejmował wydawców prasowych (i który jest w jakimś stopniu nawiązaniem do starego prawa pozwalającego na wprowadzenie zakazu przedruku) – tłumaczy prawnik. – Z tego samego względu nie widzę tutaj szczególnej korzyści wynikającej dla blogerów, a tym bardziej szansy na jakikolwiek zarobek, chociaż oczywiście wiele zależy od implementacji w kraju.
Także Ewa Gryc-Zerych zwraca uwagę, że wiele szczegółów dyrektywy wciąż pozostaje niewiadomych. Przykładowo to, jak dostawcy usług mieliby identyfikować treści podlegające ochronie prawnoautorskiej.
– Ponieważ dyrektywa pozostawia państwom członkowskim pewną swobodę w wyborze środków prowadzących do osiągnięcia jej celów, na tym etapie nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak restrykcyjne będą przepisy polskiego prawa autorskiego w tym zakresie – tłumaczy ekspertka.
Nie wiadomo też jeszcze, w jakim kształcie dyrektywa zostanie ostatecznie przyjęta po negocjacjach między PE, KE i Radą w ramach trilogu.
– Nie widzę żadnego zagrożenia dla memów itp. twórczości. Jeśli takie zagrożenia są, to wynikają z treści prawa autorskiego (np. fotografie włączone do memów są utworami, a jednak dotąd nie słyszałem o jakiejś szczególnej sprawie dotyczącej naruszenia praw twórcy), natomiast im bardziej czytam dyrektywę, tym bardziej nie widzę tam niczego przeciwko memom czy filmikom – podkreśla Olgierd Rudak.