Pełnomocnik rządu ds. społeczeństwa obywatelskiego i równego traktowania chce chronić urzędników i aktywistów lokalnych nagłaśniających nieprawidłowości w urzędach i wymiarze sprawiedliwości. Wtóruje mu Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Co do zasady pomysł jest dobry, bo jakby nie patrzeć, nasze urzędy – nie tylko samorządowe, ale i administracji publicznej – nie są wolne od korupcji, kumoterstwa czy nepotyzmu. Jednak to, czy uchwalenie stosownych przepisów przyniesie wymierny efekt, nie zależy bynajmniej od objęcia ochroną tzw. sygnalistów (ang. whistleblowers, czyli dmuchający w gwizdek). Wszystko zależy od tego, jak takie zgłoszenie będzie traktowane – czy nie zostanie odłożone do szuflady i czy sygnaliści nie będą traktowani przez organy ścigania jak przestępcy.
Niemożliwe? Otóż tak się zdarza, o czym przekonałam się sama. Zgłosiłam do prokuratury – podpisane imieniem i nazwiskiem – a także do organów nadzoru zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez zakład X i urzędy. Jaki był efekt? Otóż przez pewien okres nie było miesiąca, abym nie była wzywana przez policję do złożenia zeznań. W określonym dniu, o określonej godzinie, co dla osoby pracującej jest uciążliwe. Przy czym w komisariacie nie zaproponowano mi nawet szklanki wody, a przesłuchujący mnie funkcjonariusze byli albo znudzeni, albo napastliwi. Mało tego, pofatygowali się na moje osiedle, aby przeprowadzić wywiad środowiskowy. Mniejsza o to, nie protestowałabym, gdyby był jakiś efekt tych działań. Nie było.
Inna sprawa jest taka, że obawiam się nagonki na urzędników. Bo być może część z nich ma brudne ręce, ale to nie oznacza, że patologie czają się za każdym rogiem. Niestety, nie dla wszystkich jest to oczywiste. Szczególnie dla tych, którzy wszędzie widzą spisek.