W 2015 r. aż o 1/3 zmniejszyła się liczba spraw z zakresu prawa pracy, które wpłynęły do sądów. Jednak – paradoksalnie – wydłużył się czas oczekiwania na wyrok. Twarde dane nie pozostawiają złudzeń. W ubiegłym roku do sądów wpłynęło 105,7 tys. spraw z zakresu prawa pracy, czyli aż o 50,9 tys. (32,5 proc.) mniej niż w 2014 r. Tendencję spadkową widać także w tym roku. W I kw. 2016 r. złożono 22,3 tys. pozwów, czyli o 7,7 tys. mniej niż w tym samym okresie roku ubiegłego (spadek o 25,8 proc.). Wniosek: w ciągu zaledwie dwóch lat liczba postępowań może zmniejszyć się aż o połowę.
Sprawy pracownicze w sądach / Dziennik Gazeta Prawna
– Trend ten może wynikać m.in. z poprawy sytuacji na rynku pracy oraz kalkulacji samych zatrudnionych. Dochodzenie roszczeń może być nieopłacalne, bo są one limitowane – tłumaczy Alina Giżejowska, radca prawny i partner w kancelarii Sobczyk i Współpracownicy.
Kalkulacja ta obejmuje też czas oczekiwania na zasądzenie np. odszkodowania. A w tym zakresie dane statystyczne nie napawają optymizmem. W 2015 r. średni czas oczekiwania na wyrok – pomimo zmniejszonego wpływu nowych spraw – wydłużył się z 6,9 do 8,4 miesiąca, czyli o 21,7 proc. A w tym roku jest jeszcze gorzej. W I kwartale przeciętny czas trwania postępowania wyniósł już 9,3 miesiąca.
Lepsza pozycja
Argument poprawiającej się sytuacji na rynku pracy potwierdzają liczby: w ubiegłym roku stopa bezrobocia spadła z 11,4 proc. do 9,8 proc. Z list osób niemających zajęcia wykreślono 300 tys. nazwisk. Zaś firmy coraz częściej narzekają na brak rąk do pracy, więc część podwładnych zamiast skarżyć obecnego pracodawcę, który nie dotrzymuje warunków zatrudnienia, znajduje nowe zajęcie.
Jednocześnie jednak nie można zapominać, że ponad 1 mln osób jest zatrudnionych na podstawie umów cywilnoprawnych (np. zleceń). Ich spory z pracodawcami podlegają sądom cywilnym. Mogą one oczywiście dochodzić ustalenia istnienia stosunku pracy (czyli wykazywać, że wykonują obowiązki w warunkach charakterystycznych dla pracowników), ale takich spraw jest niewiele. Wydaje się, że skuteczniejsze w tym zakresie jest zgłoszenie do Państwowej Inspekcji Pracy. W ubiegłym roku po interwencji inspektorów umowę o pracę zyskało 8,1 tys. osób.
– Teoretycznie spadek liczby spraw mógłby wynikać także z tego, że firmy coraz rzadziej zwalniają podwładnych, ale praktyka tego nie potwierdza. Sprawy dotyczące zakończenia zatrudnienia są wciąż powszechne – wyjaśnia dr Magdalena Zwolińska, adwokat z kancelarii DLA Piper Wiater. I podkreśla, że zmieniła się też świadomość prawna pracodawców.
– Lepiej przygotowują się do wypowiedzenia umów i starają się uniknąć sporów sądowych, bo te generują koszty. Dlatego np. proponują pracownikom rozwiązanie umowy za porozumieniem stron z wypłatą dodatkowego świadczenia, np. trzech pensji – tłumaczy.
– Na zawarciu ugody może też zależeć pełnomocnikom zatrudnionych, którzy nie mają odpowiedniego doświadczenia. Sprawy z zakresu prawa pracy są wymagające, a jednocześnie perspektywa zarobku – ze względu na limitowane roszczenia – nie jest zbyt imponująca – tłumaczy Alina Giżejowska.
Nie opłaca się
Dla przykładu zwalniany pracownik może się domagać przywrócenia do pracy (w razie zwolnienia dyscyplinarnego lub wypowiedzenia umowy na czas nieokreślony) lub odszkodowania. Ale to drugie może wynieść maksymalnie raptem trzy pensje. Nie jest to kwota, która zachęcałaby do prowadzenia sporu przed sądem.
– Jeśli pracownik podliczy koszty postępowania i niedogodności z tym związane, np. konieczność stawiania się na rozprawach, to często okazuje się, że dochodzenie roszczeń jest nieopłacalne – wskazuje Alina Giżejowska.
Tego typu problemy dotyczą w szczególności pracowników z mniejszych miejscowości. W 2011 r. zlikwidowano aż 74 wydziały pracy w sądach rejonowych zlokalizowanych w niewielkich miastach. Ta decyzja też nie ułatwiła podwładnym prowadzenia sporów z zatrudniającymi.