Na Mazurach trudno jest znaleźć przedsiębiorcę, który przed sezonem turystycznym miałby skompletowaną załogę.
"Jak idę główną ulicą miasteczka, to niemal na każdym sklepie, na każdej knajpie widzę kartkę o poszukiwaniu pracownika. Brak ludzi do pracy to stały temat rozmów między przedsiębiorcami i nikt nie znalazł sposobu na rozwiązanie tej sytuacji" - powiedziała PAP Magda Szczygieł z rodzinnej cukierni "U Adama" w Giżycku, która sama od razu zatrudniłaby m.in. kierowcę, pracowników produkcji i punktów sprzedaży.
"Ale chętnych do pracy brak, w ogóle nikt nie składa cv. Przychodzą za to regularnie stemplarze, czyli ci, co muszą podbić papiery z urzędu pracy, że nie ma dla nich pracy. Najpierw im tłumaczyłam, przekonywałam a teraz już jak widzę, że oni nie mają ochoty pracować, to przystawiam ten stempel i niech idą" - przyznała Szczygieł. Wedle danych z giżyckiego urzędu pracy w tym mieście i okolicy bez pracy jest 2,5 tys. osób.
Podobnie jest w Mikołajkach, gdzie bezrobocie na koniec maja wynosiło 19,2 proc. "Była dziś u mnie dyrektor dużego hotelu i skarżyła się, że ludzie są już tak rozbestwieni, że mówią: proszę mnie nie zatrudniać, bo ja i tak do pracy nie przyjdę. Inna pani, matka, powiedziała, że woli mieć zasiłek i pieniądze z Programu 500+, niż pracować za najniższe wynagrodzenie" - przyznał w rozmowie z PAP burmistrz Mikołajek Piotr Jakubowski. Jak ocenił program rządowego wsparcia dla rodzin "zasadniczo jest dobry, ale rozleniwia tych, którym pracować się nie chce".
Według rozmówców PAP brak chętnych do prac sezonowych na Mazurach to problem złożony. W ocenie Małgorzaty Żukowskiej z giżyckiego Urzędu Pracy zasadniczą kwestią są niskie płace. "Niemal wszyscy pracodawcy oferują najniższą krajową. Niezależnie od tego, czy szukają pracownika bez kwalifikacji, czy z kwalifikacjami. Najniższą pensję oferuje się zarówno pomocy kuchennej, jak i barmanowi. Poza tym prace sezonowe w branży turystycznej to ciężkie fizyczne zajęcia i wielu ludzi oczekuje za nie godziwej zapłaty" - przyznała Żukowska.
Kolejnym problemem w znalezieniu pracowników jest brak połączeń komunikacyjnych na Mazurach. Od wielu lat w regionie likwidowane są linie autobusowe do mniejszych miejscowości.
"Mam w kuchni zatrudnioną panią, która ma ostatni autobus do domu o godz. 17:45. To starsza osoba, rowerem nie pojedzie, a jak mamy np. wesele, czy jakieś przyjęcie to pracujemy znacznie dłużej" - powiedział PAP szef Lokalnej Organizacji Turystycznej w Giżycku Marek Szmit, który jednocześnie jest przedsiębiorcą branży turystycznej.
Zarówno Szmit jak i Żukowska podkreślali w rozmowach z PAP, że bardzo wiele osób pracujących przed laty sezonowo w hotelach, pensjonatach, czy restauracjach wyemigrowała za granicę. "Nawet młodzież licealna woli wyjechać latem za granicę i zarobić więcej, niż pracować za najniższą pensję na Mazurach. Podczas spotkań, które organizujemy w szkołach młodzież regularnie nas pyta o prace przy zbiorze truskawek w Niemczech, czy nawet o przysłowiowy zmywak w Wielkiej Brytanii" - przyznała Żukowska.
Aby zapewnić sobie kadrę na sezon wakacyjny pracodawcy z Mazur sięgają po ludzi z innych terenów Polski. "Mazury są latem wyjątkowe i niektórzy przyjeżdżają tu po to, by mieć wakacje i pracę w jednym. To głównie młodzi ludzie" - przyznał Szmit.
Więcej osób decyduje się jednak na ściągnięcie pracowników z Ukrainy, co widać w statystykach np. giżyckiego urzędu pracy.
"Pod Mikołajkami jeden z właścicieli hoteli zbudował hotelowiec dla ludzi z Ukrainy. Stwierdził, że ma dość kapryszenia miejscowych" - przyznał burmistrz Jakubowski.
Nie wszyscy jednak mogą pozwolić sobie na zatrudnienie obcokrajowca. "Nie postawię za ladą cukierni osoby, która nie mówi po polsku. Podobnie jest w przypadku tych, co szukają kelnerów, czy pracowników mających bezpośredni kontakt z klientem" - przyznała Szczygieł. Dodała, że jako pracodawca wolałaby "zapłacić więcej pracownikowi, niż ZUS-owi, ale na razie nie ma takich możliwości".
Wielu pracodawców na Mazurach latem zarabia na utrzymanie na cały rok, ponieważ sezon trwa nad jeziorami od maja do października.