Polska nie jest krajem przyjaznym dla pracowników. Płace są niskie, zatrudnienie niestabilne, a na dodatek pracodawcy często łamią prawa pracownicze. Osoby wkraczające obecnie na rynek często nie wiedzą, na czym polega zatrudnienie etatowe.
Tym bardziej na czas nieokreślony. I nigdy nie słyszały o związkach zawodowych. Pod wieloma względami Polska negatywnie wyróżnia się na tle całej Unii Europejskiej. Przed wyborami większość partii obiecywała odśmieciowienie rynku pracy. Nawet liberalni gospodarczo politycy zaczęli dostrzegać gigantyczną skalę patologicznych zjawisk. Nowy rząd obiecywał zmienić sytuację, ale niestety „dobra zmiana” na razie nie objęła świata pracy.
Zgodnie z wynikami kontroli Państwowej Inspekcji Pracy w ubiegłym roku aż 26,7 proc. sprawdzonych umów cywilnoprawnych nosiło znamiona umowy o pracę. Jednocześnie wciąż w ponad 80 proc. zamówień publicznych decydującym kryterium jest cena, co sprawia, że przetargi wygrywają firmy zatrudniające nieetatowo i często płacące pracownikom stawki poniżej minimalnego miesięcznego wynagrodzenia. Pod tym względem kolejne polskie rządy przez lata promowały umowy śmieciowe i wypłacanie wynagrodzeń poniżej płacy minimalnej. Sytuacja stała się patologiczna. Obecnie nawet organizacje pracodawców zgadzają się ze związkami zawodowymi, że kryterium najniższej ceny psuje rynek i uprzywilejowuje firmy nieprzestrzegające praw pracowniczych.
Raporty Głównego Urzędu Statystycznego potwierdzają gigantyczną skalę umów niestandardowych i niskich płac. Z danych GUS wynika, że w 2014 r. wynagrodzenie nieprzekraczające ówczesnej płacy minimalnej (1680 zł brutto) otrzymywało aż 1,35 mln osób. Płaca minimalna w praktyce więc nie obejmuje znacznej części pracowników. W niektórych branżach, szczególnie w ochronie, roznoszeniu ulotek czy gastronomii, dominują stawki 6–8 zł za godzinę, a niekiedy nawet zdarzają się stawki 2–3 zł. To stąd właśnie wziął się sformułowany przez OPZZ postulat wprowadzenia minimalnej płacy godzinowej.
GUS informuje, że w 2014 r. 1,1 mln osób prowadziło pozarolniczą działalność gospodarczą, nie zatrudniając pracowników na podstawie stosunku pracy. To istotny wskaźnik, gdyż zdecydowana większość najmniejszych firm balansuje na granicy rentowności, a ponadto rośnie skala przymusowego samozatrudnienia. Coraz częściej pracodawcy oczekują, aby pracownicy zakładali firmy i zawierali umowy ze spółkami matkami. W tym kontekście warto podkreślić, że w mikroprzedsiębiorstwach zarobki są najniższe, a skala łamania praw pracowniczych największa. W 2014 r. średnie wynagrodzenie w firmach nieprzekraczających dziewięciu zatrudnionych wynosiło zaledwie 2257 zł brutto, czyli niecałe 1640 zł netto. To o ponad 1700 zł mniej, niż wynosiło wtedy średnie wynagrodzenie w większych podmiotach.
Ponadto GUS oszacował, że 1,3 mln to liczba osób, z którymi w 2014 r. została zawarta umowa-zlecenie lub umowa o dzieło, a które nie są nigdzie zatrudnione na podstawie stosunku pracy. Jest to bardzo liczna grupa pracowników, z których zdecydowana większość nie ma stabilnych zarobków i często ma dochody poniżej płacy minimalnej.
Innym elementem elastyczności polskiego rynku pracy jest utrzymujący się od lat bardzo wysoki wskaźnik osób zatrudnionych na czas określony. Według danych Eurostatu pod koniec 2014 r. 14 proc. pracowników Unii Europejskiej było zatrudnionych w ramach umów czasowych. Niestety niechlubnym liderem tego rodzaju umów była Polska. W naszym kraju kontrakty czasowe miało aż 28,3 proc. wszystkich pracowników etatowych, czyli ponad dwukrotnie więcej, niż wynosi średnia unijna. Co ciekawe, zdecydowanie niższy odsetek umów okresowych niż Polska mają nie tylko kraje najbardziej rozwinięte, ale też Litwa, Łotwa czy Bułgaria.
Ważnym elementem polskiego rynku pracy są też szybko rozwijające się agencje pracy tymczasowej. Jeszcze kilka lat temu było ich ok. 2 tys., a obecnie jest ich już ponad 5 tys. Obok zamówień publicznych to drugi ważny segment rynku pracy, odnośnie do którego zdecydowana większość ekspertów i polityków przyznaje, że stanowi obszar patologii. Zgodnie z danymi PIP agencje pracy tymczasowej często stosują rozwiązania, które mają szkodliwy wpływ na ścieżkę zawodową pracowników, a na dodatek omijają obowiązujące przepisy. Powszechne jest zjawisko polegające na tym, że jeden pracownik tymczasowy jest kierowany do tego samego pracodawcy kolejno przez kilka agencji pracy.
Wreszcie w Polsce obszarem patologii są staże i wolontariat. To segment rynku w bardzo niewielkim stopniu poddany kontroli PIP, a związki zawodowe nie mają do niego wstępu. Niestety staże coraz częściej stanowią formę ucieczki pracodawców przed wypłacaniem wynagrodzenia. Młodzi ludzie są zatrudniani nieodpłatnie lub za groszowe stawki w bankach, mediach, organizacjach pozarządowych. Wykonują te same obowiązki, co zwykli pracownicy, tyle że nie otrzymują pensji. Dotyczy to również wolontariatu, w ramach którego często jest wykonywana standardowa praca, tyle że bez wynagrodzenia.
Do wszystkich powyższych form niestabilnego, zazwyczaj niskopłatnego zatrudnienia warto dołączyć szarą strefę. Trudno tu o precyzyjne dane, ale GUS szacuje, że w Polsce jest ponad milion pracowników nierejestrowanych.
Jeżeli zsumujemy wszystkich pracowników pracujących na różnych stanowiskach pracy niestabilnej, niskopłatnej i niegwarantującej prawa do urlopu czy chorobowego, to okaże się, że stanowią oni ponad połowę zatrudnionych. A przecież oprócz nich mamy jeszcze 1,6 mln bezrobotnych, z których ponad 80 proc. nie otrzymuje zasiłku.
Jeżeli polscy pracownicy mają etat, to pracują długo i za niskie wynagrodzenie. Według danych OECD z 2014 r. należymy do najbardziej zapracowanych społeczeństw wśród krajów rozwiniętych. Dwa lata temu polski pracownik spędzał w pracy średnio 1923 godziny rocznie. W Niemczech ludzie pracują średnio 1371 godzin, w Belgii – 1576, Australii – 1664, W. Brytanii – 1677, Hiszpanii – 1689, we Włoszech – 1734.
Polska należy do krajów UE o najniższych płacach w Unii Europejskiej, a państwo niewiele robi, aby przeciwdziałać negatywnym trendom. Prace nad minimalną płacą godzinową przedłużają się, choć w kampanii wyborczej jej wprowadzenie wsparły wszystkie największe partie. Podobnie wygląda sytuacja z ustawą o zamówieniach publicznych. Od siedmiu lat zamrożone są płace w sferze budżetowej, co oznacza znaczny spadek realnych wynagrodzeń pracowników sektora publicznego. Średnie wynagrodzenie w gospodarce przekracza 4 tys. zł brutto, ale to poniżej 3 tys. zł na rękę, a ponadto blisko 70 proc. pracowników zarabia poniżej tego poziomu. W tym kontekście warto podkreślić, że udział płac w PKB należy w Polsce do najniższych w UE. Według danych Eurostatu w 2014 r. wynosił on 37,4 proc. przy średniej unijnej 47,6 proc. Poniżej Polski usytuowały się tylko Grecja i Rumunia. Jeszcze w 2008 r. udział płac w PKB w Polsce wynosił 38,5 proc., a w tym samym czasie w UE nastąpił wzrost udziału wynagrodzeń w PKB – o 0,3 pkt proc. Na tym polu różnica między Polską i najbardziej rozwiniętymi krajami Unii jest gigantyczna. W 2014 r. wynagrodzenia stanowiły aż 52,8 proc. PKB we Francji, 52,3 proc. w Danii, 51 proc. w Belgii. Biorąc pod uwagę powyższe wskaźniki, łatwiej zrozumieć, dlaczego PKB w Polsce wynosi ponad 50 proc. PKB najbardziej rozwiniętych krajów, a płace są trzy – cztery razy niższe.
Niestety pozycja związków zawodowych w Polsce także należy do najsłabszych w UE. Uzwiązkowienie wynosi zaledwie 12–13 proc., ponieważ w dużej części przedsiębiorstw założenie organizacji jest trudne, a często wręcz niemożliwe. Aby ją stworzyć, potrzeba co najmniej 10 pracowników, co blokuje możliwości tworzenia związków zawodowych w mikroprzedsiębiorstwach. Ponadto w wielu firmach pracownicy za takie działania są szykanowani. Na tle krajów zachodnich w Polsce szczególnie uderza słabość strony pracowniczej na poziomie branżowym. W najbardziej rozwiniętych państwach Unii zdecydowana większość pracowników jest objęta branżowymi układami zbiorowymi, co oznacza, że na poziomie poszczególnych branż są ustalane regulacje dotyczące poziomu płac, nadgodzin czy czasu pracy. U nas takie układy praktycznie nie istnieją.
Nie dość, że rozwiązania instytucjonalne są coraz bardziej niekorzystne dla pracowników, to pracodawcy masowo łamią przepisy prawa pracy. Według danych PIP wielu pracodawców nie płaci wynagrodzeń na czas, a część z nich nie płaci wcale. Nieprawidłowości pojawiają się też przy ewidencji czasu pracy, jak też odnośnie do formy zatrudnienia. Różnego rodzaju uchybienia inspektorzy stwierdzają co roku w około połowie skontrolowanych firm. Kontrole dotyczą 70 tys. firm, czyli zaledwie kilku procent.
Trudno w tej sytuacji się dziwić, że setki tysięcy polskich pracowników emigrują za stabilną, godnie płatną pracą. Tu też nie mogą liczyć na wsparcie Polski. W wyniku rozmów polskiego rządu z premierem Wielkiej Brytanii Davidem Cameronem niedawno zostało podpisane porozumienie, które zakłada radykalne obcięcie świadczeń społecznych dla migrantów zarobkowych. Ci, którzy w przyszłości przyjadą do Wielkiej Brytanii, od razu będą mieli obcięte świadczenia społeczne, a osoby już mieszkające na Wyspach – od 2020 r. Porozumienie zachęciło też inne kraje UE do wdrażania podobnych rozwiązań. Niemcy już ogłosiły, że będą zmniejszać zasiłki dla polskich migrantów. Trudno w tym kontekście zrozumieć, dlaczego Beata Szydło ogłosiła, że osiągnęła sukces.
Nowy rząd kwestionuje też proponowaną przez Komisję Europejską zasadę równej płacy za tę samą pracę. KE chce, aby polscy, czescy czy bułgarscy pracownicy mieli w Niemczech czy we Francji wynagrodzenia tej samej wysokości co tamtejsi pracownicy najbogatszych krajów UE. Niestety polski rząd godzi się na dyskryminację polskich pracowników za granicą.
Sytuacja znacznej części polskich pracowników jest bardzo zła. Jeżeli nowy rząd chce wprowadzić naprawdę „dobrą zmianę”, to powinien zacząć walczyć z umowami śmieciowymi, dbać o wzrost płac, promować etatowe zatrudnienie, dążyć do zmniejszenia nierówności społecznych.
Jeżeli zsumujemy wszystkich pracowników pracujących na różnych stanowiskach pracy niestabilnej, niskopłatnej i niegwarantującej prawa do urlopu czy chorobowego, to okaże się, że stanowią oni ponad połowę zatrudnionych. A przecież oprócz nich mamy jeszcze 1,6 mln bezrobotnych, z których ponad 80 proc. nie otrzymuje zasiłku. Polska należy do krajów UE o najniższych płacach w Unii Europejskiej, a państwo niewiele robi, aby przeciwdziałać negatywnym trendom