Nie tak dawno szefowa służby cywilnej Claudia Torres-Bartyzel straszyła związkowców, że jeśli będą się upominać o prawa pracowników administracji publicznej – m.in. o zapłatę za nadgodziny, prawo do strajków czy zawierania układów zbiorowych pracy – mogą stracić trzynastki i jubileuszówki. Widać, że wchodzimy w etap spełniania tej groźby.

Nie tylko ja przecierałem oczy ze zdumienia, czytając wywiad z panią minister („Trzynastka nie motywuje do pracy”, DGP nr 199), która odkryła, że obecny system wynagradzania nie motywuje urzędników do lepszej pracy. Trudno, by po ośmiu latach degradacji ekonomicznej pracowników administracji rządowej było inaczej. Co proponuje szefowa służby cywilnej? Otóż nie wyklucza odebrania trzynastek. Na taki pomysł mógł wpaść tylko przedstawiciel elity urzędniczej zarabiający 17 tys. zł, któremu ustawa o służbie cywilnej przyznaje bonus w postaci gwarantowanego co dwa lata podwyższenia dodatku służby cywilnej, który może sięgać nawet pięciu tysięcy złotych miesięcznie. Nie wspomnę już o dodatkowym urlopie.
Twierdzenie, że podwyżki dostaną ci, którzy zarabiają najmniej, oraz najlepsi, to jakaś utopia. A poza tym co z tymi, którzy mają średnie wynagrodzenia, np. powyżej 2,5 tys. zł brutto? Oni nie zasługują na poprawę swojego losu? W dużej mierze to właśnie najbardziej kompetentni pracownicy, wykonujący swoją pracę bez zastrzeżeń. Co najważniejsze – dostali się do niej bez znajomości i układów.
Co do tych najlepszych – otóż szefowa służby cywilnej zalicza do nich pracowników mianowanych, którzy mimo zamrożenia wynagrodzeń mogli liczyć przez cały ten czas na wspomniane dodatki i urlopy tylko dlatego, że otrzymali pozytywną ocenę. Tu jednak nie dostrzega potrzeby odstąpienia od takiej formy podwyższania uposażenia (za pomocą rosnącego dodatku służby cywilnej). No, ale pani minister sama należy do kasty uprzywilejowanych, nazywanej elitą wśród urzędników. A przypomnieć należy, że w naszym kraju wynagrodzenie dostaje się za pracę, a nie za to, że należy się do elity. Pani minister rozważa zabranie urzędnikom trzynastek, jubileuszówek i oddanie tych pieniędzy w ręce apolitycznych dyrektorów generalnych wybieranych w uczciwych konkursach. Nie wiem, skąd pani minister ma tyle wiary w system naborów. Bo ja z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że wszyscy dyrektorzy generalni oraz dyrektorzy wydziałów i departamentów muszą być wpierw namaszczeni przez swoich pryncypałów i to decyduje o ich powołaniu. Prawda, niestety, jest także taka, że urzędy funkcjonują dziś jak prywatne folwarki dyrektorów. Na dodatek bywają przestrzenią, w której uprzedmiotawia się wielu pracowników. W tych folwarkach pracownicy, szczególnie ci, którzy nie idą z wyznaczonym nurtem, niemal codziennie są poddawani krytyce. Na porządku dziennym są kary dyscyplinarne, bo przecież za wszystko odpowiedzialny jest pracownik – szczególnie ten niepokorny, zadający niewygodne pytania i żądający odpowiedzi.
Pani minister, administrację w Polsce toczy rak. To nie spotkania z kadrą kierowniczą dadzą pani odpowiedź na pytanie o rzeczywistą sytuację w administracji. Proszę zacząć rozmawiać ze zwykłymi pracownikami. Nie trzeba czekać wielu lat, aby stwierdzić, że wartościowanie stanowisk oraz system oceniania to buble.