Strajkami grożą tradycyjnie pielęgniarki, nauczyciele, górnicy. Ostatnio dołączyli do nich pracownicy sądownictwa i adwokaci. Jednocześnie, jak pokazują badania Polacy deklarują, że są zadowoleni ze swojej pracy. Na czym polega ten paradoks?

W sporze zbiorowym z rządem jest obecnie ZNP. Związkowcy mówią, że to konsekwencja niespełnienia przez minister edukacji Joannę Kluzik-Rostkowską postulatów związku przedstawionych podczas ogólnopolskiej manifestacji w Warszawie w kwietniu i powtórzonych w czerwcu. Nauczyciele oczekują 10-procentowych podwyżek od 2016 r., zmiany w sposobie wynagradzania nauczycieli i zahamowania przekazywania szkół podmiotom innym niż gminy, m.in. organizacjom wyznaniowym.

Podobnie oczekiwania górników i pielęgniarek dotyczą głównie podwyżek pensji.

Z danych Eurostatu wynika, że średnie wynagrodzenie wyniosło w ubiegłym roku w Polsce 8,4 euro za godzinę, poza rolnictwem i administracją. To trzy razy mniej niż przeciętna płaca w UE. Taniej jest na Węgrzech, Łotwie, Litwie, w Rumunii i Bułgarii. W ubiegłym roku Polak średnio zarabiał 6,8 euro/godz., a statystyczny obywatel UE 18,6 euro - w tym ze strefy euro 21,6 euro.

- Pracownicy sfery budżetowej wcale nie zarabiają mało. W sektorze publicznym sytuacja jest zróżnicowana i często pracujący tam zarabiają więcej, niż pracownicy w sektorze prywatnym – tłumaczy Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.

- Dobrym przykładem wysokich zarobków oderwanych od wydajności pracy w sektorze publicznym jest górnictwo. Państwowe kopalnie w dużej mierze są nierentowne, a praca górników mało wydajna. Tymczasem zarabiają dużo i cieszą się dodatkowymi przywilejami. Wykorzystują swoją pozycję i koniunkturę polityczną do wysuwania kolejnych roszczeń. Gdyby górnictwo należało do sektora prywatnego, takiej sytuacji by nie było. Pracownicy siedzieliby cicho, wiedząc, że nadmierne roszczenia doprowadzą do upadku firmy – dodaje.

- Głównym problemem również w sektorze prywatnym jest kwestia naszej produktywności. Dopóki nasza produktywność nie osiągnie poziomu Europy Zachodniej, dopóty płace w Polsce będą musiały być niższe.

Polacy są w czołówce UE jeśli chodzi o czas spędzony w pracy. Ale pod względem wydajności jesteśmy w ogonie Europy, nasza produktywność jest trzykrotnie mniejsza niż unijna średnia.

Jak wynika z danych Eurostatu, w 2013 r. przeciętnie w ciągu tygodnia przepracowaliśmy niemal 41 godzin, czyli o 3,5 godz. więcej niż średnio w UE, i wyprzedzili nas na tym polu tylko Grecy.

Natomiast biorąc pod uwagę naszą produktywność w tym samym roku (liczoną jako PKB wytworzony w ciągu godziny pracy) - jak podaje Eurostat - zajmujemy 5. miejsce od końca w Unii (z wynikiem 10,6 euro). Wyprzedzamy tylko Litwę, Łotwę, Rumunię i Bułgarię.

Z kolei według danych GUS w 2013 r. ponad 14 proc. Polaków spędzało w pracy co najmniej 50 godz. tygodniowo (wskaźnik ten w poprzednich latach też był na podobnym poziomie).

Pewnym paradoksem są badania, które przeprowadził Work Sernice. Wynika z nich, że 81 proc. ankietowanych Polaków jest zadowolonych ze swojej pracy. Najwięcej z nich mieszka w metropoliach i jest w sile wieku (35-44 lata) lub w wieku przedemerytalnym (55-64 lata). Najwięcej zadowolonych z pracy osób mieszka w metropoliach. Aż 90,8 proc. z nich ocenia swoją pracę pozytywnie. Im mniejsza miejscowość, tym więcej niezadowolonych. W małym mieście i wsi co czwarta osoba jest raczej lub zdecydowanie niezadowolona. – Można wywnioskować, że podział respondentów na miejsce zamieszkania jest także związany z wysokością zarobków. W największych miastach zarabia się najwięcej – co z kolei ma decydujący wpływ na satysfakcję. Badania pokazują, że wszyscy ankietowani zarabiający co najmniej 4 tysiące na rękę najbardziej doceniają swoje zajęcie – tłumaczy Krzysztof Inglot. Oprócz wyższych zarobków duże miasta oferują mnóstwo atrakcji i podsuwają pomysły na wydanie zarobionych pieniędzy. Można zatem zauważyć wysoką zależność pomiędzy standardem życia i możliwościami realizowania swoich hobby a zadowoleniem w pracy.
Pozostaje jeszcze kwestia jakości pracy. Tutaj głównym problemem jest niedposasowanie umiejętności Polaków do rynku pracy. - Wiedza posiadana przez absolwentów często rozmija się z potrzebami rynku pracy. W tej sytuacji trudno jest oczekiwać, że będą od początku dobrze zarabiać – dodaje Łaszek.

Recepta? - Wyższe inwestycje, mniej ograniczeń konkurencji, co będzie sprzyjało szybszemu wzrostowi wydajności pracy i powiązanego z nim wzrostowi płac – podsumowuje Aleksander Łaszek.