MON w tym roku chce przećwiczyć około sześciu tys. ochotników, którzy wcześniej nie mieli nic wspólnego ze służbą. Chętnych nie brakuje, problemy są jednak z przepisami.
Obrona ojczyzny dla byłych żołnierzy i ochotników / Dziennik Gazeta Prawna
Roman Polko generał, były dowódca GROM / Dziennik Gazeta Prawna
Jutro wchodzi w życie rozporządzenie Rady Ministrów z 11 lutego 2015 r. w sprawie wprowadzenia obowiązkowych ćwiczeń wojskowych (Dz.U. poz. 321). Zgodnie z nim na przymusowe szkolenia wojskowe będzie się wzywać byłych żołnierzy oraz osoby, które nie służyły w armii. Przy czym gen. Bogusław Pacek, doradca ministra obrony narodowej, zapewnia, że ci drudzy dostaną powołanie tylko wówczas, gdy sami wyrażą chęć wzięcia udziału w ćwiczeniach i zgłoszą to w wojskowej komendy uzupełnień.

Trening dla chętnych

Informacja o możliwości ćwiczeń dla cywilów, którzy do tej pory nie mieli nic wspólnego z armią, pojawiła się 1 marca 2015 r. Ogłosił ją minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak. W ciągu kilku tygodni do WKU zgłosiło się już 3 tys. osób. Okazuje się jednak, że na wezwanie na ćwiczenia muszą poczekać. Powód? Rada Ministrów nie znowelizowała rozporządzenia z 14 listopada 2014 r. w sprawie określenia liczby osób, które w 2015 r. mogą być powołane do czynnej służby wojskowej (Dz.U. poz. 1701).
– Obowiązujące rozporządzenie ogranicza się wyłącznie do żołnierzy rezerwy – przyznaje płk Janusz Łojko, ekspert ds. ćwiczeń wojskowych żołnierzy rezerwy ze Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Dodaje, że zmiana przepisów jest już przygotowywana. Z naszych informacji wynika, że przy tej okazji zmienią się także limity szkoleń wojskowych. W sumie w 2015 r. wojsko ma przeszkolić 14 tys. osób (więcej o 1400 niż dotychczas), w tym około 6 tys. ochotników bez doświadczenia.
Ćwiczenia dla cywilów, którzy do tej pory nie służyli w armii, nie będą należały jednak do najprostszych. – To poważna sprawa, bo wiąże się m.in. z poznaniem obsługi broni, musztry i funkcjonowania jednostek wojskowych. Na podstawie naszych ekspertyz uznaliśmy, że optymalne będzie 30-dniowe szkolenie, które zakończy się przysięgą – tłumaczy płk Janusz Łojko. Wskazuje, że dla byłych żołnierzy ćwiczenia będą znacznie krótsze.

Chaos w naborze

Wojskowi przyjmujący zgłoszenia w WKU zwracają uwagę na bałagan. – Na razie tylko zapisujemy chętnych i mówimy im, że się odezwiemy wkrótce. Nic więcej nie jesteśmy w stanie im zaproponować, bo sami nie wiemy, na podstawie jakich przepisów i w jaki sposób mają być zorganizowane ćwiczenia. Generalnie panuje chaos i dezinformacja – mówi major odpowiedzialny za rekrutację z WKU na Mazowszu.
Według niego takie działania są tylko marketingową zagrywką rządu, a całe przedsięwzięcie nie ma nic wspólnego ze szkoleniem rezerw.
Armia już teraz ma problemy ze szkoleniami. Z danych Sztabu Generalnego wynika, że w ostatnich czterech latach do służby przygotowawczej wpłynęło 40 tys. podań, a wojsko zaoferowało szkolenie tylko połowie aplikujących. Osiem wojskowych ośrodków szkoleniowych w ciągu roku jest bowiem w stanie przećwiczyć zaledwie kilka tysięcy chętnych. Eksperci krytykują więc pomysł rządu.
– Nawoływanie osób, które nie służyły, aby zapisywały się na ćwiczenia wojskowe, jest bez sensu. Tym bardziej że z naszych wyliczeń wynika, iż około 50 tys. osób czeka, aby odbyć służbę przygotowawczą i trafić do Narodowych Sił Rezerwowych, a docelowo służby zawodowej. Nie wiem, dlaczego resort obrony nie chce tych, którzy pragną służyć w armii, a nawołuje do tego tych, którzy nie do końca są przekonani – zastanawia się mjr Grzegorz Leśniewski, prezes Stowarzyszenia Absolwentów Liceów Wojskowych SALW-a.
Jego zdaniem należy się skupić na szkoleniach byłych żołnierzy, którzy od co najmniej 10 lat nie służyli w armii.
– Gdyby ich nagle powołali do służby w związku z mobilizacją, to po zmianach, jakie przeszło wojsko w ciągu ostatnich lat, nie wiedzieliby nawet, jak się poruszać po jednostce – dodaje.
Mjr Grzegorz Leśniewski przekonuje, że w Polsce jest wiele organizacji, które mogłyby prowadzić szkolenia dla cywilów we współpracy z wojskiem i jednocześnie uzupełniać zasoby kadrowe.
Resort jednak nie zamierza skorzystać z takiego rozwiązania. Chce, by szkoleniami cywilów zajęły się jednostki wojskowe. Mają one być wskazane w przyszłości. To zaś nie podoba się dowódcom, którzy chcieliby się skupić bardziej na szkoleniu żołnierzy zawodowych służących na co dzień w jednostkach.
Armia powinna niezwłocznie przeszkolić 300 tys. rezerwistów
Pomysł resortu obrony narodowej, aby zorganizować szkolenia dla osób, które wcześniej nie służyły w armii, jest chory. Jednostki, które musiałyby je przeprowadzać, nie będą miały w efekcie czasu na podnoszenie poziomu zdolności bojowej żołnierzy zawodowych. Tym bardziej że nie będą mogły one się ograniczyć tylko do szkoleń. Będą musiały także sprawdzać, czy ochotnik, którzy właśnie przyszedł do jednostki, nie jest np. szpiegiem obcych służb czy też nie należy do grupy przestępczej. To jest kolejny nieprzemyślany pomysł, jak w przypadku utworzenia Narodowych Sił Rezerwowych. MON powinien skupić się na szkoleniu byłych żołnierzy. W tym celu należy zaangażować tych, którzy wcześniej służyli w NATO i uczestniczyli w misjach. Ich potencjał jest niewykorzystany. Należy też zadbać o byłych żołnierzy, którzy po 12 latach odchodzą z korpusu szeregowego. Przy tej okazji należy zwiększyć limity przymusowych szkoleń dla rezerwistów. Tego typu szkolenia powinny objąć 300 tys. byłych żołnierzy. Z kolei dla ochotników należy stworzyć dodatkowe ośrodki szkoleniowe, tak aby nie musieli czekać latami na powołanie.