Wybór między zmywakiem w Londynie a McDonaldem w Polsce jest jak decyzja, na co lepiej chorować – dżumę czy cholerę. Młodzi już to wiedzą. Emigracja przestała ich pociągać. Więcej w niej zła niż dobra.
Karl Markus Grauss, wydawca i redaktor naczelny wychodzącego w Salzburgu dwumiesięcznika „Literatur und Kritik” w książce „Europejski alfabet” będącej zbiorem pojęć stanowiących naturalną część europejskiego kodu językowo-semantycznego, pisze tak: „Jeżeli ma się wystarczające środki, można rozbijać się po świecie i jako zglobalizowany tubylec wszędzie czuć się u siebie. Tymczasem zaś miliony ludzi, bez względu na to, jak długo harują w jakimś miejscu, na zawsze pozostaną tymi samymi obcokrajowcami, którymi byli w momencie swojego przybycia”. Oznacza to mniej więcej tyle: niektórzy z nas, nawet gdyby stanęli na głowie, nie są stworzeni do roli kosmopolitów. Jeśli już muszą udać się na emigrację, bo w kraju – w danej chwili – nie mają perspektyw na sensowne życie, tak materialne, jak i społeczne, robią to z niechęcią. Licząc, że kiedy tylko nadarzy się okazja wrócą, by żyć tak, jak się przez lata przyzwyczaili – w sąsiedztwie znajomych ulic i znajomych twarzy, bez szczególnych uniesień, ale i stosunkowo wygodnie.
Na razie polska emigracja trzyma się całkiem mocno. Przynajmniej tak wynika z liczb. To znaczy poza krajem zostają ci, którym udało się zrobić większą lub mniejszą karierę. Nie tylko wiążą koniec z końcem, ale są jeszcze w stanie coś zaoszczędzić, a przede wszystkim wykonują zajęcie, które w jakimś, choćby minimalnym stopniu, ich interesuje.
Garść statystyk: jak wyliczył CEED Institute (polski think tank zajmujący się problemami społecznymi) na emigracji zarobkowej w krajach tzw. starej, czyli sytej i mimo kryzysu wciąż dość dobrze sytuowanej Unii, przebywa obecnie ponad 5,6 mln obywateli z 10 krajów Europy Środkowo-Wschodniej należących do Wspólnoty. Ponad 30 proc. z nich (1,8 mln) to Polacy. Najwięcej emigrantów pochodzi z Rumunii – 2,4 mln, a nasz kraj jest pod względem ilościowym na drugim miejscu. Od chwili akcesji do
UE procentowo największy wzrost emigracji zanotowano na Łotwie (450 proc.), Litwie (400 proc.) i w Rumunii (340 proc.). W najmniejszym stopniu to zjawisko po 2004 r. dotknęło Słowenię (25 proc.) i Czechy (40 proc.). Nad Wisłą wskaźnik ten wyniósł 210 proc.
Według danych zamieszczonych w raporcie „Społeczne skutki poakcesyjnych migracji ludności Polski”, przygotowanym przez Komitet Badań nad Migracjami Polskiej Akademii Nauk, najwięcej emigrantów pochodzi z województw dolnośląskiego, małopolskiego i śląskiego, ale najbardziej intensywny odpływ miał miejsce w województwach słabiej rozwiniętych. W odniesieniu do ludności faktycznie zamieszkałej liczba emigrantów na Opolszczyźnie stanowiła 10,6 proc., Podlasiu 9,1 proc., Podkarpaciu 8,4 proc. oraz Warmii i Mazurach 7,5 proc. Wśród wyjeżdżających z Polski więcej jest kobiet niż mężczyzn. Dominują również mieszkańcy miast, a nie wsi. Według danych Ośrodka Badań nad Migracjami od maja 2004 r. do stycznia 2013 r. liczba Polaków, którzy przynajmniej rok mieszkali poza krajem, wzrosła o 853 tys. (z 800 tys. do 1653 tys.).
– Ekonomicznie zjawisko migracji jest korzystne dla krajów przyjmujących. Wielka Brytania, gdzie niemal 4 proc. populacji to emigranci z innych państw UE, od 2000 r. zyskała dzięki nim 20 mld funtów. Ale też dzięki transferom finansowym od emigrantów do ich rodzin, które pozostały w kraju, tylko w 2012 r. do Polski trafiły w ten sposób ponad 3 mld euro, czyli niemal 1 proc. PKB. W innych krajach, takich jak Litwa, Rumunia czy Chorwacja, transfery z krajów
UE to nawet blisko 2 proc. PKB. – ocenia prof. Maciej Duszczyk z Instytutu Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, autor raportu „Migracje w XXI wieku z perspektywy krajów Europy Środkowo-Wschodniej – szansa czy zagrożenie?” i ekspert CEED Institute.
Tam i z powrotem
Teoretycznie nie ma podstaw do narzekania. Emigrowali nasi dziadkowie, nasi ojcowie, dlaczego my nie mielibyśmy emigrować? Zmiany miejsca zamieszkania i pracy rozwijają, dają nowe możliwości, znajomości, światowe obycie. Same plusy. Co się stało, że ta argumentacja przestała już nas mamić? Przetarliśmy oczy i ze zdumieniem zauważyliśmy, że to, co jeszcze kilka lat temu uważaliśmy za dobre, a czasem nawet pożądane, stało się passe? Bo pewne jest, że już wiemy – nie wszystko złoto, co się świeci. Oczywiście dla każdego emigranta, szczególnie tego, który zostawił w Polsce rodzinę, niezwykle istotne jest, by zarabiając jak najwięcej, również w jak największym stopniu regularnie zasilać finansowo bliskich. Tyle że sama emigracja przestaje nas interesować. I to nie jednostkowo. Masowo.
W 2012 r. z Polski wyjechały statystycznie dwie osoby na każde 10 tys. mieszkańców. Ale emigracyjny pik już za nami. W latach 2009–2011 do Polski rocznie wracało ponad 100 tys. osób, które wcześniej zdecydowały się na wyjazd. W latach 2012 i 2013 liczba ta było jeszcze większa – sięgnęła ogółem ponad 200 tys. osób.
Te dane obrazują zjawisko, które dzisiaj trzeba chyba już określić mianem zmęczenia materiału – czyli zniechęcenia życiem z dala od kraju, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę kontekst. Odsłania go w pełni grudniowe badanie CBOS (badanie „Poakcesyjne migracje Polaków” przeprowadzone metodą wywiadów bezpośrednich wspomaganych komputerowo w dniach 6–16 listopada 2014 roku na liczącej 934 osoby reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski), z którego wynika, że o ile co do kierunków wyjazdów nie ma zaskoczeń, bo najbardziej ciągnie nas do Niemiec (45 proc.) i Wielkiej Brytanii (26 proc.), to już jeśli chodzi o liczbę wyjazdów, potwierdza się, że emigracja nas rozczarowała i się nam przejadła. Niemal połowa badanych, którzy w ostatnim dziesięcioleciu pracowali za granicą (45 proc.), wyjeżdżała do pracy tylko raz – i deklaruje, że to był pierwszy, a zarazem ostatni raz. Co piąty (20 proc.) wyjeżdżał dwukrotnie, tylko co siódmy (15 proc.) trzykrotnie. Niemal na palcach można zliczyć tych, którzy opuszczali czasowo Polskę czterokrotnie lub częściej, aby zarobić.
Co ciekawe, zainteresowanie zarobkowaniem zagranicą jest dziś rekordowo niskie. Zdecydowana większość Polaków (79 proc.) całkowicie odrzuca takie rozwiązanie, wykluczając jakąkolwiek możliwość opuszczenia kraju, by nawet tylko przez jakiś czas żyć i pracować poza jego granicami – od 2007 r. odsetek osób nie zainteresowanych taką aktywnością wzrósł o 3 pkt proc. Wyjazd z kraju mógłby rozważyć co piąty z nas (21 proc.), ale tylko czterech na stu badanych (4 proc.) twierdzi, że obecnie aktywnie poszukuje zatrudnienia poza Polską. Co czternasty (7 proc.) jest zdecydowany szukać takiej pracy w przyszłości. Tyle samo osób (7 proc.) twierdzi, że chociaż nie zamierza starać się o pracę za granicą, to przyjęłoby taką propozycję, gdyby się pojawiła.
Jeśli już o emigracji zarobkowej myślimy, to tylko gdy jesteśmy bardzo młodzi i praktycznie nie mamy nic do stracenia. Poszukiwać pracy za granicą zamierzają przede wszystkim osoby w wieku od 18 do 24 lat (35 proc.) i co piąty między 25. a 34. rokiem życia (22 proc.). Wśród starszych odsetek te radykalnie się kurczy, nie przekraczając 5 proc.
Tyle że wyrażony procentami hurraoptymizm części najmłodszych Polaków jest czysto hipotetyczny. Kluczową bowiem wydaje się inna dana: wśród osób, które po 1 maja 2004 r. pracowały za granicą, aż 88 proc. nie chce tego już więcej robić – tak wysokiego wskaźnika niechęci do emigrowania za chlebem jeszcze w Polsce po wejściu do UE nie mieliśmy. – Potwierdza to hipotezę, że doświadczenie migracji zarobkowej w wielu przypadkach zniechęciło nas do przyjmowania na stałe tej stosunkowo popularnej w Polsce strategii na rynku pracy – ocenia Katarzyna Kowalczuk z CBOS.
Musi mi się udać. Natychmiast
Profesor Wacław Jarmołowicz z Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego mówił niedawno w programie EKG na antenie TOK FM o polskich emigrantach: Mało kto dziś pamięta choćby nowelę Henryka Sienkiewicza „Za chlebem”. Ale przecież nawet w czasach PRL górale wyjeżdżali do Ameryki. Dziś dzięki wyjazdom mamy w kraju mniej bezrobotnych. Nie można też zapominać, że dochody emigrantów zasilają polskie gospodarstwa domowe. Szkoda tylko, że jest inaczej, niż się spodziewaliśmy. Liczyliśmy, że wrócą, kiedy zdobędą kapitał i wiedzę. Ale okazuje się, że nie wracają – mówił profesor.
Tyle że szklankę można też widzieć jeśli nie do połowy, to przynajmniej w części pełną, niekoniecznie pustą. Jeszcze w 2013 r. portal Moja Wyspa (forum wymiany
informacji między Polakami, którzy osiedlili się w Wielkiej Brytanii i Irlandii) przeprowadził badania marketingowe wśród polskich emigrantów. W niereprezentatywnej ankiecie wzięło udział ok. 600 osób. Wśród pytań znalazło się: „Kiedy wracasz do Polski?”. Połowa postawiła znaczek przy odpowiedzi „Nie myślę o powrocie lub nie zamierzam wracać”, ponad jedna trzecia stwierdziła „Nie wiem kiedy”. Ale są i tacy – fakt, że na razie niewielu – którzy w ciągu roku wrócić planują (1,4 proc.), jak również tacy, którzy wrócą na pewno, tyle że w perspektywie kilku lat (7 proc.).
Kiedy ktoś wyjeżdża za granicę, zwykle robi wszystko, aby mu się tam powiodło i by zwrot z tej inwestycji był jak najszybszy i jak największy. Tymczasem ani nie musi być on duży, ani nastąpić w terminie, który zakładamy. Wtedy bardzo łatwo o frustrację
– Ludzie, którym się udało osiągnąć naprawdę coś wielkiego – na przykład są prawnikami w City albo projektują
domy jako samodzielni architekci – raczej nie są skłonni do powrotów, bo w Polsce pewnie nie mieliby lepiej. Tyle że, często wbrew statystykom, jest ich znacznie mniej niż tych, którzy wykonują na emigracji najgorsze prace, znacznie poniżej poziomu, który sobie wyznaczyli, czasem na granicy własnej zawodowej godności. Oni będą na emigracji, do póki psychicznie wytrzymają, potem na pewno wrócą. I zrobią dużo, by nie wracać na zmywak – przewiduje psycholog Izabela Kielczyk.
Dodatkowo u wielu emigrantów, jak przekonuje, nie pojawiła się lub wykształciła się jedynie w znikomej formie znana specjalistom umiejętność określana mianem odraczania gratyfikacji. To umiejętność odrzucenia natychmiastowej nagrody w celu zdobycia większej, w późniejszym, choć nieokreślonym ściśle czasie.
– Kiedy ktoś wyjeżdża za granicę, zwykle robi wszystko lub niemal wszystko, aby mu się tam powiodło i by zwrot z tej inwestycji był jak najszybszy i jak największy. Tymczasem ani nie musi być on duży, ani nastąpić w terminie, który zakładamy. Kiedy to się nie dzieje, bardzo łatwo o frustrację. Ta, nieprzełamana przez dłuższy czas, może być ścieżką do depresji, a bywa, że głębokie depresje prowadzą do samobójstw. To oczywiście najczarniejszy scenariusz, ale mniej lub bardziej dotyka on wielu emigrantów, choć jest wśród nich tajemnicą poliszynela – dodaje specjalistka.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
Zdaniem prof. Jarmołowicza z PTE Polacy mieszkający i pracujący poza krajem chętniej wracaliby, gdyby w Polsce były wyższe płace. I więcej „szans bytowych”. – Wiele polskich
firm powoli zaczyna więcej płacić, być może z czasem zacznie to pozytywnie oddziaływać – przekonuje ekonomista.
Tak może rzeczywiście być, bo chociaż poziom wynagrodzenia ma dla emigrantów znaczenie największe, to coraz bardziej liczą się również inne czynniki. Standard życia jest ważny dla 33 proc., służba zdrowia dla 22 proc. – to wyniki badania „Migracje zarobkowe Polaków” opracowanego przez specjalistów spółki rekrutującej pracowników Work Service.
Paradoksalnie i pierwsze, i drugie wcale wbrew pozorom nie muszą być lepsze poza Polską. Choć nie każdy chce to widzieć, nad Wisłą żyje się dzisiaj lepiej niż 10 lat temu, także jeśli chodzi o odsądzaną od czci i wiary służbę zdrowia. Wbrew pozorom kolejki do lekarzy specjalistów są krótsze, a poziom ich wiedzy bywa wyższy niż medyków poza granicami kraju. Choć oczywiście i tu można widzieć szklankę do połowy pustą, a nie pełną.
Jak twierdzi prezes Work Service Tomasz Hanczarek, powrót z emigracji może ograniczyć bezrobocie wśród absolwentów szkół wyższych, która nadal w Polsce utrzymuje się na dość wysokim poziomie – sięga okresowo 25–30 proc. (w zależności od województwa). Problem w tym jednak, że w Europie jest ono na jeszcze wyższym poziomie – w Hiszpanii przekraczało w ostatnich latach 35 proc., we Włoszech sięgało 40 proc.
– Jeśli nie pomożemy im w aktywizacji i rozwoju zawodowym w Polsce, nie zrobią tego może Hiszpanie czy Włosi, ale Niemcy, Brytyjczycy czy Holendrzy na pewno. Będzie to ogromna strata dla polskiej gospodarki i państwa, które funduje edukację bezrobotnym absolwentom – alarmuje ekspert.
W tej chwili wprawdzie jedynie 5 proc. Polaków (jak wynika ze wspomnianego badania Work Service) zdecydowanie rozważa emigrację, ale chodzi też o to, by nie tylko zatrzymać liczbę wyjeżdżających, ale też ściągnąć do Polski tych, którzy pracują poza granicami. Jak oceniają specjaliści, którzy pracowali nad raportem WS, najważniejszym powodem powrotu i pozostania w Polsce po jednorazowych wojażach emigracyjnych jest przywiązanie do rodziny i przyjaciół (68 proc.). W dalszej kolejności chęci do wyjazdu studzi atrakcyjna praca w kraju (30 proc.). Badani wskazywali także na istotne powody, które nie tylko skłaniają do pozostania w Polsce, ale nawet w przypadku ewentualnych chęci do wyjazdu mogą stanowić bariery do podjęcia pracy za granicą. Są to przede wszystkim: brak znajomości języków obcych (29 proc.), brak odpowiednich kwalifikacji do pracy za granicą (11 proc.) czy przekonanie o niewielkiej szansie na znalezienie atrakcyjnej pracy (10 proc.). – Otwartość Polaków na emigrację zarobkową weryfikuje poziom kwalifikacji i kompetencji, jaki reprezentuje dany kandydat. Często otrzymujemy aplikacje do pracy za granicą od osób, które nie mogą się pochwalić nawet podstawową znajomością języka obcego. W wielu przypadkach to dyskwalifikuje kandydata, przekreślając szanse na znalezienie stabilnej pracy poza krajem – stawia sprawę jasno Krzysztof Inglot, dyrektor działu rozwoju rynków w Work Service.
Rynek beztroski i rynek obawy
Jak przekonuje prof. Mikołaj Cześnik, dyrektor Instytutu Nauk Społecznych Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, na zmianę polskiego nastawienia do emigracji i deklaratywność co do chęci jej ograniczania wpływ może mieć m.in. coraz gorsze nastawienie do imigrantów w wielu państwach Europy. Według sondażu tygodnika „Der Spiegel” z grudnia 2014 r. 65 proc. Niemców uważa, że rząd nie reaguje na niepokój obywateli związany z rosnącą liczbą przybyszów, w tym muzułmanów. Również z badań British Social Attitudes wynika, że aż 77 proc. Brytyjczyków chce wprowadzenia ograniczeń dla imigrantów, 56 proc. domaga się, by liczba ta zmniejszyła się na Wyspach w stopniu znacznym. – Dzisiaj David Cameron mówi innym językiem i innym tonem o tym, jak widzi emigrantów – w tym Polaków – na Wyspach. To zupełnie inna narracja niż w 2004 czy 2005 r., za rządów Tony’ego Blaira, który jako pierwszy polityk w Europie otworzył przed nami rynek pracy – ocenia prof. Mikołaj Cześnik.
Profesor przypomina, że konieczne jest rozróżnienie dwóch rynków pracy w Europie – tego z lat 2004–2007 i tego po 2008 r., czyli rynku imponującego wzrostu i beztroski oraz rynku kryzysu, obawy i niepewności. Pierwsze bardzo optymistyczne trzy lata, kiedy po akcesji Polski do UE w poszukiwaniu lepszej pracy rocznie wyjeżdżało ponad 300 tys. osób i Europa je wchłaniała bez problemu, zapewne przez najbliższe 10–15 lat, a może i dłużej, nie powtórzy się. Czeka nas raczej postkryzysowa sinusoida nastrojów gospodarczo-społecznych, które niczym zapis z elektrokardiogramu będą wyznaczały ograniczoną stabilność bądź narastający niepokój na rynku pracy także w państwach tak silnych jak Niemcy czy Wielka Brytania.
– Dobrze już było, teraz musi być trochę gorzej, więc przyszłość dzisiejszego pokolenia 20 plus widzę może nie w czarnych, ale z pewnością w szarych barwach. Niemal na pewno będzie to generacja, która nie rozwinie skrzydeł bardziej niż ich rodzice, którzy trafili na najlepszą prosperity od kilkudziesięciu lat – bez względu na to, czy młodzi zostaną w Polsce, czy wyjadą. Kolejna zdarzy się może wtedy, gdy nasze małe dzisiaj dzieci będą miały wnuki – ocenia prof. Mikołaj Cześnik.
Znany amerykański pisarz fantasy Jonathan Carroll w książce „ Na pastwę aniołów” pisze tak: „Życie z dala od domu przypomina unoszenie się ponad ziemią w balonie wypełnionym gorącym powietrzem. Żeglujesz ponad ludźmi i możesz pochwycić oraz rozszyfrować strzępki rozmów czy polatujące ponad ich głowami oddzielne słowa, a nawet całe frazy, ale nie pojmujesz istoty rzeczy”. Może właśnie o to chodzi – jak mówił jeden bohaterów arcypolskiego serialu „Dom”, były powstaniec warszawski Łukasz Zbożny – „My, Polacy, nie nadajemy się na emigrantów. Za bardzo jesteśmy stąd”.