Połowa wakatów to przemysł, logistyka i budownictwo. A więc sektory gospodarki, gdzie preferowani są mężczyźni, bo to ciężka praca fizyczna. Miejsca pracy są jeszcze w usługach, handlu czy hotelarstwie, i to jest szansa dla kobiet - mówi Andrzej Kubisiak, wicedyrektor ds. badań i analiz w Polskim Instytucie Ekonomicznym.

Andrzej Kubisiak, wicedyrektor ds. badań i analiz w Polskim Instytucie Ekonomicznym / nieznane
Adam Glapiński, szef NBP, powiedział ostatnio o Ukraińcach: „Tworzą dodatkowy popyt, a także dodatkową podaż pracy. Mówię to wszystkim tym, którzy obawiają się skutków ekonomicznych”. Czy to dziś nie stwierdzenie na wyrost?
Jesteśmy świadkami największego od II wojny światowej kryzysu uchodźczego w Europie. Polska jest czwartym krajem na świecie pod względem liczby uchodźców. Więcej osób napłynęło w ostatnich latach tylko do USA, Kolumbii i Turcji. Osoby przybywające do Polski z Ukrainy to ludzie doświadczeni wojną, tracący majątki swojego życia - to chyba nie jest dobry moment na kalkulowanie korzyści gospodarczych czy ekonomicznych dla naszego kraju. Jak rozumiem, wypowiedź prezesa NBP dotyczyła zwiększenia podaży pracy i liczby konsumentów. Dziś jednak nie wiemy, jak długo uchodźcy zostaną. Historia pokazuje, że większość po zakończeniu konfliktów wraca do kraju.
Ilu Ukraińców zostanie?
Według stanu na poniedziałek, 14 marca, granicę przekroczyło 1,75 mln ludzi. Szacunki mówią, że 30-40 proc. z nich jedzie dalej na Zachód, a 60-70 proc. zostaje u nas. Ale wciąż rozmawiamy w czasie wojny, gdy ona się skończy, zapewne większość będzie chciała wrócić - na Ukrainie zostali członkowie ich rodzin, majątki.
Ale na razie są w Polsce. Internet roi się od ogłoszeń, wiele Ukrainek już chce iść do pracy.
Pamiętajmy, że według ONZ około połowa uchodźców to dzieci. Druga połowa to ich matki oraz emeryci. Do momentu zapewnienia opieki instytucjonalnej czy prywatnej te matki nie są w stanie pozostawić dzieci samych. To kluczowe wyzwanie, któremu trzeba sprostać. Niezbędne wydaje się również wsparcie psychologiczne. Ci ludzie przeszli straszną drogę, by dotrzeć do Polski. Są też bariery związane ze strukturą polskiego rynku pracy. Kilka dni temu pojawiły się dane o wakatach na koniec 2021 r.
Widać, gdzie jest zapotrzebowanie na ręce do pracy?
Połowa wakatów to przemysł, logistyka i budownictwo. A więc sektory gospodarki, gdzie preferowani są mężczyźni.
Struktura uchodźców z Ukrainy to głównie kobiety i dzieci, a to raczej nie pozwoli na wypełnienie większości luk?
Miejsca pracy są jeszcze w usługach, handlu czy hotelarstwie, i to jest szansa dla kobiet. Jednak najbardziej poszukiwani są pracownicy budowlanki czy logistyki. Trend może się pogłębić, bo sporo Ukraińców zatrudnionych w tych branżach wyjechało walczyć. Ukraińska straż graniczna podaje, że do kraju wróciło ok. 130 tys. mężczyzn, nie tylko z Polski. Szacuję, że od nas 80-100 tys. osób.
A jak wygląda to terytorialnie?
Większość uchodźców trafia do dużych miast, tam jest największy potencjał na tworzenie dodatkowych miejsc pracy. Polski rynek przed wojną był bardzo rozgrzany, z najniższym bezrobociem we współczesnej historii Polski. W styczniu stopa bezrobocia wynosiła 2,8 proc. Rynek może wchłonąć jeszcze wielu pracowników. Nie odważyłbym się jednak powiedzieć, że wszyscy chętni migranci znajdą pracę. Podobnie jak byłbym ostrożny w założeniu, że wszyscy, którzy przyjadą do Polski, będą chcieli pracować.
To jakich zajęć mogą się imać ci, którzy właśnie tu przyjechali i rozglądają się nawet za dorywczą pracą?
W pierwszej kolejności to prace proste i czasowe, bo nie wiadomo, jaki jest horyzont czasowy obecności uchodźców w Polsce. Niekoniecznie będą to więc wyuczone zawody. Można byłoby tych ludzi włączać w tworzenie miejsc pracy w ośrodkach czy miejscach zajmujących się opieką nad migrantami. Potrzebujemy też ogromnego wsparcia w kwestiach edukacji i opieki nad dziećmi. Jeśli są kobiety z takim doświadczeniem, warto je w to włączyć - polska szkoła nie jest w pełni dostosowana do zintegrowania ukraińskich dzieci. Pamiętajmy, że to uchodźcy, a nie migranci ekonomiczni. Oni doświadczyli traumy, część wymaga opieki psychologicznej. Istnieje również bariera językowa. Jeśli więc dałoby się wyłowić osoby doświadczone w pracy psychologicznej w gronie obywateli Ukrainy, to byłoby to korzystne.
O jakiej łącznej liczbie uchodźców mówimy?
Każda z prognoz obarczona jest gigantycznym ryzykiem błędu, ale mówi się o 4 mln do nawet 7 mln osób, które mogą uciec. Według ONZ z Ukrainy uciekło już 2,8 mln osób, dlatego te 4 mln wydaje się dosyć konserwatywnym przewidywaniem. Możemy dobić do tej liczby w tydzień-półtora. Walki trwają wokół miast, z których możemy się spodziewać dalszych uciekinierów. Ludzie uciekają na razie do miast nieobjętych walkami, np. do Lwowa. Ale w miarę nasilenia niebezpieczeństwa pójdą w naszą stronę. Musimy się liczyć z tym, że kolejne fale to będzie też inny profil uchodźców. W pierwszej kolejności uciekały w dużej mierze osoby mające możliwości finansowe albo rodziny, znajomych w Polsce, w Niemczech czy w innych krajach Unii. Teraz pojawiają się również osoby bez zapasów finansowych, które na granicę dotarły pieszo i nie mają tu żadnych kontaktów.
A jak może wyglądać długofalowy model migracji? Są jakieś wzorce? Może prezes NBP w długim terminie ma rację, że uda się część uchodźców włączyć w naszą gospodarkę?
W tę stronę zmierza przyjęta w weekend ustawa. Uchodźcy otrzymają PESEL, dostęp do opieki zdrowotnej czy rynku pracy. Są też przygotowane odpowiednie świadczenia dla uchodźców, by zapewnić im minimalne możliwości bytowe. Uczulam jednak przed łatwym ferowaniem, że te osoby będą ratować polską demografię. Nam powinno zależeć na tym, by ten kraj się odbudował, a jego mieszkańcy mogli wrócić do swoich domów. Nie powinniśmy naprawiać naszej demografii kosztem szans rozwoju Ukrainy.
Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak