Pracodawcy, którzy mają rozsiane po kraju oddziały, sprawdzają, czy działające w nich związki obejmują swoim zasięgiem cały zakład pracy. Jeśli nie, grozi im utrata przywilejów i uprawnień
Takie działania pracodawców to wynik orzeczenia Sądu Najwyższego, w którym potwierdził, że związek zawodowy, by korzystać z uprawnień zakładowej organizacji, musi działać we wszystkich oddziałach pracodawcy (wyrok z 26 stycznia 2011 r., sygn. akt I PK 144/10).
– Pracodawcy zaczęli w końcu wykorzystywać to orzeczenie SN. Na razie jednak nie kwestionują mandatów do funkcjonowania zakładowych organizacji. Ustalenia są wykorzystywane w sporach ze zwolnionymi związkowcami – wyjaśnia Arkadiusz Sobczyk, radca prawny z kancelarii Sobczyk i Współpracownicy.
Chodzi o to, że lider związku, który nie ma statusu zakładowej organizacji, nie korzysta z ochrony przed zwolnieniem. Sąd, nawet gdy stwierdzi, że było ono nieuzasadnione, nie musi przywracać go do pracy, a jedynie przyzna odszkodowanie. Tak stało się np. w przypadku jednej z sieci handlowych posiadającej w Polsce kilkaset placówek i niewiele ponad stu związkowców.
Cisza przed burzą
– Myślę, że pracodawca może łatwo ustalić, czy związek obecny w firmie obejmuje swoją aktywnością całą strukturę zakładu, czy nie. Mogę sobie wyobrazić, że gdy dojdzie do wniosku, że tak nie jest, to odmówi realizacji uprawnień wynikających z ustawy o związkach zawodowych – mówi Monika Gładoch, ekspert Pracodawców RP. – Wówczas taka organizacja musiałaby udowodnić w sądzie swoją obecność w całym zakładzie. Na razie firmy tego nie robią. Ponadto linia orzecznicza nie jest jeszcze stała i nie wiadomo, czy SN byłby konsekwentny – dodaje.
– Jak dotychczas nie mieliśmy przypadku, by ktoś na podstawie matematycznych wyliczeń pokazujących, że np. liczba oddziałów przedsiębiorstwa jest większa niż deklarowana liczba związkowców, kwestionował legalność organizacji zakładowej – potwierdza Paweł Śmigielski, ekspert OPZZ. – Stoimy na stanowisku, że kluczowe dla uznania organizacji za zakładową jest posiadanie co najmniej 10 członków i zapis w statucie określający zakres działalności obejmujący całą firmę – dodaje.
– Na szczęście nie spotkałem się jeszcze z przypadkiem, by firma dzieliła sztucznie strukturę tylko po to, by jeden z oddziałów był pozbawiony związkowców i dzięki temu można było podważyć mandat funkcjonowania związku – zauważa Paweł Śmigielski.
Dyktatura mniejszości
Jednak zdaniem ekspertów obecny system reprezentowania przez związki całości załogi jest niedemokratyczny i kontrowersyjny.
– Zgodnie z obecnymi zasadami w zakładzie zatrudniającym np. 1500 osób związek, który zrzesza ich 10, może być reprezentatywny i decydować o kluczowych sprawach dla wszystkich zatrudnionych, np. o sposobie rozdysponowania milionowych środków z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych – uważa Arkadiusz Sobczyk.
Zgadza się z nim radca prawny Michał Jakimczyk. W swojej praktyce spotkał się z przypadkami, w których związek zawodowy zrzeszał jedynie kilkadziesiąt osób z kilkunastu tysięcy pracowników zatrudnionych w kilkuset jednostkach organizacyjnych.
– To oznacza, że siłą rzeczy związek nie funkcjonuje w całym zakładzie, a jedynie w jego nieznacznej części, i to przy założeniu, że w danej jednostce pracuje tylko jeden członek związku. W takiej sytuacji nie sposób przyznać takiemu związkowi statusu zakładowej organizacji związkowej, co słusznie zauważa w komentowanym wyroku SN. Byłoby to sprzeczne z definicją i istotą działania organizacji zakładowej, do której należy reprezentacja ogółu pracowników – mówi Michał Jakimczyk.