Od kilku lat utrzymuje się bardzo duże zapotrzebowanie na pracowników zza wschodniej granicy – zwłaszcza Ukraińców. Z najnowszych danych resortu pracy wynika, że w ubiegłym roku przedsiębiorcy zadeklarowali chęć zatrudnienia blisko 235,6 tys. pracowników ze Wschodu. W tym 217,6 tys. Ukraińców, 9,2 tys. Mołdawian, 5,2 tys. Białorusinów, 2,3 tys. Gruzinów i 1,3 tys. Rosjan.
W sumie to zaledwie o 8,1 tys. mniej niż w poprzednim roku. Spadek jest niewielki, bo pracownik ze Wschodu stał się podstawą wielu branż. Na przykład bez Ukraińców nie utrzymałyby się plantacje truskawek i malin w okolicach Płońska. Polacy, jeśli podejmują się pracy przy zbiorach owoców, wybierają pracodawców na Zachodzie (np. w Hiszpanii, gdzie zarobki są zdecydowanie większe).
Ten sam kłopot mają sadownicy. – Bez pracowników ze Wschodu mielibyśmy bardzo duże problemy. Gdyby ich nie było, nawet połowa jabłek mogłaby być niezebrana – twierdzi Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP. Nieprzypadkowo więc najwięcej ofert pracy dla cudzoziemców zgłaszają rolnicy i gospodarstwa sadownicze – w ubiegłym roku było ich 118,5 tys. Na drugim miejscu w tym rankingu znajduje się budownictwo – 29,7 tys. ofert.
Nie wszyscy cudzoziemcy zgłoszeni do urzędów pracy przyjeżdżają do naszego kraju. Część traktuje polską wizę jak furtkę, dzięki której może wyjechać na Zachód.

Wyższe pensje, większe zatrudnienie

Przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wyniosło w lutym blisko 3857 zł i było o 4 proc. wyższe niż przed rokiem – podał wczoraj GUS. Po uwzględnieniu inflacji rzeczywista siła nabywcza naszych pensji była o 3,3 proc. wyższa niż w lutym 2013 r. To dobry wynik, biorąc pod uwagę, że jeszcze w styczniu wskaźnik ten poszedł w górę o 2,7 proc.

Podwyżki w połączeniu z niewielką inflacją mają sprzyjać gospodarce. Bo gospodarstwa domowe – przynajmniej w teorii – mogą więcej konsumować i tym samym pobudzać koniunkturę. – Oczekujemy, że konsumpcja indywidualna będzie w tym roku istotnym filarem wzrostu gospodarczego – potwierdza Urszula Kryńska, ekonomistka Banku Millennium. Na pewno jednak – jak twierdzą ekonomiści – wzrosty wynagrodzeń w kolejnych miesiącach nie będą tak imponujące jak wynik marcowy. Ale i tak będzie nieźle. – W całym 2014 r. przeciętne płace mogą się zwiększyć nominalnie o 3,6 proc., a realnie o 2,5 proc. – prognozuje Tomasz Kaczor, główny ekonomista BGK.

W parze ze wzrostem pensji idzie wzrost zatrudnienia, choć ten nie jest już tak imponujący. W przedsiębiorstwach powyżej 9 osób w lutym było ono o 0,2 proc. wyższe niż przed rokiem. Ale jeszcze w styczniu nie uległo zmianie. – W ciągu miesiąca przybyło 2,1 tys. etatów, co jest niezłym wynikiem, biorąc pod uwagę, że w poprzednich dwóch latach w lutym firmy redukowały zatrudnienie – zauważa Kryńska. Można się więc spodziewać, że również w następnych miesiącach liczba etatów będzie rosła.