„Dość lekceważenia społeczeństwa”– z takim hasłem na sztandarach jeszcze we wrześniu protestowali związkowcy na ulicach Warszawy. W tym ogólnym stwierdzeniu chodziło również o wyrażenie braku zgody na wprowadzenie w firmach rozwiązań, które ułatwiają pracodawcom organizowanie pracy w okresach przestoju albo gdy borykają się z mniejszą liczbą zamówień.
W sporze na linii rząd – związki elastyczny czas pracy okazał się kością niezgody. Tyle że straszak działaczy nie zadziałał. Pracownicy, mając do wyboru a) inaczej zorganizowany czas pracy, b) brak zatrudnienia, wybierają działanie racjonalne. To, że zachowują się adekwatnie do sytuacji (bo np. w ich firmie liczba zleceń jest mocno powiązana z sezonem), potwierdzają dane zebrane przez DGP z okręgowych inspekcji pracy. W ciągu zaledwie miesiąca obowiązywania przepisów o elastycznym czasie pracy aż w 122 firmach udało się porozumieć ze związkami albo przedstawicielami pracowników co do wprowadzenia wydłużonego 12-miesięcznego okresu rozliczeniowego. Jedni powiedzą, że to mało na tysiące przedsiębiorstw. Ja należę do drugiej grupy. Przepisy obowiązują krótko, ale już widać, że nie są one tylko zapisami wirtualnymi. Zaczynają funkcjonować w realnej przestrzeni, czy to się działaczom podoba, czy nie. Co nie oznacza, że przepisów nie można zmieniać i poprawiać. Można, tylko pytanie, gdzie o tym rozmawiać? Przecież dialog w komisji trójstronnej został zawieszony, bo taką decyzję podjęli przedstawiciele centrali związkowych. Co prawda część już zaczyna wysyłać sygnały, że mogłyby bojkot zakończyć. Jest jednak małe ale. Chcą robić to na własnych warunkach. I wracamy do punktu wyjścia – gdzie ten dialog?