Żołnierze z konwentu, działającego w armii na wzór związku zawodowego, nie chcą słyszeć, aby wojskowi rodzice mieli prawo do urlopu w czasie choroby dziecka. Ich zdaniem o udzieleniu przerwy od służby w takim przypadku nadal powinien decydować dowódca. Najlepiej gdyby to pracujący poza armią współmałżonek zostawał z dzieckiem (kogo by tam obchodziły problemy cywilnych pracodawców z takimi nieobecnościami). A wojskowi, w tym kobiety, niech biegają po poligonie, martwiąc się, czy z ich dzieckiem jest wszystko w porządku.
Przedstawiciele żołnierzy chcą zachować odrębność wojskowych przywilejów od tych przysługujących cywilom. Zależy im na oddzielnym systemie emerytalnym, wojskowych szpitalach czy dodatkowych świadczeniach. Dlatego pilnują, aby ich uprawnienia, nawet w tak szczegółowej kwestii jak opieka nad dzieckiem, różniły się od tych przysługujących rodzicom w cywilu. Aby nikt nie pomyślał, że także inne ich przywileje można zrównać z tymi, które należą się zwykłym pracownikom. Każda argumentacja jest dobra, nawet ta, że kobieta żołnierz ma być twarda jak mężczyzna.
Z drugiej strony sami dowódcy nie starają się stwarzać pozorów, że służba w wojsku to nie jest zwykła praca. W większości jednostek po godzinie 15:30 trudno spotkać żołnierza. Ci często biegną do innej pracy, a dowódca nie wzywa ich na apel o godzinie 20.
Twierdzenia, że żołnierskich praw trzeba pilnować za wszelką cenę, są przesadzone. Dowódcy powinni zrozumieć, że rodzice korzystają z wolnego na chore dziecko, bo zmusza ich do tego sytuacja, a opieka nad potomkiem jest często trudniejsza od służby w wojsku.