Na jesieni ma się odbyć strajk generalny. To wiedzą prawie wszyscy, bo związkowe centrale połączyły siły, zerwały rozmowy z rządem i szykują się na starcie. Większość zatrudnionych wie, że poszło o zmiany w kodeksie pracy. I na tym wiedza opinii publicznej się kończy. O tym, jakie zmiany mają wejść w życie, kto na nich zyska lub straci i co konkretnie oznaczają dla zatrudnionych, wiedzą już tylko nieliczni. A przecież to przepisy, które umożliwiają np. zlecanie pracy w dodatkowym dniu tygodnia w okresie, gdy takie zapotrzebowanie ma firma. Potem pracownik ma dostać w zamian czas wolny.
Gdy związkowcy krzyczą: odbiorą nam dodatki za nadgodziny, trudno nie poczuć pracowniczej solidarności. Mam przecież pracować osiem godzin na dobę, 40 w tygodniu i basta. Gwarantuje mi to wywalczone jeszcze w poprzednim wieku prawo pracy. Niech się firma cieszy, że nie działa we Francji z jej 35-godzinnym tygodniem pracy.

Dziennik Gazeta Prawna poleca książkę „Wynagrodzenia w praktyce”

Trudno jednak nie zadać pytania: kto dziś może przyjść do pracy na osiem godzin? Na pewno górnik w kopalni (choć i oni po godzinach pracują na zleceniu, bo jak wszyscy chcą dorobić), urzędnik czy nauczyciel (który po pracy ma czas na korepetycje). Większość Polaków jest już jednak zatrudniona w usługach, a w tym sektorze praca jest albo elastyczna, albo nie ma jej wcale. Jest też cała grupa osób, nazwijmy ich specjalistami, którzy wykonują pracę w nienormowanym czasie. Zresztą w e-świecie coraz trudniej będzie rozstrzygnąć, kto, kiedy i gdzie pracuje.
Czy więc starcie o pracę od 7.00 do 15.00 nie przypomina walki z wiatrakami? Czy związkowcy, a razem z nimi my, zatrudnieni, nie obrażamy się na rzeczywistość? Czy to nie wojna o złudzenia?
O tym przekonamy się w przyszłości. Dzisiejsze zmiany w kodeksie pracy to jednak ważny test zarówno dla pracodawców, jak i zatrudnionych. Najbliższe lata pokażą, czy ci pierwsi nie będą tak planować pracy, że nawet przez kilka miesięcy z rzędu zatrudnieni będą wykonywać obowiązki dłużej niż 40 godz. w tygodniu.
Test uczciwości przejdą jednak także pracownicy. Firmy przekonają się, czy nie będą oni wykorzystywać elastycznego zatrudnienia do własnych potrzeb. Wystarczy np., że po okresie pracy w wydłużonym wymiarze, w drugiej części długiego okresu rozliczeniowego zatrudnieni wykorzystają zwolnienia lekarskie. Pracodawca nie będzie miał kiedy udzielić im czasu wolnego w zamian za wcześniejsze ponadwymiarowe świadczenie obowiązków. I na koniec długiego okresu rozliczeniowego przyjdzie mu zapłacić ogromne dodatki za godziny nadliczbowe.
Od wyników tego sprawdzianu będzie zależeć to, czy możliwe są inne, gruntowne zmiany w kodeksie pracy. A więc w praktyce warunki zatrudnienia wszystkich pracowników.