Eksperci Fundacji FOR zatrudnionych przez państwo dzielą na trzy grupy. W pierwszej są osoby świadczące usługi publiczne, na które państwo ma wyłączność, w których trudno o konkurencję (m.in. wojsko,
policja, sądownictwo, a także administracja rządowa i samorządowa). W drugiej świadczący usługi, których dominującym dostawcą jest państwo, jednak może je także dostarczać sektor prywatny (przede wszystkim służba zdrowia i edukacja). Do trzeciej zaliczane są osoby pracujące w pozostałych przedsiębiorstwach publicznych, które przynajmniej teoretycznie działają w warunkach rynkowych, konkurując na równych zasadach z przedsiębiorstwami prywatnymi.
Zatrudnia państwo
Liczby mają jednak to do siebie, że nie pokazują wszystkich niuansów. Średnia arytmetyczna bywa często bardzo myląca. Mówiąc obrazowo: jeśli mam sześć jabłek, a mój kolega nie ma żadnego, to średnio mamy po trzy owoce. Ale czy to znaczy, że obydwaj się najemy?
Zerkając na powyższe dane, wiemy, że średnio w sektorze publicznym pracuje wspomniane 21,6 proc. ludzi. Jednak nie dowiemy się z nich, że np. w województwach śląskim i zachodniopomorskim odsetek ten sięga ponad 27 proc., a w warmińsko-mazurskim prawie 26 proc. Tam uzależnienie
gospodarki od państwa jest zdecydowanie wyższe niż w Mazowieckiem czy Małopolskiem.
Niestety podobnych danych żadna instytucja nie gromadzi dla poszczególnych powiatów. Pytaliśmy w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji i w samym
GUS.
Można zaryzykować tezę, że są w Polsce powiaty, gdzie państwo zatrudnia 40 proc. ludzi. W 2011 r. dokładne zestawienie dla Piotrkowa Trybunalskiego przygotował „Tydzień Trybunalski”. Największym pracodawcą jest tam miasto. Ale warto sobie uświadomić, jak zróżnicowana jest siatka stanowisk, która znajduje się w rękach włodarzy Piotrkowa (a na tle innych miast i miasteczek nie są oni żadnym wyjątkiem). Jak pisali lokalni dziennikarze, w urzędzie miasta, placówkach oświatowych, Miejskim Ośrodku Kultury, Ośrodku Sportu i Rekreacji, Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie, Miejskiej Bibliotece Publicznej, Miejskim Zakładzie Komunikacji i innych spółkach, których miasto jest właścicielem, pracowało ponad 3 tys. osób. Do tego instytucje państwowe: prokuratura (168 zatrudnionych), policja (405), straż pożarna (117), sąd (335), urząd skarbowy (162), oddział Narodowego Funduszu Zdrowia, urząd wojewódzki, wojewódzki urząd statystyczny (60), Zakład Ubezpieczeń Społecznych (118). W Piotrkowie jest również Starostwo Powiatowe (161 osób), Powiatowy Urząd Pracy (87) i dwa szpitale, które zatrudniają ponad 1,3 tys. ludzi. Łącznie w sektorze publicznym w 2009 r. zatrudnionych było 8447 osób. W tym samym czasie w sektorze prywatnym pracowało niecałe 16 tys. ludzi. Państwo zatrudniało w tym wypadku więcej niż co trzeciego pracownika.
Do myślenia daje także sytuacja w Szydłowcu (woj. mazowieckie), powiecie, w którym stopa bezrobocia należy do najwyższych w Polsce i pod koniec listopada 2012 r. wynosiła prawie 37 proc. (dla porównania w Warszawie jest to nieco ponad 4 proc.). Jak poinformował nas Powiatowy Urząd Pracy, w 2011 r. zgłoszono 790 ofert pracy (464 w sektorze prywatnym i 326 w sektorze publicznym). W ubiegłym roku ofert przybyło, ale znacząco tylko w tym drugim sektorze (odpowiednio 472 i 433). Mówiąc wprost: praktycznie połowa zeszłorocznych ofert pracy w powiecie szydłowieckim była z sektora publicznego. Nowych pracowników zatrudniły m.in. Zarząd Dróg Powiatowych, wodociągi i kanalizacja w Szydłowcu, Szydłowieckie Centrum Kultury „Zamek”, urzędy gminy w Mirowie i Jastrzębiu i urząd skarbowy w Radomiu.
– Są miasteczka, gdzie państwo jest głównym pracodawcą, a mit stabilnego miejsca pracy jest dalej podtrzymywany – komentuje Dominika Staniewicz, ekspert ds. rynku pracy Business Centre Club. – Między innymi o to toczyła się ostatnia batalia dotycząca likwidacji sądów. Zwykli urzędnicy po prostu bali się utraty pracy. A dziś posady, na których pensja jest wypłacana regularnie i na czas, a ryzyko zwolnienia jest stosunkowo niewielkie, są bardzo cenione.
Atrakcyjny etat
Jej słowa potwierdzają badania zrobione na zlecenie Polskiej Agencji Rozwoju Przemysłu. Respondentów pytano m.in. o to, jaki rodzaj zatrudnienia wybraliby w pierwszej kolejności. Średnio co trzeci badany preferował zatrudnienie w firmie bądź instytucji państwowej (38,8 proc.). Drugim najczęściej wskazywanym rodzajem aktywności zawodowej była praca na własny rachunek (36,8 proc.). Co ciekawe, prawie połowę mniej wskazań uzyskało zatrudnienie w firmie prywatnej (18,7 proc.). Oznacza to, że wśród Polaków (były to osoby w wieku 18–49 lat) firmy państwowe są nadal bardzo atrakcyjnym pracodawcą.
Właściwie nie ma się co dziwić. W wielu krajach pracując na państwowym, zarabia się więcej niż u prywatnych przedsiębiorców. Nawet uwzględniając to, że pracownicy publiczni są lepiej wykształceni, różnice w wypłatach są nieadekwatnie duże. Przytaczane przez FOR badania Europejskiego Banku Centralnego pokazują, że w przypadku pracowników sfery budżetowej, już po uwzględnieniu różnic w wykształceniu, zarobki w sektorze publicznym w Hiszpanii czy Portugalii są o 40–70 proc. wyższe niż w sektorze prywatnym. W Austrii, we Francji czy w Niemczech różnica ta wynosi ok. 20–25 proc. W Polsce w 2011 r. przeciętne wynagrodzenie brutto w sektorze publicznym (nie uwzględniając różnic w poziomie wykształcenia) było o ok. 30 proc. wyższe niż w sektorze prywatnym.
– Na ten problem warto spojrzeć z dwóch stron – proponuje Piotr Rogowiecki z organizacji Pracodawcy RP. – Oczywiście są powiaty, w których tak naprawdę urzędy, jednostki samorządowe czy np. służby to jedyni znaczący pracodawcy. Gdyby ich zabrakło, sytuacja na lokalnym rynku pracy byłaby zdecydowanie gorsza. Ale z drugiej strony, kiedy się rozmawia np. o zmianach deregulacyjnych, to słychać ze strony urzędników głosy, że gdy będą mieli więcej pracy, to sobie nie poradzą. A przedsiębiorcy są w innej sytuacji. Oni muszą sobie poradzić, bo inaczej zbankrutują. Tu nie ma miejsca na wymówki.
O tym, że stworzenie miejsca pracy przez państwo jest bardziej kosztowne, niż gdy robią to prywatni przedsiębiorcy, ekonomiści mówią od lat. Ale w tym miejscu warto przypomnieć wyliczenia Fundacji Republikańskiej: roczny koszt utrzymania jednego urzędnika (wliczając w to jego pensję, miejsce pracy i koszty pośrednie) wyniósł w 2011 r. 137 tys. zł.
Wróćmy do liczb. W Polsce jest prawie 2,5 tys. urzędów gmin, prawie 400 starostw powiatowych i liczące tysiące pracowników urzędy wojewódzkie i marszałkowskie. Co zrobić, by nieco zracjonalizować politykę zatrudniania w regionalnych urzędach? – Im więcej osób pracuje na PKB, tym więcej osób zarabia i więcej jest do podziału. Dlatego w dobrze pojętym interesie narodowym jest, by jak najwięcej osób pracowało w sektorze przedsiębiorstw. Ale etatów państwowych na pewno nie warto ciąć na oślep, zgodnie z hasłem „zwolnimy 10 proc. urzędników w każdym departamencie”. W praktyce w jednym miejscu trzeba zwolnić 2 proc. pracowników, w innym 20 proc. By podejmować takie decyzje, trzeba przede wszystkim przeprowadzić audyt urzędników. Określić, gdzie i ile osób potrzeba, by administracja działała najbardziej efektywnie. Niestety dotychczas nikt tego nie zrobił – odpowiada Rogowiecki.
Jednak takie rozwiązanie zapewne jeszcze przez lata nie zostanie wdrożone, ponieważ nie leży w interesie polityków. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że byłby to z ich strony strzał w stopę. W trudnych czasach możliwość zapewnienia komuś pracy jest na wagę złota, a poparcie w kampaniach wyborczych jest spłacane w różnych formach.
Liczby zaskakują
Dlatego z tym większym szacunkiem należy podejść do ostatniego pomysłu ministra Boniego, który m.in. chce połączyć działy administracji poszczególnych urzędów terenowych i dzięki temu zredukować liczbę etatów o ok. 1,5 tys. Pytanie, czy mu się to uda, pozostaje otwarte.
Oprócz samych urzędów w gestii politycznych grup są także stanowiska w najróżniejszych miejskich czy gminnych spółkach, zakładach i agencjach. Spójrzmy np. na Koszalin i jego spółki prawa handlowego, których jest dwanaście. Są to m.in. Miejska Energetyka Cieplna Spółka z o.o., która zatrudnia 187 pracowników, Miejski Zakład Komunikacji Spółka z o.o. – 210, Koszalińskie Towarzystwo Budownictwa Społecznego Spółka z o.o. – 18. Koszalińska Agencja Rozwoju Regionalnego SA w Koszalinie ma 13 etatów, a Pomorska Agencja Rozwoju Regionalnego SA w Słupsku to kolejnych 29 pracowników. Tyle samo ma Telewizja Kablowa Koszalin Spółka z o.o. Na jej stronie internetowej możemy obejrzeć m.in. materiał o tym, jak powstaje nowa obwodnica czy filharmonia, lub zobaczyć uroczyste strzelanie goli na właśnie otwartym boisku piłkarskim. W jakim celu miasto jest właścicielem takiej spółki?
Nikt nie ma pełnych informacji na temat tego, ile osób jest zatrudnianych w takich podmiotach. FOR ruszyło właśnie z programem „Monitoring własności i zatrudnienia w samorządach”. – Docelowo planujemy przebadanie wszystkich samorządów w Polsce w zakresie posiadanego przez nie majątku oraz zatrudnienia – mówi odpowiedzialny za projekt Marek Tatała. Być może wkrótce wszyscy będziemy przecierać oczy ze zdumienia. Bo jak wiadomo, liczby nie kłamią. Za to czasem bardzo zaskakują.