Freelancerzy, przedstawiciele wolnych zawodów, samozatrudnieni i pracujący na umowach cywilnoprawnych. Wszystkich ich łączy jedno: choć pracują, nie obowiązuje ich kodeks pracy.
ikona lupy />
Co więcej, według przepisów kodeksu osoby te nie są pracownikami, bo ten status jest zarezerwowany dla zatrudnionych na umowę o pracę. Teoretycznie ci niepracownicy mają masę przywilejów: okresy wypowiedzenia, ochronę przed zwolnieniem, dodatki za nadgodziny i gwarantowany dobowy odpoczynek. W praktyce jednak, jeśli zależy im na tym, aby nie utracić zatrudnienia, często godzą się na gorsze warunki. Na kodeks pracy powołują się zazwyczaj, gdy firma chce ich zwolnić lub już po wypowiedzeniu, przed sądem pracy. Dla nich coraz częściej prawo pracy jest tylko zbiorem pobożnych życzeń.
Nie oznacza to jednak, że kodeks jest niepotrzebny, bo prawo musi chronić słabszą stronę stosunku pracy, czyli pracowników. Problem w tym, że jest po prostu zły. W dobie globalizacji, internetu, automatyzacji pracy i konieczności ciągłego podwyższania kwalifikacji polskie przepisy dotyczące zatrudnienia usadowione są wciąż na XIX-wiecznych podstawach. Ich twórcy nie dostrzegają, że klasa robotnicza zmienia się w klasę specjalistów, większość pracowników jest dziś zatrudnionych w usługach, a nie zakładach pracy, i nie pracuje na zmiany lub w brygadach, lecz zatrudniana jest do wykonania konkretnych zadań.
Na to kodeksowe zacofanie wpływ ma przede wszystkim brak jakichkolwiek gruntownych zmian tych przepisów w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Nie jest to wyłącznie wina kolejnych rządów: fikcję przywilejów zagwarantowanych w kodeksie pracy chcą utrzymywać związki zawodowe, fikcję ich obowiązywania – pracodawcy. I tak wykształcił się status quo: lepiej nie zmieniajmy kodeksu pracy, żeby sobie nie zaszkodzić.

Jeśli im się uda, może być to pierwszy krok ku temu, by wreszcie przestał być fikcją.

Nie dziwi więc, że od prawie trzech lat rząd i partnerzy społeczni próbują bez sukcesu zmienić przepisy o czasie – najbardziej skomplikowane, a często absurdalne i z innej epoki. Bo czas pracy do swoich potrzeb mogą łatwiej dostosować rolnicy niż właściciele firmy usługowej, a prawo do wolnej soboty jest lepiej chronione od wolnej niedzieli.
W ubiegłym tygodniu rząd zaproponował partnerom społecznym propozycje zmian w tej sprawie, które mają doprowadzić do tego, że sami pracodawcy i pracownicy, a nie przepisy, będą ustalać godziny początku i końca pracy. To dla wszystkich stron prawdziwy sprawdzian. Jeśli znów nie będą w stanie porozumieć się co do zmian, kodeks pracy będzie jeszcze bardziej oderwany od rzeczywistych potrzeb pracodawców i firm.