Podczas panelu zorganizowanego w zeszłym tygodniu przez Towarzystwo Ekonomistów Polskich zwrócono uwagę, że właściwe pytanie nie powinno dotyczyć tego, jak deregulować skutecznie, ale jak robić to w sposób efektywny.
Trudno nie przyznać racji w tej kwestii. Rzeczywiście udaje nam się co jakiś czas przeprowadzić w sposób skuteczny pewne zmiany deregulacyjne, ale nie zawsze skutki są zgodne z zamierzonymi. Dlatego w dyskusji na temat efektywnej deregulacji należy odpowiedzieć na następujące pytania: jak przeprowadzać deregulację w sposób systemowy, jak mierzyć skuteczność zmian, jak przełamać opór zarówno urzędników, jak i poszczególnych grup interesu. Podejmowane przez ministra Gowina próby deregulacji w zakresie zamkniętych zawodów są bez wątpienia godne poparcia.
Niemniej, dopóki zmiany te nie zostaną przeprowadzone, nie można mówić o jakimkolwiek sukcesie. Co więcej na etapie prac przygotowawczych pojawiają się już długie, kilkunastostronicowe zmiany w całej masie ustaw... wprowadzające nowe regulacje. Odpowiedź Ministerstwa Sprawiedliwości, że zapisy te znajdują się w domenie pozostałych ministerstw, nie napawa optymizmem. Stąd właśnie obawa, że ostateczny efekt tej deregulacji może w sumie oznaczać zwiększenie ogólnego zakresu regulacji w państwie. I to wbrew intencjom autorów! W zakresie regulowania prawa gospodarczego ciekawe doświadczenia ma Wielka Brytania. Jedną z najważniejszych zasad przyświecających temu procesowi, o której mówił na naszym panelu ambasador Wielkiej Brytanii, jest zasada one in one out. Czyli w zamian za wprowadzenie nowej regulacji trzeba zlikwidować inną, w taki sposób, aby koszty regulacji po zmianie były nie wyższe niż przed nią. Nie chodzi tu jednak o mechaniczną wymianę przepisów, lecz o spojrzenie z perspektywy kosztów całej gospodarki. Tego typu zasada powoduje też, że nowe regulacje wprowadzane są raczej w ostateczności, a nie z marszu. Innym interesującym rozwiązaniem jest zasada przeglądu regulacji co pięć lat, co wymusza proces oceny i możliwość naturalnego jej zniesienia. Kolejne rozwiązanie to trzyletnie moratorium na nowe regulacje dla małych przedsiębiorstw.

Nie chodzi o to, żeby uwalniać skutecznie, tylko efektywnie. Tak, żeby zlikwidowanego przepisu nie zastąpić całym pakietem innych

Chodzi bowiem o to, aby nie zaskakiwać mikroprzedsiębiorców, dla których koszty nowych przepisów są zwykle znacznie większe niż dla dużych przedsiębiorstw. Stąd pomysł na trzyletnie vacatio legis i czas na dostosowanie. I na koniec rozwiązanie, które może zabrzmi jak pogwałcenie podziału władzy – możliwość zgłaszania uwag do wszelkich propozycji legislacyjnych poprzez internet, gdzie cały proces przygotowania prawa podlega osądowi już nie tylko ekspertów sejmowych, ale całego społeczeństwa. Wspomniane powyżej rozwiązania brytyjskie są jak najbardziej do zastosowania w Polsce, pomimo innego systemu prawnego. Kazualistyczny system prawa znacznie lepiej sprawdza się w szybko zmieniającej się rzeczywistości gospodarczej. Ale również w ramach kontynentalnego systemu stanowienia prawa możliwe są rozwiązania znacznie proces ten upraszczające. Dzisiaj świadomość przeregulowania gospodarki w Polsce nie jest mała. O tym świadczyć może m.in. wstępna akceptacja dla proponowanych przez ministra Gowina zmian w zakresie zamkniętych zawodów.
Tyle że świadomość ogólna jak na razie nie zdołała się przebić przez głosowania sejmowe. Zapewne dlatego, że większość parlamentarzystów nigdy nie miała do czynienia z realną gospodarką i nabierają się na argumenty broniących status quo. Argumenty, jak niebezpieczne jest deregulowanie gospodarki, słyszałem pod koniec lat 90. pracując w Ministerstwie Finansów. Że się nie da, że grozi kontrabanda, że utracona zostanie jakakolwiek kontrola nad procesem gospodarczym. Na szczęście od tego czasu trochę się zmieniło, dziś już nie ma tak daleko idących błędów urzędników, jak słynne sprawy Kluski czy firmy JTT. Można w końcu uzyskać interpretacje od ministra finansów, a firmę da się założyć przez internet. Ale to wciąż kropla w morzu globalnej konkurencji. Dziś odbywa się globalna walka na konkurencyjność gospodarek. Nie będziemy wiecznie konkurencyjni niższymi płacami i chyba też nie o to nam chodzi. Stąd potrzeba głębokiej, systemowej deregulacji polskiej gospodarki, na którą wciąż czekamy. Aby przełamać opór urzędników do zasadniczej zmiany myślenia deregulacyjnego, niezbędny jest silny sygnał z góry, od premiera. Musi bowiem powstać przekonanie, że jest to proces nieodwracalny i priorytetowy. Mam nadzieję, że w końcu kiedyś nastąpi.