Wtorkowa rozprawa przed Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu była pierwszą okazją do publicznego przedstawienia argumentów w sprawie, którą Parlamentowi Europejskiemu i Radzie UE wytoczyły Polska i Węgry. To właśnie te dwie instytucje jako unijni prawodawcy przyjęły w 2018 r. dyrektywę o pracownikach delegowanych, którą polskie firmy uznają za bardzo szkodliwą dla ich interesów.
W związku z tym, że po stronie PE i Rady UE opowiedziały się jeszcze Niemcy, Francja, Holandia i Szwecja, a także Komisja Europejska same wystąpienia otwierające i odpowiedzi na pytania pisemne Trybunału Sprawiedliwości trwały trzy godziny.
Występująca w imieniu Polski Dorota Lutostańska z MSZ podkreślała, że zaskarżone przez Warszawę przepisy prowadzą do podziału wspólnego rynku UE, ograniczają swobodę konkurencji i pogłębiają podziały między państwami członkowskimi.
Główny zarzut Polski dotyczy ograniczenia swobody świadczenia usług. Nowe przepisy dają możliwość delegowania do 12 miesięcy (z możliwością przedłużenia o dodatkowe pół roku); wymagają też, by pracownik delegowany otrzymywał nie tylko pensję minimalną kraju przyjmującego ale też wszystkie inne dodatki socjalne, jakie przewidziano w danym sektorze w kraju przyjmującym.
Lutostańska podkreślała, że dyrektywa nie wprowadza przepisów, prowadzących do poprawy przepływu usług, wprowadza natomiast dodatkowe utrudnienia i regulacje dla tego sektora. Przedstawicielka MSZ krytykowała też nadużywanie w kontekście delegowania pojęcia "dumping socjalny". Jak argumentowała nikt nie mówi, że dumpingiem socjalnym, czy nieuczciwą konkurencją jest wytwarzanie i sprzedawanie towarów w oparciu o niższe koszty pracy, a taki zarzut pojawia się przy usługach.
"Pojęcie dumpingu socjalnego nie może być stosowane względem usługodawcy, korzystającego z możliwości oferowanych przez rynek wewnętrzny" - zaznaczyła polska prawniczka, zwracając uwagę, że zarzutu takiego nie można stawiać firmom, wypłacającym wynagrodzenie minimalne państw przyjmujących pracowników. Polska kwestionowała też podstawę prawną dyrektywy, podkreślając, że nie ma zastosowania do usług transportowych.
Przedstawiciela węgierskiego rządu Melinda Tatrai podkreślała, że oryginalna dyrektywa o delegowaniu z 1996 r. uwzględniała delikatną równowagę pomiędzy ochroną pracowników z jednej strony, a swobodą świadczenia usług z drugiej strony. Jak argumentowała nowa dyrektywa służy przede wszystkim wzmocnieniu ochrony i praw pracowników, co w praktyce przekłada się na ograniczenie świadczenia usług. "Prawdziwym politycznym celem (tych przepisów - PAP) było pozbycie się pracowników delegowanych z rynków krajów, gdzie pensje są wyższe" - przekonywała Węgierka.
Jej zdaniem trudno także mówić o dumpingu socjalnym, skoro delegowanie dotyczy niespełna 1 proc. pracowników w UE. Według wyliczeń KE chodzi o 1,8 mln osób, z czego około 600 tys. jest delegowanych z krajów o niższych pensjach, do państw o wyższych pensjach.
Z argumentami Polski i Węgier nie zgodzili się przedstawiciele KE, PE, Rady UE oraz krajów członkowskich, które wspierały unijne instytucje. Andreas Tamas z Parlamentu Europejskiego przekonywał, że przepisy służą tak naprawdę swobodzie świadczenia usług, bo regulacje, do których muszą się stosować firmy, stają się jasne i przewidywalne.
Jak zaznaczył to nie unijny ustawodawca stworzył możliwość ograniczania swobody świadczenia usług, aby zwiększać ochronę pracowników. Wynika to - mówił - z orzecznictwa oraz traktatów i robiono to już w przeszłości. Tamas zwracał też uwagę, że w żadnym miejscu w dyrektywie nie pojawia się pojęcie "dumpingu socjalnego", o którym mówiły przedstawicielki Polski i Węgier.
Również przedstawicielka Rady UE Alicja Sikora-Kaleda wskazywała, że dyrektywa nie tylko zapewnia podtrzymanie swobody świadczenia usług, ale nawet ją ułatwia. Przyznała, że nowe przepisy w nieunikniony sposób zmieniają równowagę pomiędzy ochroną pracowników i ułatwianiem wolnej konkurencji, ale nie wprowadzają różnego traktowania usługodawców zagranicznych i krajowych.
Kolejnym krokiem w sprawie będzie wydanie opinii rzecznika generalnego TSUE, co ma się stać 26 maja. Dopiero później zapadnie wyrok w tej sprawie.