W nowej Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób, która zacznie obowiązywać od 2022 r., znajdzie się wypalenie zawodowe. Nie oznacza to jednak, że już za dwa lata będziemy mogli wziąć na nie zwolnienie lekarskie. Ale jak zauważają eksperci, taki dzień w końcu nadejdzie, a wraz z nim pojawią się problemy z wyłapaniem symulantów, których już dziś nie brakuje

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podała ostatnio, że postanowiła wpisać wypalenie zawodowe (ang. burn-out) do Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób (ICD), uznając je za syndrom zawodowy związany z bezrobociem i zatrudnieniem. W ślad za tą informacją w niektórych mediach pojawiła się następna, sugerująca, że już w 2022 r. będziemy mogli iść do lekarza i dostać od niego zwolnienie ze względu na wypalenie zawodowe. Niestety, o ile pierwsza informacja jest prawdziwa, druga już nie. Bo choć burn-out znajdzie się w nowej, 11 wersji ICD (która wejdzie w życie w 2022 r.) – w rozdziale pt. „Czynniki wpływające na stan zdrowia lub kontakt ze służbą zdrowia” – to nie zostało ono sklasyfikowane jako stan medyczny. Mówiąc prościej – syndrom wypalenia zawodowego nie został uznany za jednostkę chorobową, lecz czynnik mogący potencjalnie mieć wpływ na nasz stan zdrowotny i w efekcie zmusić nas do pójścia do lekarza. Przy czym zdaniem ekspertów to pierwszy krok do tego, żeby w przyszłości wypalenie zawodowe znalazło się na liście chorób, a tym samym mogło się stać podstawą do wystawiania zwolnienia chorobowego (patrz m.in. opinia adwokata Krzysztofa Gąsiora). Co na to pracodawcy? Z jednej strony pracodawcy doceniają, że problem został dostrzeżony, z drugiej obawiają się, że ewentualne uznanie syndromu wypalenia zawodowego za chorobę stanie się pretekstem do kolejnych nadużyć. A już dzisiaj, jak wskazuje Mikołaj Zając, prezes Conperio, firmy zajmującej się doradztwem i audytem w sektorze pracowniczej absencji chorobowej, 30 proc. pracowników przebywających na zwolnieniu to symulanci.

Kłopot jednej czwartej pracowników