W ciągu roku liczba spraw dotyczących wypowiedzeń umów o pracę zmniejszyła się aż o jedną czwartą. Zatrudnieni rzadziej skarżą też dyscyplinarki.
W ciągu roku liczba spraw dotyczących wypowiedzeń umów o pracę zmniejszyła się aż o jedną czwartą. Zatrudnieni rzadziej skarżą też dyscyplinarki.
Spadek widoczny w statystykach jest gwałtowny. W ubiegłym roku do sądów rejonowych wpłynęło 6,1 tys. spraw dotyczących wypowiedzenia umowy o pracę, czyli o 26 proc. mniej niż w 2016 r. i aż o 57 proc. mniej niż w 2012 r. (14,1 tys.). Nieco wolniej spada liczba zaskarżonych dyscyplinarek (o 7 proc. w 2017 r. i 1/3 w ciągu ostatnich pięciu lat). To informacja korzystna dla zatrudniających, bo rzadziej muszą liczyć się np. z koniecznością wypłaty odszkodowania lub przywrócenia do pracy (w razie gdy sąd uzna, że zakończenie zatrudnienia było bezprawne lub nieuzasadnione).
– Najistotniejszą przyczyną takiej tendencji jest sytuacja na rynku pracy. W okresie koniunktury pracodawcy rzadziej decydują się na zwolnienia, a pracownicy – na ich ewentualne zaskarżenie. Bo wiedzą, że łatwo znajdą nowy etat – tłumaczy Sławomir Paruch, radca prawny i partner w kancelarii Raczkowski Paruch.
W ostatnim kwartale 2017 r. pracowało rekordowe 16,4 mln osób, w tym 9,7 mln na podstawie umów na czas nieokreślony. 381 tys. etatów było nieobsadzonych, a stopa bezrobocia wyniosła 6,6 proc. (na koniec grudnia).
– W takich warunkach firmy rzadziej podejmują decyzję o zwolnieniach, bo wiedzą, że trudniej będzie im znaleźć na rynku nowych pracowników. Wcześniej, przy wyższym poziomie bezrobocia, nie miały takiego problemu – zauważa Paweł Korus, radca prawny i partner w kancelarii Sobczyk i Współpracownicy.
/>
Zdaniem ekspertów także zwalniani rzadziej decydują się na odwołania do sądu, bo nie obawiają się trudności ze znalezieniem nowego etatu. W tym przypadku znaczenie mogło mieć także wydłużenie okresu na odwołanie się od zwolnienia – z 7 dni do 21 dni w przypadku wypowiedzeń i z 14 do 21 dni w razie dyscyplinarki (zmiana obowiązuje od 1 stycznia 2017 r.).
– W ciągu tych trzech tygodni pracownik może otrzymać już kilka ofert nowej pracy. Po zmianie przepisów mniej osób decyduje się więc zapewne na zaskarżenie zwolnienia na wszelki wypadek, tzn. w obawie o to, że nie znajdą zatrudnienia – wskazuje mec. Paruch.
Istotne znaczenie w podejmowaniu decyzji o odwołaniu się do sądu może mieć też czynnik ekonomiczny. Pracownik zdaje sobie sprawę z wysiłku i kosztów, jakie wiążą się z prowadzeniem postępowania sądowego (m.in. konieczność stawiania się na rozprawach, koszt dojazdu i skorzystania z usług prawnika). Tymczasem ewentualna rekompensata jest niepewna, a co gorsze – niewysoka.
Zatrudnieni na umowach stałych lub zwolnieni w trybie dyscyplinarnym mogą co prawda domagać się przywrócenia do pracy, ale sądy coraz rzadziej je orzekają. Częściej zasądzają odszkodowania, a te są niskie – wynoszą maksymalnie trzy pensje. Na dodatek na wyrok trzeba długo czekać (w większych miastach nawet kilka lat). W 2016 r. średni czas trwania postępowania z zakresu prawa pracy trwał 9,4 miesiąca (w sądach rejonowych; w okręgowych było to 13,3 miesiąca). W porównaniu do 2015 r. okres ten wydłużył się aż o miesiąc, a w stosunku do 2012 r. – o trzy miesiące. Rekordziści czekają na wyrok ponad osiem lat – w 2016 r. było 95 takich spraw.
– Pracownik musi uzbroić się w cierpliwość. A na koniec i tak okazuje się, że dostanie niskie odszkodowanie, bo wydłużające się postępowanie zmniejsza szanse na przywrócenie do pracy – tłumaczy Sławomir Paruch. I podkreśla, że k.p. przewiduje niską rekompensatę za bezprawne lub nieuzasadnione zwolnienie, bo zasadą miało być to, że wyrok (przesądzający o bezskuteczności zwolnienia, przywróceniu do pracy lub odszkodowaniu) zostanie wydany szybko.
– Na dodatek w związku z ostatnimi zmianami w sądownictwie spadło zaufanie do niego z zupełnie odmiennych powodów. Dla jednych osób jest ono skupiskiem funkcjonariuszy z PRL-owskim rodowodem, a dla innych – grupą z nadania obecnej partii rządzącej i zależną od niej. To zniechęca do składania pozwów – dodaje mec. Paruch.
W najbliższym czasie niewiele się zmieni. – Do sądów trafia mniej spraw, ale są one bardziej skomplikowane. Trudno więc się dziwić, że postępowania z zakresu prawa pracy się wydłużają – tłumaczy Paweł Korus.
Podkreśla, że dotyczy to nie tylko postępowań z zakresu zwolnień, ale także innych sporów wynikających ze stosunku pracy. – Dla przykładu ustalenie nadgodzin nie powinno być trudne, ale przepisy dotyczące czasu pracy są skomplikowane i wymagają powołania biegłych, którzy też czasem popełniają błędy. Na dodatek orzecznictwo Sądu Najwyższego w sprawach pracowniczych jest niejednolite. Te czynniki powodują, że sprawy takie, choć wydają się proste, w praktyce trwają długo – podsumowuje mec. Korus.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama