Szefowie urzędów państwowych narzekają, że mają za dużo zadań, a likwidacja części stanowisk po odchodzących pracownikach sparaliżuje administrację.
Zatrudnienie i wynagrodzenie w służbie cywilnej / Dziennik Gazeta Prawna
Premier Mateusz Morawiecki idzie śladami Donalda Tuska. Tak samo jak on chce, aby szefowie urzędów administracji rządowej nie zwiększali zatrudnienia, a w miejsce dwóch odchodzących z pracy urzędników przyjmowany był jeden. To ma spowodować zmniejszenie zatrudnienia średnio o 3, 4 proc., a zaoszczędzone pieniądze będą przeznaczone na podwyżki dla pracujących.
Jeden za dwóch
Próby rozprawienia się z przerostem zatrudnienia w administracji podejmowane były już w 2010 r. Rząd PO–PSL przygotował nawet specustawę o racjonalizacji zatrudnienia co najmniej 10 proc. urzędników. Ponad 600 krytycznych uwag nie przeszkodziło w jej uchwaleniu. Jednak Trybunał Konstytucyjny, do którego sprawę skierował prezydent Bronisław Komorowski, zdecydował o niekonstytucyjności tego aktu. Donald Tusk przyznał się w jednym z wywiadów, że przegrał walkę z biurokracją.
Zdaniem Sławomira Brodzińskiego, byłego szefa służby cywilnej, pomysł Mateusza Morawieckiego, aby ograniczać etaty i z zaoszczędzonych środków przyznawać podwyżki, jest dobrym rozwiązaniem, ale wymaga determinacji i dobrej woli od szefów urzędów. – Może dochodzić do sytuacji, które zdarzały się już wcześniej w urzędach. Zmienia się opis stanowisk i np. etaty związane z obsługą i prowadzeniem sekretariatów wychodziły poza korpus służby cywilnej. Wobec tych osób stosowało się wtedy kodeks pracy. Dzięki takiemu rozwiązaniu można fikcyjnie wykazać, że liczba członków urzędniczego korpusu zmniejszyła się, a to przecież nieprawda – przestrzega Brodziński.
Ale to już było...
O rozwiązaniu zaproponowanym przez premiera ostrożnie wypowiadają się też związkowcy. – W urzędzie miasta w Krakowie etaty po odchodzących osobach likwidowano i prace dzielono między innych urzędników, za podwyżkę lub dodatek. Szybko się zorientowano, że pracownicy mimo finansowego bonusu nie wyrabiają się z powierzonymi im zadaniami. Od pomysłu odstąpiono – opowiada Lucyna Walczykowska, przewodnicząca Sekcji Krajowej Pracowników Administracji Rządowej i Samorządowej NSZZ „Solidarność”.
– Idąc tokiem myślenia pana premiera, ma się wrażenie, że w urzędach jest zbyt dużo pracowników, którzy nic nie robią, tylko piją kawę, i jeśli ograniczymy zatrudnienie o 4 proc., to nic strasznego się nie stanie. Być może w niektórych urzędach jest za dużo stanowisk, ale nie można generalizować i wprowadzać odgórnie takich zaleceń – dodaje.
Nowe zadania blokują
Podobnego zdania są szefowie urzędów, którzy przyznają, że mają bardzo dużo zadań i potrzebują urzędników co najmniej w takiej liczbie, jak obecnie. A niektórzy, w tym urzędy wojewódzkie, chętnie zwiększyliby zatrudnienie, choćby ze względu na sprawy związane m.in. z obsługą cudzoziemców (tam często wymagane są wysokie kwalifikacje). – Z uwagi na istniejące braki kadrowe, jak również przydzielanie urzędowi nowych zadań, nie są planowane systemowe działania zmierzające do ograniczenia zatrudnienia – potwierdza Anna Eisler z Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego. I dodaje, że na koniec 2017 r. w ich urzędzie nieobsadzonych było 90 stanowisk. Wakaty spowodowane były mało konkurencyjnym poziomem wynagrodzeń w stosunku do realiów wrocławskiego rynku pracy, jakie mogli zaproponować kandydatom.
W lubelskim urzędzie wojewódzkim też nie ma planów ograniczania zatrudnienia. Podobnie w resortach. Np. MEN przyznał, że zmniejszenie etatów nastąpi tylko w gabinecie politycznym ministra.
Zdaniem ekspertów administracja rządowa w ostatnich kilku latach m.in. z powodu braku podwyżek i braku dodatkowych środków na etaty zmniejsza się co roku o kilkaset stanowisk. Dlatego to nie przerost zatrudnienia jest głównym problemem administracji, ale odchodzenie z niej specjalistów. – Może to przemawia do ludzi, że zredukujemy zatrudnienie o 3 lub 4 proc., ale osobiście jestem przeciwny takim zabiegom. To szefowie urzędów powinni zwrócić uwagę na liczbę zadań i ich wykonanie. Jeśli urzędnikowi zlecimy za dużo zadań, to będzie popełniał błędy – zauważa prof. Mirosław Karpiuk z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, autor komentarzy do ustawy o służbie cywilnej.
Ospała walka o podwyżki
Urzędnicze związki uważają, że w służbie cywilnej należy odmrozić tzw. kwotę bazową, która od 2009 r. nie ulegała zmianie. Jeśli w tym czasie pojawiały się podwyżki, to nie odbywały się one automatycznie, tylko przez procentowy wzrost funduszu wynagrodzeń dla poszczególnych urzędów. W 2016 r. było to ok. 6 proc., rok później 1,3 proc. Z kolei w tym roku tylko w niektórych urzędach znalazły się dodatkowe środki na niewielki wzrost płac dla najmniej zarabiających. – Odmrożenie płac musi nastąpić w całej sferze budżetowej i czekamy na rozpatrzenie przez premiera i ministra pracy naszego wniosku o spotkanie w tej sprawie w Radzie Dialogu Społecznego – mówi Mariusz Kolasiński, przewodniczący zespołu pracowników budżetówki Solidarność z oddziału w Bydgoszczy.
Bardziej realnie wypowiada się Lucyna Walczykowska.
– W tym roku nie mamy szans na podwyżki, bo przecież mamy już uchwalony budżet. Prowadzimy rozmowy z osobami decyzyjnymi. Zarząd naszego związku ma też w tej sprawie rozmawiać z premierem, ale jaki będzie finał, tego nie wiemy – mówi Walczykowska. – Z pewnością satysfakcjonowałby nas 20-proc. wzrost płac – dodaje.
Z powodu niskiego uzwiązkowienia urzędników (zaledwie kilka procent) do tej pory nikt nigdy nie był w stanie wywalczyć podwyżki dla służby cywilnej.