Na osiedlowym targowisku widuję sprzedawców z proszkami i płynami do czyszczenia z Niemiec. Reklamują je jako lepsze od tych przeznaczonych na rynek polski. Wydawało mi się, że w krajach Unii produkty powinny być takie same – pisze pani Anna.
Agnieszka Majchrzak główny specjalista w Biurze Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów / Media / materialy prasowe
Chemia z Niemiec już od dawna jest prawdziwym przebojem przydrożnych straganów, poboczy dróg wjazdowych do miast i sklepików na osiedlowych bazarkach. Jednak w micie o wyższości proszków i płynów kupionych w zachodnich drogeriach jest ziarenko prawdy. Fundacja PRO-TEST co jakiś czas przeprowadza badania wyrobów chemicznych z półek sklepowych. W ostatnim badaniu okazało się, że składy tych samych produktów różnią się w krajach europejskich. Eksperci stwierdzili, że faktycznie najskuteczniejszym proszkiem do prania ubrań kolorowych okazał się produkt z niemieckiego rynku. Co ciekawe, w badaniu wyszło, że ogólnie proszki dedykowane gospodarstwom domowym w Europie Wschodniej są mocniejsze, lepiej piorą, ale też bardziej niszczą tkaniny, zaś chemia skierowana na rynek zachodni jest delikatniejsza i przy okazji chroni kolory. W teście proszków do prania białych ubrań najlepiej wypadł produkt z rynku rumuńskiego, zaś najgorzej proszek oferowany w Niemczech.
Przy zakupie proszków lub płynów do prania zwracajmy uwagę na wydajność opakowania. Na butelce lub pudełku musi być wskazane, na ile prań wystarczy środek. Czasem pojedyncze nastawienie pralki z pozornie droższym koncentratem wyjdzie ekonomiczniej niż sypanie kilku miarek tańszego proszku. Nie ma się co łudzić, że dozując go dwa razy więcej, będziemy mieć dwa razy czystsze skarpetki. Proszki różnią się mocą prania, zawartością substancji czynnych, dobierajmy więc chemię do zabrudzeń i rodzaju tkanin. Uwaga także na podróbki – o tym, że podrabia się perfumy i drogie kremy wie każdy, ale okazuje się, że możemy się natknąć i na podróbkę proszku do prania. Najczęściej obwoźny sprzedawca zapewnia, że atrakcyjna cena wynika z wyprzedaży lub towar pochodzi z likwidowanego niemieckiego sklepiku. Korzystając z takiej okazji, można być pewnym, że wyprana będzie tylko kieszeń.
Zupełnie inną sprawą są uczciwość producentów i katalog obietnic zapisanych w reklamie. Longina Lewandowska-Borówka z Federacji Konsumentów twierdzi, że reklama nie może wprowadzać w błąd, musi być rzetelna i uczciwa, a deklaracje reklamowe producent powinien być w stanie udowodnić, np. prowadzonymi przez siebie badaniami. Rozsądek podpowiada jednak, aby być przygotowanym na to, że proszek nie dopiera w domowej pralce tak skutecznie jak w spocie telewizyjnym, a krem nie wygładzi zmarszczek, nawet jeśli znana aktorka wynajęta właśnie do tej roli przekonuje do zakupu. Reklamy i opakowania produktów to efekt pracy rzeszy specjalistów, którzy mają tylko jedno zadanie – nakłonić konsumentów do wydania pieniędzy. Jeśli poczuliśmy się oszukani i faktycznie nie widzimy obiecanych zmian po zastosowaniu danego produktu, mamy prawo złożyć skargę do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów lub do Federacji Konsumentów. Możemy dochodzić swoich racji nawet w sądzie. Konsument, którego interes został naruszony, może wystąpić do sądu cywilnego i żądać od producenta zaniechania nieuczciwych praktyk, złożenia oświadczenia np. w prasie, oraz naprawienia szkody. W dodatku prawo przenosi na przedsiębiorcę ciężar udowodnienia, że przeprowadzone przez niego testy i badania potwierdzają właściwości zapisane w ulotkach lub reklamach. Wynika to z ochrony słabszych uczestników rynku, jakimi są konsumenci, którzy często rezygnują z dochodzenia swoich praw, bojąc się kosztów i uciążliwości administracyjnych.
Ale uwaga! Co innego oszukiwanie w reklamie i niedozwolone praktyki, a co innego metafora użyta w spocie. Do metafory producenci mają prawo. Na nic więc protest zawiedzionego konsumenta, któremu po wypiciu popularnego napoju energetycznego nie wyrosły skrzydła.
Podstawa prawna
Art. 24 ustawy z 16 lutego 2007 r. o ochronie konkurencji i konsumentów (Dz.U. nr 50, poz. 331 ze zm.). Art. 3, art. 8, art. 14, art. 16 ustawy z 16 kwietnia 1993 r. o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji (t.j. Dz.U. z 2003 r. nr 153, poz. 1503 ze zm.).

OPINIA EKSPERTA

Inne opakowanie, czasem nawet skład, a przede wszystkim cena – tym różnią się produkty na rynku polskim od podobnych w sklepach w Europie Zachodniej. Nie oznacza to, że mają inne właściwości, a to, co niemieckie, jest z góry najlepsze. Stosunek jakości do ceny towaru pozostaje taki sam, gdybyśmy chcieli porównać takie same produkty ze sklepów Europy Zachodniej i Polski oraz siłę nabywczą konsumentów z tych państw.
Producenci nie mają obowiązku stosowania identycznego składu dla swoich produktów w każdym kraju, w którym działają. Mogę się domyślać, że opracowując skład, biorą pod uwagę zwyczaje konsumentów – np. dozowanie środka piorącego.
Dobrze, że konsument ma wybór – może kupić produkt ogólnodostępny w polskim sklepie albo wybrać często droższy, pochodzący z innego kraju. Zawsze warto się stosować do instrukcji używania zalecanej przez producenta. Pamiętajmy, że gdy kupujemy w punkcie, który oferuje chemię gospodarczą np. z Niemiec, na tych produktach musimy znaleźć oznaczenia i ostrzeżenia w języku polskim.
W 2013 r. Inspekcja Handlowa przeprowadziła łącznie 21 760 kontroli jakości, oznakowania i bezpieczeństwa produktów obecnych na naszym rynku. Zastrzeżenia dotyczyły m.in. braku danych producenta na opakowaniu jednostkowym produktów, braku lub użyciu niewłaściwego zwrotu poprzedzającego termin trwałości.