Krajowy Rejestr Informacji o Przedsiębiorcach, Kancelaria Odpisów z Monitora Sądowego i Gospodarczego, ORF Ogólnopolski Rejestr Firm. Co łączyło te wszystkie instytucje? Jedynym celem ich funkcjonowania było pobieranie opłat od nieświadomych przedsiębiorców za – rzekomo obowiązkowy – wpis do rejestru. Szacuje się, że tylko jedna z takich firm mogła wyłudzić ponad 1 mln zł od blisko 12 tys. osób. Takie zarzuty postawiła niedawno jej właścicielowi ostrołęcka prokuratura.
Fikcyjny obowiązek - realne pieniądze
Schemat działania jest zazwyczaj podobny. Właściciel firmy otrzymuje wiarygodnie wyglądające pismo – często z kilkoma „urzędowymi” podpisami i pieczątkami. Informowany jest w nim o obowiązku wpisu do określonego zbioru danych o przedsiębiorcach. W tym miejscu oszuści bardzo często powołują się na nieistniejące przepisy prawne. Ostrzegają również o rzekomych karach grożących za zignorowanie nadesłanego pisma.
Dla wielu przedsiębiorców takie „uwiarygodnienie” pisma jest wystarczającym powodem, aby potraktować otrzymany dokument poważnie. W obawie przed wysoką grzywnę lub dla „świętego spokoju” przedsiębiorcy decydują się na wpis do rejestru - co wiąże się oczywiście z uiszczeniem odpowiedniej opłaty. Tu rozstrzał jest dość spory: niektóre „rejestry” żądają kwot w wysokości kilkuset złotych; inne – nawet kilku tysięcy (choć zbyt wysoka opłata wzbudza u ofiary oszustwa większe podejrzenia). Oszuści atakują przede wszystkim „świeżych” przedsiębiorców, który dopiero rozpoczęli działalność gospodarczą. Nie zawsze orientują się oni w gąszczu przepisów i urzędowych opłat.
Wciąż nie brakuje również oszustów, którzy proponują firmom pobranie opłaty za wpis do Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej (CEIDG). Sęk w tym, że wpis do prowadzonego przez Ministra Gospodarki rejestru jest bezpłatny. Oszustw związanych z CEIDG w ostatnich latach było tak wiele, że dziś, po wejściu na stronę Ewidencji, wita nas ogromny banner z ostrzeżeniem przed osobami wyłudzającymi opłaty od przedsiębiorców.
Abonamentowy szwindel
O ile oszustów tworzących fikcyjne rejestry można w dość łatwy sposób zdemaskować (np. weryfikując daną firmę w internecie), o tyle sytuacja komplikuje się, gdy naciągacz podszywa się pod zaufaną instytucję lub organ państwowy.
W ubiegłym roku izby i urzędy skarbowe z całej Polski ostrzegały podatników przed fałszywymi e-mailami, których nadawcą miała być Administracja Podatkowa. Odbiorcy maila informowani byli o zwrocie podatku dochodowego za ubiegły rok w kwocie 370 zł. Do wiadomości dołączony był formularz z logiem Administracji Podatkowej. W tym wypadku celem oszustów było wyłudzenie od ofiar danych osobowych oraz numerów kont bankowych.
Z kolei w styczniu 2014 roku do skrzynek pocztowych wielu Polaków trafiły pisma, których nadawcą była tajemnicza „Agencja Komornicza w Warszawie”. W ich treści znajdywało się wezwanie do uregulowania zaległości w uiszczaniu „opłaty abonamentowej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji”. Dla uwiarygodnienia oszustwa na dokumencie pojawiło się również logo Krajowego Rejestru Długów.
Oczywiście na wykrycie takich oszustw również istnieje sposób. Wystarczy zweryfikować sprawę u źródeł – zadzwonić do danego urzędu lub instytucji, która rzekomo jest nadawcą danego pisma i poprosić o potwierdzenie jego wiarygodności. Niestety „urzędowa” pieczątka, kilka wyimków z przepisów prawnych i groźba wpisania do Krajowego Rejestru Długów bardzo często odbierają nam zdolność logicznego myślenia. Na to właśnie liczą oszuści, którzy wymyślają kolejne sposoby wyłudzania naszych pieniędzy.
Antypiracki szantaż
Okazuje się jednak, że wyłudzanie pieniędzy nie jest jedynie domeną klasycznych oszustów, ale i instytucji, które w założeniu powinny charakteryzować się uczciwością i transparentnością swoich działań. Mowa o organizacjach i kancelariach prawnych stojących na straży praw autorskich, dla których cel – jakim jest walka z internetowym piractwem – często uświęca środki.
Przekonali się o tym amerykańscy internauci, którzy w ubiegłym roku otrzymali od organizacji Anti-Piracy Law Group pismo jakie, najdelikatniej mówiąc, było formą szantażu. W owym piśmie internauci informowali byli o ciążących na nich zarzutach za nielegalne pobieranie plików z internetu. Przedstawiano im również dwie alternatywy: wpłatę określonej kwoty pieniędzy lub skierowanie sprawy na drogę sądową oraz… poinformowanie rodziny internauty o tym, że jest on podejrzany o ściąganie z internetu materiałów pornograficznych.
W Polsce na tak ekstremalny próby szantażu nikt jeszcze się nie zdecydował, ale nie brakuje osób, które chcą wykorzystać zamiłowanie milionów Polaków do ściągania pirackich treści (czytaj więcej w naszym tekście Rzeczpospolita Piratów). W tym tygodniu pisaliśmy już na temat producentów filmu „Obława”, którzy do ochrony swoich praw autorskich zatrudnili wyspecjalizowaną kancelarię prawną. Od kilku dni internauci, którzy pobrali film z nielegalnych źródeł, otrzymują od owej kancelarii pismo z wezwaniem do zapłaty 550 zł.
– Nie jesteśmy zwolennikami ścigania pojedynczych użytkowników, ale proszę nas zrozumieć: ten proceder osiąga taką skalę, że coś trzeba było zrobić – mówiła w rozmowie z Sylwią Czubkowską producentka filmu Małgorzata Jurczak.
Oczywiście należy zrozumieć twórców, którzy na procederze piractwa tracą ogromne sumy. Trudno usprawiedliwiać również samych internautów, którzy powinni mieć świadomość na jakie konsekwencje narażają się, gdy korzystają z nielegalnych źródeł. Z drugiej strony należy jednak pamiętać, że poprzez stosowanie jakichkolwiek metod szantażu, antypiraci niebezpiecznie zbliżają się do granicy, która oddziela ich od zwykłych naciągaczy.