Jeśli internetowy sprzedawca nie dostarczy klientowi papierowej dokumentacji, ten może odstąpić od umowy nie w ciągu 10 dni, ale aż 3 miesięcy. Takie anachroniczne dziś przepisy pisano z myślą o innych formach sprzedaży.
E-sprzedaż w liczbach / Dziennik Gazeta Prawna
Ustawa o ochronie niektórych praw konsumentów oraz odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 1225 ze zm.) powstała w czasie, gdy internet był już w miarę powszechny. Jednak dzisiaj jest już mocno oderwana od realiów. Z perspektywy czasu widać wyraźnie, że bardziej stworzono ją z myślą o umowach zawieranych na ulicy, gdzie jeszcze kilka lat temu sprzedawcy dość często oferowali noże czy garnki, oraz o telezakupach. Tymczasem reguluje ona przede wszystkim handel elektroniczny: rynek, który rośnie w niebywałym wprost tempie.
– Mam nadzieję, że ustawa ta zostanie niebawem uchylona przez ustawę o prawach konsumentów, nad którą aktualnie toczą się prace na poziomie rządowym. Nowe prawo będzie wdrażało uchwaloną w 2011 r. dyrektywę o prawach konsumentów (2011/83/UE), która znacznie lepiej odpowiada praktyce handlu internetowego i ogólnie relacjom przedsiębiorca – konsument – mówi Agnieszka Wiercińska-Krużewska, adwokat w kancelarii WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.
– Z punktu widzenia przedsiębiorców jest to o tyle istotne, że zmiany mogą uchronić ich przed karami nakładanymi przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, w związku z naruszaniem zbiorowego interesu konsumentów. Tym bardziej że UOKiK na przepisy obecnej ustawy oraz na wpisane do rejestru, w związku z jej obowiązywaniem, klauzule niedozwolone patrzy bardzo konserwatywnie i literalnie – dodaje.

Wszystko na piśmie

Jeden z przykładów przepisów utrudniających życie e-sprzedawcom to art. 9 ustawy. Nakazuje on przedstawiać klientom wiele informacji, począwszy od nazwy firmy, poprzez właściwości produktu, a skończywszy na prawie do zwrotu towaru w ciągu 10 dni od jego otrzymania. Sklep internetowy powinien to zrobić najpóźniej w chwili złożenia oferty zakupu. Jest to jak najbardziej uzasadnione – klient bez wątpienia jest słabszą stroną i powinien uzyskać możliwie kompleksowe informacje. Dlatego dobrze, że ustawodawca wymaga, by widniały one na stronie internetowej.
Nie wiadomo jednak, dlaczego te same informacje muszą być powtórzone na kartce papieru, która powinna zostać dostarczona konsumentowi. Przepis ten powstał z myślą o telezakupach i przy nich rzeczywiście ma sens. Informacje w telewizorze są nierzadko podawane tak szybko, że widzowi trudno za nimi nadążyć.
– W przypadku e-sklepów przepis ten wydaje się nieco anachroniczny. Cały kontakt z konsumentem odbywa się tu przecież elektronicznie – ocenia Piotr Dynowski, szef praktyki własności intelektualnej, mediów i reklamy w kancelarii Bird & Bird.
– Przepis ten w niezmienionej postaci istnieje w polskim prawie od 13 lat, a w tym czasie zmieniło się w handlu elektronicznym niemal wszystko: sklepy internetowe to nie nowinka techniczna, tylko codzienność, darmowe skrzynki e-mail pozwalają na przechowywanie tysięcy wiadomości bez konieczności archiwizacji, a wydruki e-maili są przedstawiane jako dowody w każdym niemal postępowaniu sądowym – dodaje Piotr Lipski, radca prawny w kancelarii Wierzbowski Eversheds.
W praktyce obowiązek nakładany przez omawiane regulacje zazwyczaj nie jest wypełniany.
– Bardzo rzadko, zwłaszcza w przypadku sprzedawców handlujących np. na Allegro, konsument otrzymuje w formie pisemnej potwierdzenie wymaganych informacji. Faktura lub paragon to najczęściej wszystko – podkreśla Piotr Dynowski.
Problem w tym, że sprzedawcy internetowi, którzy nie dopełnią tej formalności, sami siebie stawiają w niekorzystnym położeniu. Otóż przysługujące klientom prawo do odstąpienia od umowy w ciągu 10 dni bez podania przyczyn wydłuża się wówczas radykalnie, bo do aż trzech miesięcy.
Przepis ten będzie musiał zostać zmieniony.
– Wymaga tego od nas dyrektywa konsumencka 2011/83/UE, która przewiduje w art. 8 obowiązek udzielenia konsumentowi wymaganych informacji w sposób odpowiadający wykorzystywanym środkom porozumiewania się na odległość, w prostym i zrozumiałym języku, czyli co do zasady tą samą drogą, którą przedsiębiorca kontaktuje się na odległość z konsumentem, a niekoniecznie na piśmie – zauważa Piotr Dynowski.
– Zgodnie z założeniami nowej ustawy o prawach konsumentów, po zawarciu umowy przedsiębiorca będzie zobowiązany do przekazania informacji nie w formie pisemnej, ale na trwałych nośnikach, do których zalicza się oczywiście papier, ale także płyty CD-ROM albo DVD, karty pamięci, komputerowe dyski twarde i – co ważne – także pocztę elektroniczną – precyzuje Agnieszka Wiercińska-Krużewska.

Po odbiorze

Zgodnie z art. 11 ust. 1 ustawy „umowa nie może nakładać na konsumenta obowiązku zapłaty ceny lub wynagrodzenia przed otrzymaniem świadczenia”. Co to oznacza?
– Tak naprawdę uniemożliwia to dokonywanie płatności za towar jeszcze przed jego dostawą, i dotyczy to również płatności kartą. Aby przestrzegać tego przepisu i jednocześnie spać spokojnie, przedsiębiorcy musieliby więc wszystkie towary wysyłać za pobraniem, co z kolei jest drogą formą płatności dla konsumentów – wyjaśnia Piotr Dynowski.
Bardziej liberalnie podchodzi do tej regulacji UOKiK. Zdaniem jego prawników chodzi o to, by sprzedawca zawsze umożliwiał odbiór towaru za pobraniem. Innymi słowy płatności elektroniczne czy z pomocą karty kredytowej mogą być jedynie jedną z opcji. Klient zawsze musi mieć możliwość zapłacenia za towar przy jego odbiorze (np. na poczcie).
Wymóg ten miał zabezpieczyć przed oszustami internetowymi.
– Jego idea była słuszna: klient musi mieć możliwość zapłacenia za towar dopiero, gdy go zobaczy. Konsumenci lubią korzystać z tego przywileju – w szczególności, gdy nie są pewni sprzedawcy lub kupują u danego sprzedawcy po raz pierwszy – uważa Paweł Lipski.
– Rzadko jednak pełny potencjał tej regulacji jest wykorzystywany. Kurierzy nie są chętni do wydania paczki bez zapłaty wynagrodzenia, więc wiele osób rezygnuje z możliwości sprawdzenia towaru przed dokonaniem płatności – przyznaje.
Podobnie zresztą jest na poczcie. Jej pracownik nie wyda przecież paczki przed uiszczeniem za nią zapłaty. I nie zwróci pieniędzy, nawet gdy po rozpakowaniu przy nim klient, zamiast zamawianego towaru, ujrzy cegłę.
Ustawowy wymóg godzi w polskich przedsiębiorców i stawia ich w niekorzystnej pozycji wobec dużych, międzynarodowych graczy.
– Ci bowiem nie muszą stosować tego przepisu, a przynajmniej w praktyce go nie stosują. Podczas gdy polska księgarnia internetowa musi czasem poczekać na pieniądze kilkanaście dni, zagraniczna księgarnia będzie je mieć od razu – zauważa Paweł Lipski.
– Przepis ten bardzo często nie jest jednak przestrzegany w praktyce – sprzedawcy internetowi, z nielicznymi wyjątkami, nie oferują tzw. przesyłki za pobraniem – zwraca uwagę Agnieszka Wiercińska-Krużewska.
– Także i on zostanie zmieniony w wyniku transpozycji dyrektywy o prawach konsumentów – dodaje.

Najlepsza lokata

Co ciekawe, chociaż polskie przepisy, jeśli nie uniemożliwiają, to przynajmniej utrudniają przyjmowanie przedpłat, jednocześnie są bardzo ostre w przypadku ich zwrotu. Jeśli klient odstąpi od umowy bez podawania przyczyn, sprzedawca nie tylko musi mu zwrócić zapłatę (w tym także koszty dostawy do konsumenta), ale na dodatek doliczyć do niej odsetki ustawowe. W zamyśle miało to być rekompensatą za czas, kiedy przedsiębiorca obraca pieniędzmi klienta. Tyle że odsetki ustawowe wynoszą aż 13 proc., a więc nieporównanie więcej niż najkorzystniejsze oprocentowanie w bankach.
Niektórzy nawet ironizują, że internetowe zakupy stały się sposobem na najlepszą lokatę kapitału. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że większość e-sklepów nie przesyła wymaganych informacji na piśmie i tym samym wydłuża okres, w jakim możliwy jest zwrot towaru bez podawania przyczyn, do trzech miesięcy.

Płatności elektroniczne mogą być jedynie jedną z dostępnych opcji zapłaty