Z oficjalnych biogramów Kazimierza Sidora, pierwszego po II wojnie światowej wojewody lubelskiego, wynika, że cechowała go wielka aktywność i zarazem zaradność. Wielką przyszłość zapewne niewielu mu wróżyło, jako że na świat przyszedł w niezamożnej rodzinie chłopskiej w Rudce Starościańskiej. Nad rówieśnikami górował jednak operatywnością oraz szerokimi zainteresowaniami. Jako nastolatek energicznie działał w Związku Młodzieży Wiejskiej „Siew”, a po klęsce wrześniowej z równym zaangażowaniem włączył się w działalność konspiracyjną. W życiorysie sporządzonym w 1947 r. chwali się, że na Lubelszczyźnie współorganizował struktury Bojowej Organizacji Ludowej, Związku Młodochłopskiego oraz Batalionów Chłopskich. Nosił wtedy pseudonim „Kazik”.
W miarę zbliżania się frontu oraz umacniania się na ziemiach polskich partyzantki komunistycznej znaczenie „Kazika” zaczęło rosnąć. Od 1943 r. służył jako oficer informacyjny Obwodu II Gwardii Ludowej. Członek AK Zdzisław Broński ps. „Uskok” wspominał: „Pierwszym pepeerowcem, którego poznałem, był Kazimierz Sidor, początkujący student, Polak z pow. włodawskiego. Przedtem należał do BCh – obecnie ogłosił się komendantem PPR i zaczął werbować różnych warchołów”. Następnie pada diagnoza bezlitosna: „kierownicy PPR okazali się agentami Moskwy i nie liczyli się z interesami narodu polskiego. Tacy jak Sidor sprzedali się Moskwie”.
O dalszej karierze „Kazika” zdecydowały nie zasługi bojowe, ale właśnie pobyt w Moskwie, gdzie na zaproszenie władz sowieckich przebywał między marcem a lipcem 1944 r. W stolicy ZSRR występował jako delegat Krajowej Rady Narodowej upoważniony do rozmów m.in. ze Związkiem Patriotów Polskich. Polską grupę przedstawiano w prasie jako tych, którzy „przedarli się” do Moskwy z okupowanej Warszawy. Przyjął ich sam Stalin. Oprócz Sidora Kreml odwiedzili wtedy: Edward Osóbka-Morawski, Marian Spychalski i Jan Haneman. Piękne to były dni. 29-letni chłopak, który jeszcze kilka tygodni temu spał w stogach siana i w stodołach, teraz przechadzał się w blasku żyrandoli po czerwonych dywanach. Na ramionach nosił pagony kapitana. Pułkownikiem został rok później.
„Kazik” wojewoda. Jak komunista pomógł w reaktywacji KUL
24 lipca 1944 r. wojska sowieckie wkroczyły do Lublina, a wraz z nimi pojawił się w mieście wymyślony przez sowietów Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Z jego upoważnienia Kazimierz Sidor objął stanowisko wojewody lubelskiego. Mimo że rząd londyński nie akceptował ani PKWN, ani tworzonych przezeń agend, społeczeństwo polskie szybko oswoiło się z administracją Sidora, a jemu samemu – co ciekawe – wystawiło nadzwyczaj przychylne oceny. Dziennikarka Matylda Wełna pisze o nim: „blondyn o niebieskich oczach, szczupły, wysportowany. (…) szła za nim opinia, że jest ludzki, (…) naiwnie uważający, że – bez sprawdzania intencji i skutków – «buduje nowy lepszy ustrój». A że są koszty? Tam, gdzie rąbią drwa, wióry lecą”. Taki ktoś musiał wzbudzać sympatię nie tylko u płci pięknej.
I wzbudzał. Osobisty urok działał niezawodnie. Odnowiciel Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ks. prof. Antoni Słomkowski, na zawsze zachował o „Kaziku” jak najlepsze zdanie.Były po temu powody, jako że wojewoda bardzo pomógł w reaktywacji KUL-u (znowu przy sprzeciwie władz emigracyjnych). Profesor Jerzy Starnawski wspomina wkroczenie wojsk radzieckich do Lublina: „Na ogół wiedzieliśmy, że to nie jest szczęście nasze, że to nie jest taka Polska, o którą walczyliśmy. Tylko niesłusznie czasem postępujemy, jeżeli w czambuł potępia się wszystkich, więc dam przykład jeden z Lublina bardzo ważny. Wojewodą lubelskim mianowano wtedy niejakiego pana Sidora. To był człowiek niewiele starszy ode mnie, chłopiec wiejski, który szybko awansował do pułkownika. Przyszli do Lublina, trzeba było wojewodą kogoś zrobić – zrobili wojewodą jego”.
Ksiądz prof. Słomkowski w swoich wspomnieniach zapisał jeszcze: „szedłem do p. wojewody Sidora z lękiem. Okazał się człowiekiem bardzo sympatycznym i miłym. Był też bardzo życzliwy dla KUL”. Najdonioślejszą formę tej życzliwości prof. Tarnawski opisuje tak: „KUL był cały bez szyb, bo od Ogrodu Saskiego do Jastkowa było jedno wielkie pobojowisko. No i ksiądz Słomkowski objął ten pusty gmach, bez szyb, bez niczego, naturalnie musiał być u Sidora jako u wojewody i Sidor powiada tak: «Niech ksiądz mi na jutro zrobi zapotrzebowanie na szyby» i cały KUL oszklił. Rachunek za te szyby przyszedł po czterech latach, wtedy kiedy pieniądze miały zupełnie inną wartość, czyli KUL nie poczuł tego rachunku zupełnie”.
Gdyby ks. prof. Słomkowski nie zdecydował się uruchomić studiów po wkroczeniu wojsk sowieckich do Lublina, komunistyczne władze zrobiłyby to na własną rękę, ponieważ pilnie potrzebowały symbolu świadczącego o tym, że na wyzwolonych spod niemieckiej okupacji terenach życie błyskawicznie wraca do normy. Odrodzenie życia we wszystkich jego wymiarach następuje zaś dzięki dobrym rządom nowych gospodarzy. W kwestii wznowienia działalności katolickiej uczelni władze kościelne i państwowe mówiły jednak jednym głosem. W październiku 1944 r. nastąpiła uroczysta inauguracja roku akademickiego. Odprawiono mszę, odśpiewano „Gaude mater Polonia” i dokonano pasowania studentów. W nabitej po brzegi auli prof. Mieczysław Popławski wygłosił wykład „Skarby biblioteki aleksandryjskiej”. Wśród słuchaczy, poza dostojnikami kościelnymi oraz wierchuszką PKWN-u, znajdował się nawet przyszły wiceminister obrony ZSRR Nikołaj Bułganin.
Władze KUL nie mogły wiedzieć, że Kazimierz Sidor był częścią operacji mającej na celu neutralizację katolicyzmu w Polsce. Jego doświadczenia z lasu nie wystarczały do prowadzenia wyrafinowanych operacyjnych gier, dlatego ekspertyzy na temat historii i tradycji Kościoła, a także wyjaśnienia związane z posunięciami polskiego episkopatu, przygotowywał dla niego flirtujący z komunistami historyk prawa Leon Halban. Sidor rozumiał, że przeciwnika najpierw należy poznać i zdobyć jego zaufanie. Nie odmawiał więc drobnych uprzejmości. W maju 1945 r. udostępnił rektorowi KUL-u swój samochód, aby ten mógł odbyć podróż do Warszawy. „Ułatwił mi wejście do gmachu Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych. Jest członkiem PPR, ale ideowy. Byłem jego gościem w Warszawie” – odnotował po latach wdzięczny i naiwny ks. Słomkowski.
Dyplom i studiowanie, czyli eksternistyczne studia młodego komunisty
Pewne kategorie umów nienazwanych Rzymianie określali frazą do ut des (daję, żebyś dał). Abstrahując od zadań, które wykonywał na polecenie swych mocodawców „Kazik”, miał on ważny osobisty interes w tym, by nawiązać dobre relacje ze środowiskiem akademickim KUL-u. Szybko pojął, że chłopskie pochodzenie, przynależność do partii, pagony oraz bojowa przeszłość mogą nie wystarczyć do zbudowania takiej kariery, jakiej pragnął dla siebie. Czy aż tak bardzo oszołomiło go wszystko to, co wiosną 1944 r. zobaczył w Moskwie? A może lubił nowe wyzwania? Jedno jest pewne. Ambicje młodego komunisty wykraczały daleko poza Lublin i sięgały znacznie ponad stanowisko wojewody. W tym miejscu dochodzimy do wstydliwej historii będącej prefiguracją praktyk niesławnej pamięci Collegium Humanum.
W Archiwum Uniwersyteckim KUL znajduje się teczka studenta, który faktycznie nie przestudiował na KUL-u nawet jednego dnia. Mimo tego, zawiera ona odpis dyplomu ukończenia przez niego prawa. Z dokumentu wynika, że Kazimierz Sidor odbywał studia prawnicze na lubelskiej wszechnicy w latach 1944–1947. W roku 1947 miał nawet opłacone wszystkie składki w „Bratniej Pomocy”. Zachował się również dokument poświadczający złożenie przez Sidora egzaminu końcowego. Za porękę prawdy służy na nim pieczątka uniwersytetu oraz podpis ówczesnego dziekana wydziału prawa – prof. Czesława Strzeszewskiego.
Jak to wszystko rozumieć…? Lubelski historyk prof. Janusz Wrona wyjaśnia, że Sidor studiował „eksternistycznie”, ale to bardzo życzliwa interpretacja. W protokole komisji immatrykulacyjnej z 5 października 1944 zapisano, że przyjęto go w poczet „słuchaczy zwyczajnych”. Wygląda więc na to, że w warunkach, które Rzymianie zwali summa necessitas, a które my określamy mianem stanu wyższej konieczności, ks. prof. Słomkowski polecił „wyprodukowanie” dyplomu dla Sidora z wdzięczności za szyby i na poczet dalszych przysług.
Rzućmy okiem na okres studiów „Kazika”. Funkcję wojewody lubelskiego pełnił w latach 1944–1945. Następnie „ustąpił na własną prośbę z chwilą przeniesienia rządu do Warszawy”. W stolicy podjął pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, po czym skierowano go do Włoch jako szefa Polskiej Misji Wojskowej. Jego zadaniem było nakłanianie żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie do repatriacji. Profesor Mieczysław Nurek wyjaśnia: „W opinii Brytyjczyków misja przyjechała do Rzymu w sposób podstępny, bez uprzedzenia i stosownej zgody władz sojuszniczych. Nie tylko z tego względu płk Sidor i jego dwaj pomocnicy nie otrzymywali oficjalnej akredytacji”. Profesor ma rację – był jeszcze jeden ważny powód. Otóż nieoficjalne cele misji sformułował szef Oddziału II Sztabu Generalnego LWP płk Wacław Komar. Do priorytetów należały: dyskredytowanie gen. Andersa w oczach jego żołnierzy i opinii publicznej, tworzenie rozłamów pomiędzy żołnierzami, ich demoralizacja, a także wywoływanie konfliktów na linii polskie wojsko–Brytyjczycy.
Sidor i jego personel nie byli, mówiąc delikatnie, mile widziani przez angielską administrację wojskową zarządzającą Półwyspem Apenińskim. On sam wyjechał w roku 1946, ale pozostawił po sobie ciekawy ślad. Otóż pokłosiem jego pobytu we Włoszech stała się wydana w Rzymie książka nosząca znaczący tytuł: „W niewoli u Andersa”. O dowódcy polskiej ofensywy pod Monte Cassino pisze autor: „główny propagator wyprawy krzyżowej przeciwko ZSRR, który wierzy w szybki wybuch III wojny i przyjmuje w swoje szeregi «volksdeutschów», wehrmachtowców, SS-manów, gestapowców, kolaborantów i przestępców wojennych różnych narodowości. […] Anders, to zawołanie bojowe band NSZ-u. Z okrzykiem – niech żyje Anders! – mordowano Żydów w Kielcach. Ta jednolita akcja nie była tylko wyrazem wspólnej postawy duchowej, ale miała swe źródło w materialnej i ludzkiej pomocy ze strony 2. Korpusu”. Dzieło „Kazika” jest w istocie kompilacją kłamstw produkowanych ówcześnie masowo przez komunistyczne organy bezpieczeństwa, a następnie kolportowanych przez reżimową propagandę w kraju i za granicą.
Kariera Sidora - od wojewody, przez Sąd Najwyższy, aż po służbę dyplomatyczną
W 1947 r. Kazimierz Sidor został szefem Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie, gdzie przebywał do 1948 r. W tym czasie zyskał prawo stawiania przed swym nazwiskiem skrótu magistra. Czy dyplom ukończenia studiów prawniczych przesłano mu do Niemiec, czy też odebrał go sobie już po powrocie, nie wiadomo. Wiadomo, że „papier” pomógł mu dostać zatrudnienie w elitarnym Oddziale II Sztabu Generalnego WP (wywiad). Pozostawał tam aktywny jako pracownik etatowy od marca 1948 r. do marca 1950 r.
Dyplom ukończenia studiów prawniczych jeszcze bardziej przydał mu się potem. Otóż po odejściu z wywiadu Sidor kilka miesięcy przepracował jako sędzia (sic!) w Najwyższym Sądzie Wojskowym. Zdumiewającą karierę w wojskowych organach sprawiedliwości zakończył w roku 1950, kiedy przeszedł do cywila.
Kto inny być może żałowałby przejścia „pod kapelusz”, ale nie Sidor. Po zawieszeniu munduru na kołku spełniło się bowiem jego największe marzenie. Za zgodą i pod dyskretną opieką swoich dobrych znajomych z wywiadu wojskowego chłopak z podlubelskiej wsi rozpoczął robienie kariery w służbie dyplomatycznej. Nowy status umożliwił mu podróżowanie po świecie, przebywanie w wyrafinowanym towarzystwie, udział w eleganckich balach, rautach i przyjęciach. Był posłem PRL w Iranie i Afganistanie (1956–1960) oraz ambasadorem w Egipcie (1960–1965), we Włoszech (1972–1977) i Turcji (1978–1980). Swoje wrażenia spisywał na bieżąco i ogłaszał w książkach. Tytuły mówią same za siebie: „Trzeci front”, „Bogowie, magowie i nafta”, „Rewolucja pod piramidami”, „Naseryzm: historia, praktyka i teoria socjalizmu w ZRA”. Powrót do zainteresowań Kościołem, które swego czasu rozwijał w Lublinie pod okiem Leona Halbana, zaowocował studium dziejów politycznych państwa kościelnego pod tytułem „Wzgórze Watykanusa”. Zmarł w Warszawie 2 grudnia 1981 r. Pochowano go na Powązkach.
Epilog. Rektor KUL trafił do więzienia, bo... nadużył zaufania
W marcu 1949 r. ks. prof. Antoni Słomkowski został ponownie wybrany na rektora KUL, ale już 1 kwietnia 1952 r. aresztowano go i uwięziono. Niedługo przedtem wyprosił ze swego gabinetu delegację „postępowej młodzieży”, która domagała się zainstalowania na uczelni Związku Młodzieży Polskiej oraz komórki partyjnej. Prokuratura przekazała społeczeństwu w komunikacie, iż oskarżony Słomkowski dopuścił się w latach 1947–1950 w Kielcach, Lublinie i Gdyni wielu przestępstw dewizowych („bez zezwolenia Komisji Dewizowej handlował zagranicznymi środkami płatniczymi”). Jako przyczynę zatrzymania podano „uzasadnioną obawę ucieczki i matactwa”. W 1952 r. zapadł prawomocny wyrok: trzy lata pozbawienia wolności. W uzasadnieniu sąd przypomniał, że oskarżony Słomkowski „od pierwszych chwil Wyzwolenia cieszył się poparciem i zaufaniem Władz Polski Ludowej”, po czym „dla swych przestępnych celów wykorzystał zaufanie innych”.
Gdyby ks. prof. Słomkowski nie zdecydował się uruchomić studiów po wkroczeniu wojsk sowieckich do Lublina, władze zrobiłyby to na własną rękę. Pilnie potrzebowały symbolu świadczącego o tym, że na wyzwolonych spod niemieckiej okupacji terenach życie wraca do normy
W roku 1957 ks. prof. Słomkowski powrócił do pracy na KUL-u. Nie na długo. Trzy lata później w lubelskiej SB rozpoczęła działalność specjalna grupa Va, której zadaniem było wyłącznie rozpracowywanie KUL-u. Przynależący do niej kpt. SB W. Kita raportował: „jedynie ks. Słomkowski i ks. Krupa są dotąd bez przydziału i najwięcej rozrabiają. Wykładów i zajęć nie mają. W chwili obecnej nie wiadomo jeszcze, co z nimi zrobią. Wśród niektórych prof. KUL wyczuwa się nawet oznaki pewnego zadowolenia z faktu odsunięcia ks. Słomkowskiego, którego się nie lubi. Notuje się głosy, że najlepiej byłoby, gdyby się z Lublina wyniósł”. Tak też się stało. Kiedy w roku 1960 odnowiciel KUL-u na zawsze opuszczał Lublin, „Kazik” właśnie przygotowywał przeprowadzkę z Afganistanu do Egiptu. Dla niego również rozpoczynał się nowy rozdział w życiu. Awansował na ambasadora. ©℗