ikona lupy />
Materiały prasowe

Dwie dominujące partie spierają się o prawidłowość powołania członków Krajowej Rady Sądownictwa, a w efekcie o status powołanych po 2018 r. sędziów sądów powszechnych i Sądu Najwyższego. Spycha to niestety na dalszy plan problemy, z którymi na co dzień borykają się strony postępowań, pełnomocnicy, pracownicy sądów i sami sędziowie. Utrudnia to też stworzenie kompleksowej wizji funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości na kolejne dekady.

Co jest nie tak z systemem sądownictwa?

Fragmentaryczność wprowadzanych rozwiązań i brak wieloletniej perspektywy to oczywiście plaga dotykająca większość resortów, natomiast zaniechania kolejnych rządzących są na tym polu wyjątkowo odczuwalne. Bo wymiar sprawiedliwości to system. Aby działał wydajnie, potrzebujemy dobrze naoliwionej maszyny ze wszystkimi sprawnymi trybami. Poczynając od odpowiednio rozrysowanej mapy właściwości miejscowej poszczególnych sądów, poprzez prężnie działające sekretariaty, a na efektywnych przepisach regulujących postępowanie kończąc. Konieczne jest też wsłuchanie się w głos osób z pierwszej linii frontu, mających bezpośredni styk z rzeczywistymi wyzwaniami stojącymi przed sądownictwem.

Ile czeka się na pierwszą rozprawę?

Jednym z najbardziej palących problemów jest oczywiście czas oczekiwania na rozpoznanie sprawy. Łatwiej mi dzisiaj odpowiedzieć na pytanie „jaki przewiduje pan wynik sprawy?”, niż „ile możemy czekać na wyrok?”. Znajdujemy się bowiem w momencie, w którym Sąd Okręgowy w Gdańsku wysyła pełnomocnikom pisma zawierające następującą informację:

„W związku ze zwiększonym wpływem spraw cywilnych do Wydziału I i XV tutejszego sądu, a także na podstawie analizy częstotliwości podejmowania obecnie czynności w poszczególnych sprawach, średni czas oczekiwania w poszczególnych referatach na nadanie biegu wpływającym pismom (wydanie zarządzenia, orzeczenia) wynosi średnio od 4 do 12 miesięcy, a czas oczekiwania na termin pierwszego posiedzenia lub rozprawy od momentu wpływu sprawy do wydziałów (…) wynosi obecnie od 12 do 60 miesięcy'.

Potencjalna możliwość nawet pięcioletniego oczekiwania na pierwszą rozprawę wywołuje szok i oburzenie osób niemających regularnej styczności z sądami. Niestety, nie są to puste słowa, gdyż wokandy w gdańskim sądzie faktycznie są już rozpisywane na 2030 rok.

Właściwość miejscowa sądów

Instynktownym odruchem może być zrzucenie winy za tę sytuację przede wszystkim na falę pozwów frankowych. Stanowi to jednak zbytnie uproszczenie. Czemu akurat Sąd Okręgowy w Gdańsku ma tak duży problem z długotrwałością postępowań? W poszukiwaniu odpowiedzi spójrzmy na mapę właściwości miejscowej, przy czym dla ułatwienia pozostańmy wyłącznie na terenie apelacji gdańskiej. Na jej obszarze sąd okręgowy znajduje się nawet w miastach liczących po ok. 100 tys. mieszkańców, takich jak Słupsk, Elbląg i Włocławek. Równocześnie niemal ćwierćmilionowa Gdynia posiada wyłącznie sąd rejonowy. Wraz z całym Trójmiastem oraz znaczną częścią Kaszub podlega ona pod wspominany wcześniej Sąd Okręgowy w Gdańsku. Efekt tego widać w danych statystycznych za 2024 rok – wpływ spraw cywilnych do gdańskiego SO był ponad ośmiokrotnie większy niż do Sądu Okręgowego we Włocławku.

Jak podkreślił NIK w ubiegłorocznym raporcie dotyczącym wymiaru sprawiedliwości, „potencjał wynikający z niezwykle rozbudowanego systemu statystyki sądowej nie był skutecznie wykorzystywany”. Problemem nie jest zatem brak danych i dostępu do kluczowych informacji, ale niewykorzystywanie ich do wyciągnięcia wniosków i wdrożenia odpowiednich zmian. Skoro każdy obywatel może sprawdzić wpływ spraw do poszczególnych sądów w internecie, to bierność Ministerstwa dysponującego znacznie bogatszym zasobem informacji jest zaskakująca.

Zarobki urzędników sądowych do poprawy

Przywołane różnice w obciążeniach sądów mają oczywiście ogromny wpływ na pracę sądowych sekretariatów, zmuszonych do radzenia sobie z niemal niekończącym się napływem nowych spraw. Urzędnicy sądów, których praca jest często niedoceniana, stanowią prawdziwy krwiobieg wymiaru sprawiedliwości. Bez odpowiedniej liczby etatów, atrakcyjnych wynagrodzeń i jasnych perspektyw awansu nie ma możliwości zbudowania efektywnie działających kadr. Częsta rotacja wśród sekretarzy sądowych, sfrustrowanych obciążeniem i nieadekwatnymi zarobkami, uniemożliwia zatrzymanie wartościowych pracowników oraz skutkuje koniecznością nieustannego szkolenia nowych stażystów. Dodajmy do tego truizm, że w celu przyciągnięcia zainteresowanych wynagrodzenia proponowane w Gdańsku, Warszawie i innych polskich metropoliach muszą być znacznie atrakcyjniejsze niż w mniejszych ośrodkach.

Dopiero odpowiednie obsadzenie etatów sekretarzy i asystentów sędziego umożliwia w ogóle sprawne prowadzenie postępowania sądowego. Warto bowiem zaznaczyć – ponownie odwołując się do Raportu NIK – że problemem nie jest sama liczba etatów sędziowskich, znajdująca się na relatywnie wysokim poziomie w porównaniu do innych państw członkowskich Unii Europejskiej. Znacznie istotniejsze są braki kadrowe na drugim planie, pozbawiające sędziów realnego wsparcia w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości. Celowe wydaje się też wprowadzenie mechanizmu powszechnej waloryzacji wynagrodzeń urzędników sądowych, wiążąc ich wysokość tak jak w przypadku sędziów z kwotą średniego wynagrodzenia w Polsce. Nie tylko usunęłoby to potrzebę corocznej walki z ministerstwem o podwyżki, ale też znacznie zwiększyło atrakcyjność tych zawodów, ograniczając odpływ najlepszych pracowników do sektora prywatnego.

Co wpływa na tempo pracy sądów?

O tym, jak istotny wpływ na czas rozpoznania sprawy ma dobrze działający sekretariat, świadczą zwłaszcza zastoje związane z czynnościami o charakterze technicznym. Kodeks postępowania cywilnego nie reguluje przykładowo terminów, w jakich sąd I instancji powinien przekazać akta wyższemu sądowi po wpłynięciu apelacji. Próżno też szukać limitu czasu na doręczenie odpisu pozwu stronie przeciwnej. Tymczasem to właśnie te kwestie mają decydujący wpływ na tempo rozpatrzenia sprawy. Wytaczając proces przed sądem o mniejszym obciążeniu mogę się spodziewać doręczenia odpisu pozwu w ciągu kilku tygodni, natomiast Sądowi Okręgowemu w Warszawie czynność ta potrafi zająć nawet kilkanaście miesięcy. W kontekście powyższego projektowane wydłużenie czasu na sporządzenie przez sąd uzasadnienia wyroku z dwóch tygodni do miesiąca wydaje się właściwie obojętne. Obecny, dwutygodniowy termin i tak często jest ignorowany, a akta sprawy po wpływie apelacji potrafią leżeć miesiącami, zanim sąd podejmie kroki w celu przekazania ich do drugiej instancji.

Kto ma się zajmować zbieraniem materiału dowodowego?

Wreszcie, kończąc temat urzędników sądowych, należy odwołać się do kwestii gromadzenia materiału dowodowego przez strony. Naturalnym odruchem wydaje się oczekiwanie od sądów, że samodzielnie ustalą informacje znajdujące się w państwowych bazach danych i nie będą w tym zakresie wymagały przedstawiania dodatkowych dokumentów. Co więcej, od zeszłego roku sądy teoretycznie mają możliwość samodzielnego dostępu do rejestru stanu cywilnego, z czego powinny masowo korzystać. Kluczowe pytanie brzmi jednak – kto i kiedy ma się tym zajmować? Jeżeli sądy już w tej chwili są przeciążone i mają ograniczone moce przerobowe, to paradoksalnie w interesie samej strony jest własnoręczne zgromadzenie niezbędnych dokumentów. Na dzisiaj bowiem to powód może znacznie szybciej uzyskać odpowiednie akty w urzędzie stanu cywilnego i załączyć je do pozwu, gdyż alternatywą jest kolejne wydłużenie czasu postępowania.

Oczywiście ani równomierne rozłożenie obciążenia między poszczególnymi sądami, ani istotne zwiększenie liczby etatów i wysokości wynagrodzeń pracowników sądów nie rozwiązuje wszystkich problemów. Pozostaje nam jeszcze kwestia holistycznego spojrzenia na wymiar sprawiedliwości oraz przyjrzenia się obowiązującym przepisom pod kątem usprawnienia toczącego się postępowania.

Sprawy frankowe zapchały sądy

Wspominany przeze mnie na wstępie system powinien działać prewencyjnie, antycypując potencjalne zagrożenia dla jego sprawnego funkcjonowania. O ile też nie jest to niezbędne, powinien unikać rozwiązań prowizorycznych i tymczasowych. Sztandarowym przykładem jest tu katastrofalny pomysł stworzenia tzw. wydziału frankowego w ramach Sądu Okręgowego w Warszawie w 2021 r., a następnie kompletne odwrócenie tej koncepcji poprzez ustawienie właściwości wyłącznej sądu miejsca zamieszkania konsumenta zaledwie dwa lata później. Dla osób zajmujących się tą tematyką oczywiste było, że utworzenie jednego wydziału frankowego w skali kraju, mającego odpowiadać za falę setek tysięcy spraw, jest z góry skazane na porażkę. Równocześnie chybionym było też zmiana stanowiska o 180 stopni i próba gaszenia samodzielnie wywołanego pożaru poprzez ograniczenie konsumentowi prawa do wyboru właściwego sądu.

Podobnie krytycznie oceniam toczące się obecnie prace nad epizodyczną ustawą frankową, mającą regulować postępowanie wyłącznie w sprawach dotyczących kredytów powiązanych ze szwajcarską walutą. Z danych publikowanych przez banki wyraźnie wynika, że szczyt fali pozwów frankowych mamy już za sobą. Tym samym prace Ministerstwa Sprawiedliwości powinny skoncentrować się teraz na usprawnieniu całej, niezwykle powierzchownej regulacji postępowania w sprawach konsumenckich (art. 45814 k.p.c. i następne). Właściwym kierunkiem jest prewencja i zapobieżenie powtórce z frankowego paraliżu sądów, a nie wdrażanie spóźnionych, fragmentarycznych rozwiązań.

Sąd online działa wszędzie inaczej

Wreszcie, zagadnieniu postulowanych zmian w postępowaniu sądowym można by poświęcić dziesiątki artykułów. Przykładowo, jakkolwiek epidemia COVID-19 doprowadziła do upowszechnienia się posiedzeń w trybie zdalnym, to mimo upływu 5 lat wciąż nie udało się ujednolicić ani standardu ich przeprowadzania, ani tym bardziej formy przekazywania odpowiednich linków stronom. Zdecydowana większość polskich sądów korzysta z systemu Jitsi Meet, natomiast Sąd Okręgowy w Warszawie konsekwentnie preferuje Microsoft Teams. Co gorsza, każdy sąd przekazuje dane umożliwiające połączenie się na rozprawę według własnego uznania.

Pójdźmy dalej – sposób pracy sędziów znacznie się różni nawet jeżeli chodzi o kwestię doręczania pisemnych zeznań świadków. Tutaj odmienne podejście obserwuję nie tylko na poziomie poszczególnych okręgów, ale nawet pomiędzy sędziami pracującymi w tym samym wydziale jednego sądu. Możemy w tym przypadku wyróżnić trzy kategorie. Pierwsza grupa to ci doręczający treść zeznań po ich wpłynięciu do sądu. Druga – informujący o wpływie zeznań oraz możliwości wystąpienia o ich odpłatne doręczenie. Wreszcie trzecia grupa pomija w ogóle ten fakt i uznaje kwestię doręczenia zeznań za problem pełnomocników. Tymczasem zarówno w przypadku rozpraw zdalnych, jak i pisemnego przesłuchania świadków wystarczyłaby krótka regulacja ujednolicająca sposób postępowania sądu w skali całego kraju.

Wyobraźmy jednak sobie przez chwilę, że minister sprawiedliwości zaprasza dziennikarzy na prezentację projektu „Wymiar Sprawiedliwości 2035”. Przedstawia tam szczegółową analizę danych statystycznych zebranych z ostatnich lat. Przechodzi następnie do rezultatu długich i pogłębionych konsultacji prowadzonych z sędziami, pracownikami sądu i pełnomocnikami z całego kraju. Wreszcie, wskazuje na zidentyfikowane słabe punkty systemu i zaplanowane rozwiązania w wieloletniej perspektywie. Tego właśnie bym sobie życzył. Obawiam się jednak, że takie wystąpienie spotkałoby się z nieporównywalnie mniejszym zainteresowaniem niż kolejny odcinek sporu o neosędziów. ©℗