I końca nie widać, bo projekty „uzdrawiające” sądownictwo nie sprawiają wrażenia, że miałyby zamknąć etap podważania istnienia wyroków jednych sędziów przez drugich czy też rozliczania jednych przez drugich z ich niezawisłości. Wzajemne podkopywanie sędziowskiej wiarygodności może jeszcze trwać latami.

To jednak nie znaczy, że sądy przestały działać. Wręcz przeciwnie: przytłaczająca większość sędziów wykonuje rzetelnie tę pracę, za którą jest wynagradzana, nie oglądając się na obecnie wiejący wiatr. Jest to coraz trudniejsze, bo – w oczekiwaniu na zmianę w Pałacu Prezydenckim i przyjęcie nowych ustaw ustrojowych – minister sprawiedliwości przestał ogłaszać wolne miejsca sędziowskie. Pracy jest więc coraz więcej, rąk do pracy coraz mniej.

„Uzdrowienie” sądów to zatem nie wszystko. Można być okazem zdrowia, ale wciąż nie mieć narzędzi do pracy, borykać się z nadmiarem zadań, bezsensownymi wymaganiami i proceduralnymi blokadami. Obok uzdrowienia sądy potrzebują naprawy – nie na poziomie wielkich słów i politycznych zaklęć, ale bardzo blisko sędziowskich biurek.

Pojawiają się pierwsze projekty, wypracowane przez nowe komisje kodyfikacyjne: o ustroju sądów, o cyfryzacji postępowań, o uproszczeniach w sprawach frankowych itp. Czy spełnią pokładane w nich nadzieje? Gdzie brną w ślepą uliczkę? Czy odpowiadają na realne potrzeby – nie polityków, lecz sędziów i uczestników postępowań? Chcemy o tym dyskutować i zapraszamy Państwa – naszych Czytelników, praktyków i teoretyków prawa, do uczestniczenia w tej dyskusji.

Dziś o zarządzaniu sądami i narzędziach, które mogą poprawić efektywność ich pracy, często prostych, tanich, ale w Polsce nieznanych. W kolejnych odsłonach cyklu m.in. o wprowadzeniu asesorów do sądów rodzinnych oraz proponowanych zmianach dotyczących sporządzania uzasadnień. ©℗