Orzekanie o wysokości alimentów w Polsce odbywa się na podstawie przekonań sędziego, a nie obiektywnych danych o zarobkach zobowiązanych ani na potrzebach uprawnionych.
Zakładam, że czytelnicy pamiętają słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego, który powiedział kiedyś o przedsiębiorcach, że jeśli ktoś nie jest w stanie prowadzić działalności gospodarczej w takich warunkach, jakie tworzy Polska, to znaczy, że się do niej po prostu nie nadaje. Najwyraźniej pamiętają o nich polscy sędziowie, przynajmniej ci orzekający w sądach rodzinnych.
Casus jak wiele innych
W jednym z postępowań, w którym byłem pełnomocnikiem, przed sądem okręgowym w Płocku (sygn. akt I C 2153/24) w toku sprawy rozwodowej na gruncie roszczenia o zabezpieczenie alimentów sąd na czas procesu orzekł wobec jeszcze męża na rzecz żony i córki kwotę 5,5 tys. zł miesięcznych alimentów łącznie (żona żądała łącznie 7,5 tys. zł miesięcznie na czas procesu). Wszystko w sytuacji, gdy mąż wykazywał, że nie stać go na tak wysokie alimenty, utrzymuje się z działalności gospodarczej, a jego dochód wynosi 5–10 tys. zł miesięcznie. Nadto mężczyzna wyprowadził się ze wspólnego domu, zostawiając go do dyspozycji małżonki, samemu trafiając na stancję. Także wina przy rozkładzie pożycia nie jest oczywista, bo oboje małżonkowie mają dowody na zdradę drugiej strony, a spór toczy się o to, kto dopuścił się jej jako pierwszy.
Odnosząc się do argumentów w sprawie zabezpieczenia alimentów, sąd wskazał, że wysokość obowiązku alimentacyjnego nie zależy od deklarowanej przez zobowiązanego wysokości zarobków, lecz od jego faktycznych możliwości zarobkowych. Skoro powód od wielu lat zajmuje się prowadzeniem firmy i ma bogate doświadczenie zawodowe w swojej branży oraz czerpie z niej zyski, a pomimo to – jak twierdzi – osiąga dochody rzędu 10 tys. zł, uznać należy, że wykorzystuje swoje zdolności zarobkowe w sposób niewłaściwy. I nie mówimy tutaj o neurochirurgu światowej sławy, lecz o rzemieślniku z branży technicznej z małego miasteczka powiatowego.
Brzmi podobnie do wypowiedzi byłego premiera, który dowodził, że jeśli zarabiasz na swojej działalności ok. 10 tys. zł w regionie, w którym mediana zarobków według GUS wynosi 6024 zł, to wciąż zarabiasz za mało, choć to i tak 166 proc. średniej dla twojego miejsca zamieszkania... Premierowi chodziło o zobowiązania podatkowe, sędziemu o zobowiązania alimentacyjne. Możliwości zarobkowe oceni sędzia, który nigdy nie pracował w twoim zawodzie, nie zna rynku usług z perspektywy innej niż – ewentualnie – klienta, bazując jedynie na wyobrażeniu.
Mocne słowa? Owszem. Niemniej skoro daliśmy sędziom możliwość decydowania w tak szerokim zakresie o losie podsądnego, to mamy prawo oczekiwać od nich gotowości na przyjmowanie mocnej oceny wykorzystywania posiadanej przez nich władzy. I o ile na sali sądowej pewien kanon polemiczny powinien być z racji interesu instytucji umiarkowany, o tyle na łamach prasy możemy pozwolić sobie na więcej.
Zbyt duży margines uznania
W polskim systemie prawnym uznaniowość co do wysokości zasądzanych alimentów jest bardzo duża. Ograniczają ją tylko dwie normy zawarte w art. 135 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Stanowią one po pierwsze, że zakres świadczeń alimentacyjnych zależy od usprawiedliwionych potrzeb uprawnionego. Wszyscy intuicyjnie czujemy, że inne są usprawiedliwione potrzeby i wydatki na w pełni zdrowe dziecko, a inne na dziecko niepełnosprawne, i że to drugie powinno dostawać alimenty w wyższych kwotach, choć i tu rodzą się wątpliwości co do tego, o ile wyższych. Druga przesłanka to majątkowe możliwości zobowiązanego.
Obie przesłanki są niedookreślone i zostawiają duże pole manewru dla stron, które same muszą – przedkładając faktury, dokumenty i na różne inne sposoby – udowadniać, jak kształtują się potrzeby uprawnionego do alimentów oraz możliwości finansowe do ponoszenia ciężaru alimentacyjnego. Przy czym, co bardzo ważne, niezależnie od naszego stanowiska ostatecznie sąd i tak oprze rozstrzygnięcie na swoim doświadczeniu życiowym i własnym postrzeganiu możliwości majątkowych zobowiązanego.
Stosunkowo łatwo jest wyznaczyć alimenty od osoby pracującej w sektorze usług nisko płatnych. Wiemy, ile wynoszą najniższa płaca krajowa i średni koszt utrzymania osoby w gospodarstwie domowym. Ile jednak – w ocenie sądu – ma zarabiać przedsiębiorca branży tekstylnej, mechanik, influencer mediów społecznościowych albo właściciel restauracji, żeby uczynić zadość oczekiwanym możliwościom majątkowym według doświadczenia danego sędziego? Dlaczego dwie osoby o podobnym poziomie zarobków względem dzieci w tym samym wieku i o podobnym potencjale mogą w Polsce płacić alimenty w kwotach znacznie różniących się od siebie?
W naszym systemie generalnie wszystko opiera się na mieszance przedkładanych dowodów i płynących z nich wyliczeń, intuicji sędziego i wreszcie perswazji stron procesowych. A to potrafi być bardzo krzywdzące. Z mojego doświadczenia wynika, że im wyższy status społeczny zobowiązanych, tym rozstrzał zobowiązań alimentacyjnych większy. I to wszystko w sytuacji, gdy samo uchylenie egzekucji w polskim systemie prawnym jest niezwykle trudne i zależy od dobrej woli uprawnionego do uzyskania alimentów albo od wpłacenia zabezpieczenia w wysokości wielo krotności kwoty alimentacyjnej na zabezpieczenie dla komornika. Choć nie dotyczy to wszystkich orzeczeń, to jednak zasądzanie alimentów znacznie ponad możliwości zobowiązanego zdarza się na tyle często, iż stanowi istotną dysfunkcję wymiaru sprawiedliwości.
Wzorem może być Francja
Jak to wygląda w innych krajach Unii Europejskiej? W Hiszpanii i we Włoszech obowiązuje system orzekania zbliżony do polskiego, ale już np. w Niemczech czy Austrii właściwe kwoty zasądzane są na podstawie tabel alimentacyjnych (w Niemczech Düsseldorfer Tabelle, a w Austrii Regelbedarfssätze). Podstawą do obliczenia alimentów jest w tych krajach ujawniony dochód netto rodzica zobowiązanego do płacenia, a kwoty rosną wraz ze wzrostem dochodów oraz zależą od wieku dziecka – zgodnie z uśrednionymi stawkami w tabeli. Same tabele nie wiążą sądów, ale w praktyce każde odstępstwo od ich zastosowania musi być dokładnie uzasadnione. Dodatkowo każdy z płacących alimenty ma zagwarantowane minimum życiowe, które zostaje do jego dyspozycji. W razie ujawnienia się zadłużenia należności będ egzekwowane po odzyskaniu przez niego zdolności finansowej. O krok dalej poszli Austriacy, którzy oprócz minimum egzystencjalnego wprowadzili też tzw. granicę luksusu, która ma zapobiegać zbyt wysokim alimentom. Jakkolwiek austriackie sądy stosują tabele alimentacyjną, to popularna jest w nich również metoda zasądzania alimentów procentowych, tzn. nieokreślanie kwoty wprost, lecz jako odsetka zarobków, który po nałożeniu na tablicę Regelbedarfssätze daje przekrojową wytyczną dla orzekania kwoty alimentów. Przynajmniej na start. Co ciekawe, zarówno w Niemczech, jak i w Austrii tabele alimentacyjne opracowywane są przez samych sędziów.
We Francji (która jest ciekawym przykładem, ponieważ polski system prawa – w szczególności administracyjnego – jeszcze od czasów przed II wojną światową wzoruje się na tamtejszym podejściu ustawodawczym) Ministerstwo Sprawiedliwości co roku publikuje waloryzowaną tabelę szacunkowych alimentów w zależności od dochodu i czasu spędzanego z dzieckiem. I być może to powinno stanowić punkt wyjścia dla naszych rozwiązań. Przyjęcie francuskiego standardu byłoby możliwe w Polsce niemalże od razu i nie wymagałoby istotnej zmiany prawa. Wystarczyłoby opracowanie przez resort sprawiedliwości we współpracy z Głównym Urzędem Statystycznym okólnika o charakterze pomocniczym – pierwszego wzoru tabeli, który mógłby być subsydiarnie stosowany przez sędziów, pełnomocników i rodziców jako punkt odniesienia, wpierw testowo, a z czasem jeśliby się przyjął, już w charakterze ustawowym. Wtedy każde odstępstwo musiałoby zostać należycie uzasadnione.
Nie jest to rozwiązanie idealne, ale pozostawienie aktualnej praktyki wiąże się z ryzykiem zapadania kolejnych kontrowersyjnych wyroków. ©℗
W polskim systemie prawnym uznaniowość co do wysokości zasądzanych alimentów jest bardzo duża. Ograniczają ją tylko dwie normy zawarte w art. 135 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego