Zwolnienie Bogu ducha winnego urzędnika i zmiany w prawie zapowiedziane niezależ nie przez dwa ministerstwa to dotychczasowe efekty ubiegłotygodniowej afery alkotubkowej. A jednocześnie modelowy wręcz przykład tego, że do łatania dziur w prawie nie powinno się zabierać ad hoc, pod publikę.
Kolorowe saszetki z alkoholem przypominające wyglądem tubki z musami dla dzieci zdominowały ubiegłotygodniowe newsy. Premier znów miał okazję pokazać stanowcze oblicze, ogłaszając, że zostaną wyciągnięte konsekwencje personalne. Rzeczywiście szybko znaleziono winnego – dyrektora Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom (KCPU). Minister zdrowia Izabela Leszczyna tłumaczyła powody przyjęcia jego dymisji tym, że nie zareagował odpowiednio i uznał, że saszetki z alkoholem są zgodne z obowiązującym prawem.
Problem w tym, że trudno znaleźć przepis, który alkotubki miałyby łamać. Nic nie zabrania sprzedawania alkoholu w plastikowych opakowaniach, żadna regulacja nie wyklucza umieszczania na nich kolorowych, przyciągających wzrok rysunków. Żeby było śmieszniej, już w sierpniu – a więc na długo przed najnowszą aferą – zwracał na to uwagę w mediach nie kto inny niż właśnie dyrektor KCPU.
Brak regulacji, które zabraniałyby sprzedaży alkoholu w kolorowych saszetkach, potwierdza zresztą resort rolnictwa, którego szef Czesław Siekierski zapowiedział pilną nowelizację przepisów. Nowe prawo ma uporządkować sposób oznakowania żywności, tak by nie wprowadzało kon sumenta w błąd. Minister wprost stwierdził, że choć wytyczne te wynikają z dokumentów unijnych, to dotąd nie zostały w sposób jednoznaczny zapisane w polskich regulacjach. Co zatem miał zrobić dyrektor KCPU? Jaką reakcję uznano by za właściwą? Nie wiadomo.
Nie minęło wiele czasu, a inną nowelizację przepisów zapowiedziała szefowa resortu zdrowia. Jej zdaniem trzeba wprowadzić regulację, która wprost zobowiązywałaby sprzedających do sprawdzania wieku nabywców alkoholu. Dziś bowiem jest to jedynie ich uprawnienie, a nie obowiązek. W mediach społecznościowych szybko wytknięto jej, że ten obowiązek de facto istnieje, czego dowodem jest choćby to, że sklepy przyłapane na sprzedaży alkoholu dzieciom tracą koncesję.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Dlatego, że trudno mi się pogodzić z tworzeniem prawa na kolanie i w trybie: zareagujmy na wydarzenia, może coś ugramy. Nigdy nie wychodzi z tego nic dobrego. Tymczasem ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi od dawna aż się prosi o kompleksowy przegląd. Uchwalona w stanie wojennym kompletnie nie przystaje do dzisiejszych realiów, czego nie zmienia ponad 70 jej nowelizacji.
Na horyzoncie mamy zresztą kolejny poważny problem, do którego lepiej byłoby się wziąć już teraz, niż gasić kolejny pożar, gdy już wybuchnie. Mam na myśli sprzedaż alkoholu w internecie. Największa w Polsce platforma zakupowa, Allegro, zapowiedziała, że za kilka tygodni sprzedawcy będą wreszcie mogli oferować napoje z procentami w jej serwisie. Ustalona przez platformę procedura ma gwarantować, że alkohol nie trafi w ręce nieletnich. Na ile będzie szczelna? O tym dopiero się przekonamy. Mnie jednak martwi co innego – prawo, podobnie jak w przypadku alkotubek, całkowicie milczy na temat sprzedaży procentów w sieci. Ustawodawca nigdy nie uregulował tej kwestii. Przepisy z 1982 r., czyli z czasów, gdy o internecie w Polsce nikt nie słyszał, próbuje się dopasowywać do dzisiejszych realiów. Dzieje się tak jednak wyłącznie przy użyciu wykładni, a nie świadomej decyzji ustawodawcy.
Co równie ważne, orzecznictwo w tej sprawie nie jest jednoznaczne i ewoluuje. Sądy różnych instancji wielokrotnie uznawały sprzedaż alkoholu w internecie za niedopuszczalną (co jednak w żaden sposób nie przekładało się na praktykę). Dopiero w 2022 r. Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził, że przepisy na to pozwalają. Doszedł bowiem do wniosku, że przewidziana w art. 22 konstytucji zasada wolności działalności gospodarczej może zostać ograniczona wyłącznie jednoznacznym przepisem (sygn. akt II GSK 2034/18).
Zakaz sprzedaży alkoholu w internecie z oczywistych względów nie mógł zostać wprowadzony w 1982 r. A potem ustawodawca nie uznał za konieczne zajęcia się tym problemem. Podobnie jak alkotubkami. Nie wykluczam, że jeśli media za jakiś czas zaczną alarmować, że dzieci bez problemu mogą zamawiać zakazane dla nich napoje, to rząd zauważy kolejną lukę w przepisach. I dopiero wtedy zajmie się jej łataniem. A dla przykładu zwolni najpierw jakiegoś urzędnika. ©℗