Znają państwo tę sztuczkę z obrusem? Polega ona na tym, że trzeba jednym szybkim pociągnięciem za materiał wyciągnąć go spod ustawionej na stole zastawy. Jak się uda, wszyscy klaszczą. Jak nie – trzeba się liczyć z tym, że cała zastawa idzie do kosza, z wieczorowych sukni ściera się zupę, a z dywanu czerwone wino. W efekcie zamiast aplauzu są krzyk dezaprobaty i masa sprzątania. 12 stycznia taką sztuczkę postanowił wykonać minister sprawiedliwości prokurator generalny Adam Bodnar.
Polegała ona na usunięciu Dariusza Barskiego z funkcji prokuratora krajowego, ale w taki sposób, by odbyło się to bez żadnych negatywnych konsekwencji dla funkcjonowania prokuratury. Niestety nie wyszło i pokój z tabliczką „Prokuratura” wygląda jak pobojowisko.
Ale zacznijmy od początku. Gdy już wszystkie naczynia leżą potłuczone na podłodze, mogą się pojawić pytania, dlaczego, chcąc ściągnąć ze stołu obrus, najpierw nie odstawiono po prostu naczyń. No cóż, analiza wsteczna zawsze skuteczna, ale w tym przypadku prokurator generalny Adam Bodnar uciekł się do sztuczek nie dla poklasku, lecz – w jego mniemaniu – z braku wyboru. Obrus w postaci Barskiego jako prokuratora krajowego położył na stole Mateusz Morawiecki na wniosek poprzednika Bodnara, Zbigniewa Ziobry. A przepisy prawa o prokuraturze stworzone przez tego ostatniego zostały tak skonstruowane, że Barskiego nie można było zdjąć bez pisemnej zgody prezydenta.
Barski – który, jak lubią podkreślać prokuratorzy ze stowarzyszenia Lex Super Omnia, był świadkiem na ślubie Ziobry – miał w tej układance pilnować, by prokuratura była bierna w rozliczaniu poprzedniej władzy, a aktywna w stosunku do obecnej. Jednocześnie jednak ten sam Barski, nad którego głową tkwił prezydencki parasol, miał w środowisku PiS opinię „obrotowego”. Tuż przed, a zwłaszcza po październikowych wyborach z tego środowiska było słychać obawy o to, jak Barski się zachowa po zmianie władzy. Dominowało przekonanie, że po prostu „poukłada się” z nowym prokuratorem generalnym.
Nawet jeśli takie informacje rozpuszczano po to, by zdyskredytować kojarzonego z SolPolem Barskiego, to dziwię się, że nikt nie próbował tezy o jego obrotowości sprawdzić. Zamiast tego minister sprawiedliwości-prokurator generalny niemal na dzień dobry wezwał go do podania się do dymisji. Barski się nie zgodził. Można było jeszcze negocjować jego dymisję z prezydentem, ale tego najwyraźniej zaniechano. Posłużono się więc fortelem w postaci zamówienia trzech opinii prawnych, które miały wskazywać, że powrót Barskiego ze stanu spoczynku w 2022 r. był nieskuteczny. Uznano, że skoro tak, to Barski nie może być dłużej prokuratorem krajowym, a wręcz nigdy nim nie był.
Już sama argumentacja – z całym szacunkiem dla jej autorów – zmierzająca do wykazania, że art. 47 przepisów wprowadzających prawo o prokuraturze obowiązywał tylko przez 60 dni, jest dęta (z treści ustawy jako żywo nic takiego nie wynika). W dodatku – nawet gdybyśmy uznali jakimś cudem, że tak jest – czy warto podważać status prokuratora krajowego, wykazując, że nie mógł on wrócić do służby czynnej w trybie art. 47, a mógł w trybie art. 127 prawa o prokuraturze, jeśli różnica sprowadza się tylko do podstawy prawnej, którą wpisze w swoim wniosku?
Konsekwencje mogą być katastrofalne. Jeśli Barski nigdy nie był PK, to znaczy, że decyzje kadrowe i procesowe, jakie podejmował jako prokurator generalny, powinny być nieważne. Bo nie można być przecież trochę w ciąży. Ale okazało się, że dla prokuratora generalnego wszystko jest możliwe. Informując – nie odwołując, na to potrzebna jest zgoda PK – o nieskutecznym powrocie ze stanu spoczynku, dodano, że wszystkie decyzje, jakie prokurator krajowy podejmował z upoważnienia prokuratora generalnego, są ważne, a pozostałe – się zobaczy.
Wychodzi na to, że gdy trzeba dokonać zmiany w fotelu PK, to Barski nie był prokuratorem krajowym. Ale gdy trzeba ocenić legalność podejmowanych przez niego czynności, to już owszem, był. Mało tego. W dniu, w którym Bodnar poinformował Barskiego o tym, że nigdy nie był on prokuratorem krajowym, wcześniej zwrócił się do niego o powołanie na prokuratora prokuratury krajowej Jacka Bilewicza, któremu natychmiast powierzono funkcję pełniącego obowiązki prokuratora krajowego. Wtedy Barski PK jednak był. Czyli to „nigdy” zaczęło się dopiero po południu. Ta bodnaryzacja prawa jest już o krok od niesławnej falandyzacji. I wszyscy to widzą, nawet ludzie przychylni nowemu ministrowi, ale rozkładają ręce, bo „wicie, rozumicie”, cel uświęca środki.
Nie uświęca. Bo skutkiem tego, że chciano się pozbyć jednego człowieka, może być wyrzucenie do kosza siedmiu i pół roku pracy szczecińskiej prokurator Barbary Zapaśnik, która w dobrej wierze poświęciła spokój stanu spoczynku na harówkę dla państwa. Całą jej winą było to, że miała pecha wrócić do służby na podstawie tego samego przepisu co Barski. Ba, złożyła wniosek przed upływem tych wykoncypowanych 60 dni, tylko decyzja w jej sprawie została wydana później.
Skutkiem tego, że chciano się pozbyć jednego człowieka, może być (już się to zaczęło) podważenie statusu 319 asesorów prokuratury. Ich całą winą jest to, że zdali egzamin prokuratorski akurat za czasów urzędowania Barskiego.
Asesorzy, czyli prokuratorzy na próbę, zazwyczaj wykonują w takich postępowaniach wszystkie czynności, więc oznaczałoby to po prostu zabicie tych spraw. Ich akta będą miały wartość makulatury i trzeba je będzie prowadzić na nowo. To ryzyko jest realne. Wśród sędziów i prokuratorów już się zastanawiają nad zastosowaniem argumentacji, która by ratowała sytuację, tj. by kwestionowanie powołań nie oznaczało pozbawienia mocy prawnej czynności przez nich dokonanych.
Jednak to już czysta sofistyka. Kodeks postępowania karnego nie pozwala na dokonywanie czynności procesowych absolwentom Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury, a nimi właśnie są ludzie, których nominacje zakwestionujemy. Ale oczywiście zawsze możemy zamówić trzy opinie prawne autorytetów prawniczych, z których będzie wynikało coś innego. Tylko że żadna z nich ani nie będzie źródłem prawa, ani nie będzie wiążąca dla sądu. Sprzątać powinien ten, kto obrus wyciągał.©℗