Będziemy zabiegać u ministra sprawiedliwości o uchwalenie osobno w szybkim trybie przepisów o areszcie tymczasowym, bez wikłania ich w spory dotyczące pozostałych zmian przewidzianych w projekcie ustawy naprawczej - mówi dr Piotr Kładoczny, szef działu prawnego i wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Czy w Polsce nadal nadużywa się tymczasowych aresztów?

- Problem z aresztami ma charakter systemowy. Dla każdej władzy areszt jest narzędziem wygodnym, także pod względem wizerunkowym. Mamy do czynienia z ogromną przewlekłością postępowań. Media wskazują jakąś osobę jako sprawcę, często słusznie, ale bywa, że nie. Zanim dojdzie do prawomocnego wyroku, mijają lata. Społeczeństwo oczekuje natychmiastowej reakcji. Oczekuje działania. I właśnie tymczasowe aresztowanie jest tym działaniem, które można błyskawicznie zastosować.

Tymczasem tymczasowy areszt nie jest karą, tylko środkiem zapobiegawczym. Ma zapobiegać utrudnianiu postępowania – ucieczce, zacieraniu śladów, wpływaniu na świadków itd. Nie może być karą zastępczą. Ale jest wygodny, bo można go zastosować szybko.

Ze statystyk wynika, że sytuacja uległa nieznacznej poprawie, choć wciąż daleko jej do ideału. W latach 2015 i 2016 w areszcie przebywało jednocześnie około 5 tys. osób. Później, za rządów Prawa i Sprawiedliwości, liczba ta gwałtownie wzrosła, osiągając niemal 9 tys. osadzonych w jednym czasie. Według danych z 30 czerwca br. w areszcie tymczasowym przebywa obecnie 7642 osoby. To mniej niż za czasów PiS, ale więcej niż w latach 2015–2016.

Wychodzi na to, że tymczasowy areszt nadal jest narzędziem politycznym. Da się temu przeciwdziałać?

- Sam środek jako instytucja nie jest polityczny. Nadużywanie go – bywa, że tak. Jednak to sądy, nie politycy, stosują areszt. I właśnie dlatego mam największe oczekiwania wobec sądów - jako gwarantów naszych praw i wolności - ale, niestety, jestem ich postawą rozczarowany.

Sąd powinien kierować się jedynie przepisami prawa, a nie innymi okolicznościami. Powinien analizować materiał dowodowy i to bardzo dokładnie. Musi stwierdzić istnienie wysokiego prawdopodobieństwa popełnienia przestępstwa i realną potrzebę zastosowania aresztu, np. w sytuacji, gdy podejrzany ucieka za granicę lub utrudnia postępowanie.

Ale są też inne przypadki – podejrzany się przyznaje, są dowody, nie ma ryzyka ucieczki. A mimo to trafia do aresztu. Dlaczego? Bo często sędzia działa rutynowo i automatycznie zgadza się z wnioskiem prokuratora.

W przypadku przestępstw gospodarczych nadużywanie tymczasowego aresztowania jest szczególnie widoczne. Praktyka pokazuje, że często wystarcza samo wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa, a pozostałe przesłanki są ignorowane. Sądy nie mają czasu lub chęci, by dokładnie badać materiał dowodowy na etapie postępowania przygotowawczego. W efekcie człowiek trafia do aresztu na podstawie powierzchownej oceny sądu i wiary w słuszność oceny prokuratora.

Nie jestem w stanie sprawdzić każdego przypadku, ale wiele wskazuje na to, że często sądy nie wykonują, w zakresie stosowania tymczasowego aresztowania, prawidłowo zadania, do którego zostały powołane, czyli ochrony praw i wolności obywatelskich.

Rozumiem, że prokuratorom jest wygodniej, jeśli mają podejrzanego w areszcie, szczególnie jeśli czują presję opinii publicznej. Ale przecież wygoda organów ścigania oraz obawa przed potępieniem ze strony mediów nie mogą zastąpić przesłanek wskazanych przez prawo. Aresztowanie to nie tylko pozbawienie wolności - to odcięcie człowieka od rodziny, pracy, normalnego życia. Jeżeli jest niepotrzebne i niezgodne z prawem – jest krzywdą. Człowiek pozbawiony wolności zostaje sam ze swoimi myślami i emocjami, które mogą skłonić go do przyznania się, nawet jeśli niczego złego nie zrobił, aby jak najszybciej wyjść z aresztu. Taki jest mechanizm tzw. aresztu wydobywczego - planowanego, jeśli jego celem jest skłonienie aresztowanego do samooskarżenia.

Chce pan powiedzieć, że areszt wydobywczy ma się wciąż w Polsce dobrze?

- Chyba nie najgorzej. Każde niezgodne z prawem zastosowanie lub przedłużenie tymczasowego aresztowania budzi wątpliwości. Jeżeli np. przedsiębiorca podejrzany o wyłudzanie VAT-u i fałszowanie faktur przed kilkoma laty nie uciekł z kraju, nie utrudniał śledztwa, dokumenty zostały zabezpieczone, dowody zgromadzone, a pomimo tego jest aresztowany, to można zapytać: po co? Bo wygląda na to, że jedynym powodem jest chęć wywarcia presji, żeby się przyznał. To właśnie jest areszt wydobywczy.

W praktyce nadal mamy często do czynienia z automatyzmem działania sędziego. Prokurator wnosi o areszt, a sędzia – zamiast dokładnie zbadać sprawę – woli się zgodzić. Po części dlatego, że nie chce ryzykować ataku ze strony opinii publicznej, dziennikarzy, polityków. Lepiej dmuchać na zimne, prawda?

Bo jeśli sąd nie uwzględni wniosku prokuratora, a podejrzany potem ucieknie albo popełni kolejne przestępstwo – to kto będzie winny? Policja i prokuratura mówią: „zrobiliśmy swoje, złapaliśmy przestępcę, a sąd wypuścił”. A przecież ta osoba jest od strony formalnej niewinna i może naprawdę się taką okazać. Co więcej, jeśli nawet okaże się winna, to wcale nie znaczy, że przed wyrokiem prawomocnym powinna być pozbawiona wolności. Powtórzmy raz jeszcze – aresztowanie nie jest karą, ma służyć tylko temu, aby proces przebiegał sprawnie (a z tym również są problemy i to wcale niekoniecznie powodowane przez podejrzanych lub oskarżonych).

Kogo za to winić? Sędziów?

- Sędziowie są tylko ludźmi. Stojąc przed decyzją: zgodzić się z wnioskiem o areszt czy nie, często wybierają łatwiejszą drogę, czyli przychylają się do wniosku prokuratora. Odmowa wymaga znacznie większego zaangażowania: trzeba dokładnie przeanalizować akta, ustalić, czy przesłanki rzeczywiście zachodzą, i podjąć decyzję pod prąd.

Są oczywiście sędziowie, którzy rzetelnie analizują materiały i odmawiają zastosowania aresztu. Mieliśmy ostatnio kilka takich przykładów. Ale statystycznie wygląda to niepokojąco. Jak pani pewnie wie – około 90 proc. wniosków prokuratorskich o areszt jest przez sądy uwzględnianych, a przy przedłużeniach ten wskaźnik rośnie do 95 proc.

To pokazuje, że w wielu przypadkach decyzja sądu jest w zasadzie formalnością. Oczywiście nie twierdzę, że sędziowie nie pełnią ważnej roli – wręcz przeciwnie. Ta rola powinna być jeszcze większa. Ale praktyka jest taka, że sądy często po prostu akceptują wnioski prokuratury.

Od jednego z karnistów usłyszałam, że prawa człowieka nie przyjęły się w sądach karnych. Miał rację?

- To przesada, ale – tak jak mówiłem – do ideału daleko. Realizacja wielu deklarowanych przez kodeks postępowania karnego, konstytucję, europejską konwencję praw człowieka i dyrektywy unijne zasad i standardów rzeczywiście kuleje. Myślę tu np. o prawie do obrony, domniemaniu niewinności i właśnie stosowaniu tymczasowego aresztowania.

Długo uważałem, że można zmienić praktykę aresztową bez zmieniania przepisów. Że k.p.k. da się stosować zgodnie ze standardami praw człowieka, zwłaszcza z art. 5 EKPC (prawo do wolności osobistej). Sędzia znający dobrze k.p.k. i orzecznictwo Strasburga jest w stanie jak najbardziej działać zgodnie z literą i duchem Konwencji.

Robiliśmy wiele spotkań z sędziami, konferencji, szkoleń i środowisko często się dzieliło. Jedni mówili: „da się sensownie stosować obecne przepisy”, drudzy odpowiadali: „praktyka jest fatalna, więc trzeba zmieniać przepisy”. Przekonał mnie ten drugi głos. A skoro praktyka od lat jest zła, a problem ma charakter systemowy, w końcu doszliśmy w HFPC do wniosku, że jednak potrzebna jest zmiana przepisów.

Mówiąc wprost – opowiadamy się za reformą. Problemem jest to, że duża część społeczeństwa nadal postrzega tymczasowy areszt jako karę. A zatem każdy, kto publicznie mówi o ograniczeniu jego stosowania, może zostać zaatakowany jako obrońca przestępców.

Rządzący potępiają instrumentalne wykorzystywanie aresztu. Pana zdaniem to puste słowa?

- Wydaje się, że chęci są. Ale często reakcja na bieżące wydarzenia idzie wbrew tym deklaracjom. Powodują one, że gdy tylko trzeba kogoś potępić przed kamerami, zapominają, że areszt to nie kara.

W Sejmie są cztery projekty mające poprawić standardy stosowania tymczasowego aresztowania – projekty Polski 2050, Konfederacji, Koalicji Obywatelskiej oraz rządowy tzw. projekt ustawy naprawczej, który głównie zmienia k.p.k., w tym przepisy o tymczasowym aresztowaniu. Te trzy pierwsze projekty są w Sejmie od prawie roku.

Uważamy, że przepisy dotyczące tymczasowego aresztowania powinny zostać wyodrębnione z projektu rządowego i procedowane razem z projektami poselskimi. Będziemy zabiegać u ministra sprawiedliwości o uchwalenie ich osobno – w szybkim trybie, bez wikłania ich w spory dotyczące pozostałych zmian przewidzianych w projekcie ustawy naprawczej. Można to zrobić na trzech-czterech posiedzeniach komisji.

Boi się pan, że ustawy naprawczej nie podpisze prezydent, stąd pomysł wyodrębnienia?

- Tak, mam duże wątpliwości, czy projekt jako całość zostanie przyjęty. A nawet jeśli Sejm go uchwali większością koalicyjną, istnieje realne ryzyko weta prezydenckiego. Tymczasem mamy sytuację, w której wszystkie kluby parlamentarne – od Konfederacji, przez PiS, po koalicję rządową – zgadzają się co do jednego – konieczności zmiany przepisów o tymczasowym aresztowaniu. To rzadki moment politycznego konsensusu.

Z tego co wiem, HFPC nie podobają się niektóre rozwiązania ustawy naprawczej dotyczące aresztu.

- Niestety projekt utrzymuje niektóre rozwiązania sprzyjające złemu stosowaniu tymczasowego aresztowania, np. pozostawia przesłankę obawy surowej kary jako podstawy aresztu. Jej logika brzmi: jeśli grozi wysoka kara, to podejrzany może próbować ucieczki lub mataczenia. W praktyce prowadzi to do automatyzmu – nie trzeba niczego wykazywać, wystarczy, że komuś grozi minimum osiem lat więzienia. Projekt podnosi próg do 10 lat, ale to niewiele zmienia, bo i tak wiele przestępstw kwalifikuje się do tej kategorii.

Dlatego postulujemy, by tę przesłankę uchylić lub pozostawić, ale tylko w postępowaniu sądowym, gdy sprawca został już nieprawomocnie skazany na minimum trzy lata – jak w projekcie Polski 2050.

Proponujemy też, by pierwszy okres aresztowania trwał miesiąc, a nie trzy miesiące. To nie jest, wbrew pozorom, ewenement w skali europejskiej. Dziś trzy miesiące to standard w Polsce – a to zbyt długo na „rozruch postępowania”. Niestety projekt rządowy tak daleko nie idzie.

Ważna jest też jawność posiedzeń aresztowych (także na etapie postępowania przygotowawczego), by ludzie mogli sprawować społeczną kontrolę nad procesem pozbawiania wolności swoich współobywateli.

Rozmawiała Renata Krupa-Dąbrowska