Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie – chciałoby się rzec, patrząc na to, co dziś dzieje się i wokół Trybunału Konstytucyjnego, i w nim samym. Tym wojującym jest oczywiście Prawo i Sprawiedliwość. To ta partia, która zrobiła wszystko, aby podporządkować sobie TK i w tym celu wprowadziła do niego „swoich”, dziś wpada we własne sidła. Bo oto właśnie ci ludzie, którzy mieli być gwarantem rządów Zjednoczonej Prawicy, mogą sprawić, że władza wymknie się PiS z rąk. A wszystko za sprawą prezydenckiego wniosku do TK o zbadanie nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym, która ma odblokować środki z KPO. Wbrew pozorom jednak przegranym w tej walce nie będzie partia rządząca, tylko państwo, którego emanacją jest sąd konstytucyjny.
Na początek trochę chronologii. Mamy grudzień 2015 r. Od niedawna ster władzy dzierży koalicja Zjednoczonej Prawicy. Jedną z pierwszych jej decyzji jest dokonanie zmian w TK – zarówno zasad, na jakich funkcjonuje trybunał, jak i w jego składzie personalnym. W efekcie TK dość szybko zostaje opanowany przez ludzi kojarzonych z władzą. Do gmachu przy al. Szucha trafiają w pierwszym rozdaniu dwie najważniejsze – z perspektywy obecnej sytuacji – postaci tego dramatu, czyli Julia Przyłębska oraz Mariusz Muszyński. Ta pierwsza zostaje prezesem TK, ten drugi – z czasem – jej zastępcą. W pierwszym okresie wszystko idzie zgodnie z planem, współpraca między tą dwójką układa się śpiewająco. Zanim Muszyński zostanie oficjalnym wiceprezesem TK (musi chwilę poczekać na wygaśnięcie kadencji Stanisława Biernata, który jest sędzią z poprzedniego rozdania), otrzymuje od Przyłębskiej dość specyficzne pełnomocnictwa. Na ich mocy ma kierować pracami TK podczas jej nieobecności, co stanowi obejście konstytucyjnej roli jeszcze urzędującego wiceprezesa. Co więcej, Mariusz Muszyński otrzymuje do swojego referatu ważne z punktu widzenia ustrojowego, ale i partyjnego sprawy. Był sprawozdawcą np. wtedy, gdy TK oceniał przepisy mówiące, że sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa wybiera środowisko (sygn. akt K 5/17).
Dobra passa Mariusza Muszyńskiego w TK zdaje się kończyć wraz z nadejściem 2018 r. Świadczą o tym statystyki, z których wynika, że w tym właśnie roku był najrzadziej orzekającym sędzią. Wiceprezes TK przestał być również wyznaczany do spraw o dużym kalibrze. W 2018 r. nie orzekał np. w głośnej sprawie dotyczącej prezydenckiego prawa łaski (sygn. akt 9/17). Także w kolejnych latach próżno szukać prof. Muszyńskiego w składach rozstrzygających kwestie istotne z punktu widzenia rządzących.
Konflikt na linii prezes–wiceprezes z czasem nieco przygasł, media przestały się nim interesować, aż sprawa wróciła na początku tego roku. Bomba wybuchła, kiedy to sześciu sędziów trybunału skierowało do Przyłębskiej pismo, w którym zażądali od niej zwołania Zgromadzenia Ogólnego Sędziów TK w celu wyłonienia kandydatów na prezesa. Ich zdaniem kadencja obecnej prezes wygasła po upływie sześciu lat, czyli 20 grudnia 2022 r. Jednym z sygnatariuszy apelu był Mariusz Muszyński. A później zrobiło się jeszcze weselej. Wiceprezes TK bowiem nie zamierzał ograniczać się do działalności epistolograficznej. Poszedł o krok dalej i swoje niezadowolenie z rządów Julii Przyłębskiej w trybunale zaczął wyrażać również w treści uzasadnień zdań odrębnych do wyroków TK. I nie gryzł się przy tym w język.
Wróble na mieście ćwierkają również, że początkowy pupil prezes TK zaczął odmawiać przyjmowania do swojego referatu przydzielanych mu przez Przyłębską spraw. Twierdzi ponoć, że polecenia ich rozpatrzenia pochodzą od osoby nieuprawnionej. Wyobraźmy sobie taki dialog:
– Pan sędzia Muszyński weźmie sprawy o sygnaturach SK i numerach od 1/23 do 13/23 – komenderuje Julia Przyłębska.
– Nie przyjmę ich, bo nie ma organu, który mógłby mi je przydzielić – odpowiada Muszyński.
– Informuję pana sędziego, że tym organem jest prezes TK i ja tę funkcję pełnię – ripostuje Przyłębska.
– Odpowiadam pani sędzi, że takiego organu nie ma, gdyż pani kadencja na tym stanowisku zakończyła się 20 grudnia zeszłego roku, więc mamy wakat na stanowisku prezesa TK, a pani jako sędzia najdłuższy stażem ma obowiązek zwołać zgromadzenie sędziów w celu wyboru kandydatów na prezesa TK – odpowiada Muszyński.
– Pana pogląd nie ma oparcia w prawie i jest bezprzedmiotowy – nie odpuszcza Przyłębska.
I tak w kółko.
Państwu też wydaje się to absurdalne i niegodne miejsca, w którym powinni zasiadać najwybitniejsi przedstawiciele jakże szlachetnej dziedziny nauki, czyli prawa? A do pełni obrazu dodajmy, że dialog taki mógłby się toczyć między „nie-prezesem” TK a „nie-sędzią” TK. Pan Muszyński bowiem zaliczany jest do grona tzw. dublerów, a więc osób, które zostały wybrane do trybunału na miejsca już obsadzone. Pięknie tę sytuację w jednym z moich tekstów określił prof. Ryszard Piotrowski. Otóż jego zdaniem mamy tutaj do czynienia z „przejawem nadrzeczywistości prawnej w warunkach oswajania bezprawia”. Nic dodać, nic ująć.
Ciekawi mnie tylko, kiedy politycy koalicji rządzącej będą w stanie stanąć w prawdzie i przyznać, że z tym TK to im jednak nie poszło. Choć pewnie do tego daleka droga, skoro nawet widmo braku rozstrzygnięcia przez TK wniosku prezydenta, a tym samym odłożenia ad calendas graecas momentu odblokowania środków z KPO, nie zmusiło ich do refleksji.
Wygląda więc na to, że tak tu będziemy sobie żyć z tym niby-TK i opisywać jego kolejne niby-wyroki. A politycy będą robić dobą minę do złej gry i udawać, że jeden z najważniejszych organów państwa wcale nie legł w gruzach. Celuje w tym Zbigniew Ziobro, który komentując trybunalską rzeczywistość, stwierdził, że nic takiego się nie dzieje i że „tam, gdzie dwóch prawników mówi, tam są trzy poglądy”. Jak tak dalej pójdzie, to być może dożyjemy czasów, w których pan minister zezwoli nawet sędziom mieć inne niż on poglądy np. na stosowanie w naszym kraju prawa europejskiego. Ale nie przesadzajmy, to by było zbyt piękne. ©℗
Według sędziów kadencja obecnej prezes TK wygasła. Uważa tak także jej wcześniejszy bliski współpracownik