Myślę czasem, że zagłosuję tylko na taką partię, która mi obieca, że po zwycięstwie nie uchwali ani jednej ustawy. Że stworzy rząd, który korzystając z dostępnych instrumentów, zacznie rozwiązywać problemy. W wielu dziedzinach wystarczyłoby, żeby zacząć egzekwować istniejące przepisy. Nasze prawo jest złe, niespójne i dysfunkcjonalne, bo zmieniamy je, ilekroć pojawi się jakiś problem. Wiara w zbawczą moc prawa pisanego była silnym nurtem w XIX w. – od tego czasu moglibyśmy się już czegoś nauczyć.

Są jednak i takie problemy, których rozwiązanie rzeczywiście było trudne bez zmian legislacyjnych. Jednym z nich jest działalność firm windykacyjnych, która akurat do tej pory pozostawała poza obszarem zainteresowania państwa. Do tego stopnia, że można dosłownie dzień po wyjściu z zakładu karnego założyć specjalizującą się w tym firmę, a rekrutację przeprowadzić na najbliższej siłowni. I stosować metody odzyskiwania należności, które są na granicy prawa albo i poza nią. To oczywiście przykłady patologii – z braku powszechnie obowiązujących reguł wiele firm dobrowolnie nakłada na siebie samoograniczenia w postaci kodeksów dobrych praktyk etc., ale problem istnieje, i to od dawna.
Teraz Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiada jego rozwiązanie poprzez regulacje tego rynku. Według projektu, by prowadzić taką działalność, trzeba się będzie wykazać niekaralnością, zdobyć zezwolenie, wpis do rejestru, zgromadzić idący w miliony kapitał zakładowy, a także prowadzić skrupulatne akta i protokołować wszystkie czynności windykatorów. Ci ostatni będą musieli być zatrudnieni na umowę o pracę, a także zdobyć licencję. Mają zostać ustawowo określone prawa i obowiązki widykatorów, procedury pozbawiania ich uprawnień do wykonywania zawodu, a kodeks karny zostanie uzupełniony o nowe typy czynów zabronionych, takich jak uporczywe nękanie w celu wymuszenia spłaty zadłużenia. Prawda, że brzmi pięknie? Oczywiście do szczegółów pewnie zawsze się będzie można przyczepić, ale generalny kierunek mi się podoba.
Jedynym, co mąci moją radość, jest to, że wszystko to tak pięknie wygląda na papierze, który – jak wiadomo – wszystko przyjmie. Daleko nie szukając, regulacja, na której wzorowane są regulacje dotyczące windykacji, czyli ustawa o komornikach sądowych, też na papierze prezentuje się zacnie. By przeciwdziałać zjawisku „hurtowni komorniczych”, czyli kancelarii, do których trafiały miliony spraw rocznie, wprowadzono m.in. zapis, że komornik wykonuje czynności osobiście. Już na starcie było wiadomo, że są to pobożne życzenia, bo nawet jeśli trafiają do niego nie miliony, a – powiedzmy – tysiące spraw, to nie ma szans, by wszystkie czynności prowadził osobiście. Część zarządzeń przygotowują asesorzy, aplikanci czy pracownicy, a komornik tylko je sygnuje.
Co więcej pod rządami nowej ustawy zaczęły działać firmy zewnętrzne przygotowujące dla komorników pisma, pod którymi oni jedynie składają podpis. I nawet nie muszą już zatrudniać żadnego aplikanta czy asesora (w ustawie, a jakże, jest wymóg zatrudniania takich osób na umowę o pracę), bo wszystko załatwia im outsourcing.
Dlatego dobrze by było, gdyby uchwalenie ustawy o działalności windykacyjnej nie było końcem, lecz dopiero początkiem rozwiązywania problemów. Bo nawet najlepsze przepisy na nic się zdadzą, jeśli zabraknie determinacji do ich stosowania. ©℗