No to mamy od ponad tygodnia obsadzoną nową izbę Sądu Najwyższego. Prezydent złożył ją niemal fifty-fifty z sędziów, których obecność w SN nie budzi wątpliwości, i tych, których powołanie do korony sądownictwa powszechnego w Polsce jest obciążone tą samą wadą, która legła u podstaw zlikwidowania poprzedniczki Izby Odpowiedzialności Zawodowej, czyli słynnej Izby Dyscyplinarnej SN.

Po równo rozłożyć sił się nie dało, bo 11 nie da się bez reszty podzielić na dwa. Tylko czy to by coś zmieniło? W moim przekonaniu zupełnie nic, bo wada pozostaje wadą, nawet jeśli w składzie orzekającym znajdzie się tylko jeden sędzia o wątpliwym statusie. Piszę „w składzie orzekającym”, a nie „w składzie izby”, bo sam mam przecież przekonanie, że nie da się unieważnić wszystkich czynności, jakie podjęły sądy od czasu niesławnej wymiany KRS. Tyle że sprawiedliwość nie może się opierać na rachunku prawdopodobieństwa – na kogo trafię w składzie, który będzie rozpatrywał moją sprawę?
Prezes Iustitii ma pretensje do „legalnych”, że biorą udział w pracach jego zdaniem nielegalnej nowej izby. ETPC ustanawia zabezpieczenie przed zawieszeniem sędziów przez nową izbę w składzie z tymi rekomendowanymi przez nową KRS, czym dobitnie przyznaje rację twierdzącym, że rzecz nie w nazwie ciała, tylko w drodze kariery orzekających. Prezydent Andrzej Duda nie ma jednak wątpliwości. „Zmiany są (…) dokonywane przeze mnie w sposób rozsądny” – mówi w TVN24. Problem jest według niego tylko w tym, że „Mamy do czynienia ze swoistym starciem politycznym i polityczną połajanką, w ogromnym stopniu wywołaną przez polskie elity prawnicze (…)”.
W jednym nie sposób się z panem prezydentem nie zgodzić: to starcie polityczne, o czym wiemy od początku. Co do winnych mam inne zdanie.